© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

„Basseta, do której się kanalija miesza”. Jak nowa gra hazardowa zdemoralizowała dwór Sobieskiego

Wśród wieczornych rozrywek na dworze Sobieskich królowały karty. Grywano w nie właściwie codziennie, jeśli akurat dzień nie kończył się ciekawszymi rozrywkami, jak choćby tańce. Polskimi kartami grywano w pasza, francuskimi w pikietę. Czasem satysfakcję z ogrania pozostałych uczestników zabawy podwajała drobna wygrana pieniężna. Kazimierz Sarnecki zapisał w swym diariuszu, że w lutym 1694 roku król „w wieczór grał karty z zwyczajnymi graczami, jegomość pan gdański wygrał talarów 18, grając po szóstaku”. Kwota wygrana przez kasztelana gdańskiego Marcina Borowskiego mało imponująca, imponujący był jedynie fakt, że uzbierał ją z sześciogroszowych stawek, musiał więc wygrać aż 90 „szóstaków”. Jakże niewinne były te hazardowe rozrywki, miano się rychło przekonać!

Łowczy litewski Franciszek Michał Denhoff zjechał do Żółkwi zapewne pod koniec stycznia 1694 roku. Wtedy w każdym razie wspomina po raz pierwszy o jego wizycie u Sobieskich Sarnecki. A już pod datą 18 marca diarysta ów zapisał: „W wieczór karty grano, królowa jejmość z ojcem i posłem francuskim, a drudzy bassadę, którą tu z Warszawy przywiózł graf Denhoff”. W ten sposób hazardowa zaraza dotarła na dwór królewski.

Basseta narodziła się we Włoszech. Około 1675 roku do Francji przywiózł ją ambasador Republiki Weneckiej Giulio Giustiniani (1640-1715) i na paryskich salonach szybko zrobiła karierę, przyczyniając się do błyskawicznego wzrostu i upadku wielu fortun. Już w roku 1680 Król Słońce, Ludwik XIV (skądinąd znany hazardzista) wprowadził zakaz gry w la Bassette. W 1691 roku zakaz – z równie małą skutecznością – ponowił, a już trzy lata później gra bez żadnych prawnych przeszkód zawojowała nad Wisłą znanych z szerokiego gestu Sarmatów.

Zasady gry były podobne do późniejszego, dużo popularniejszego faraona, którego reguły wyłożył Jędrzej Kitowicz w Opisie obyczajów za panowania Augusta III: „Jeden wysypawszy kupę dukatów na stół – albo i monety, lubo ta rzadko się dawała widzieć po wielkich kompaniach – przerzucał karty francuskie [...]. Osoby, które chciały grać z nim, otaczały stół, mając każdy przed sobą kartę, na której leżał czerwony złoty lub więcej. Zapaleni gracze garściami czerwone złote na karty stawiali. Jeżeli karta taka, na jaką kto trzymał, padła na stronę wygraną, ciągnący bank płacił mu tyle, ile stało na karcie, a jeżeli padła na stronę przegraną, tedy każdy, który trzymał na taką kartę, oddawał to, co stawił, bankierowi”. Wizja natychmiastowej wygranej była zdradliwym lepem na naiwnych.

Po 18 marca w zapiskach Sarneckiego od wzmianek o basecie – zwanej przez niego bassadą, ewentualnie passetą – aż rojno. Pojawiają się też zapisy stawek, coraz dalszych od niegdysiejszych 18 talarów: „W wieczór bassadę grali, jegomość ksiądz opat świętokrzyski bank trzymał i przegrał 70 talarów bitych”. Następnego wieczoru „bassadę grali, jegomość pan starosta olsztyński bank trzymał, wygrał 120 talarów bitych”. Hazardowa zaraza nie oszczędzała królewskiej rodziny. W lipcu grali już młodzi Sobiescy: król „kazał przy sobie bassetę grać, której bank trzymał jegomość ksiądz Wyhowski. Ktokolwiek tedy był ochoczy z pieniądzmi z różnych dworskich, w onę grali. Królewic jegomość Aleksander wygrał 30 talarów, królewic jegomość Konstanty przegrał, bank wygrał 90 talarów”, a w październiku również królowa Marysieńka.

Rychło się okazało, że obstawiane tu sumy to tylko niewinne igraszki. Typowo losowy charakter gry sprawił – jak pisał z perspektywy czasu Kitowicz – że wygrane w krótkim czasie rosły niebotycznie: „Kiedy na jednę kartę wolno było stawić i tysiąc czerwonych złotych, i sto tysięcy, i przez jednę noc możno było miernie majętnemu lub synowi szlachcica, wyprawionemu do dworu albo do palestry, ograć się do koszuli. Wielkich panów opanował jakiś szalony honor przegrywać w karty na jednej kompaniji po kilka i kilkanaście tysięcy czerwonych złotych”.

Ułańskiej fantazji naszych antenatów nauczył – o zgrozo! – Szwed, syn Benghta Gabrielssona Oxenstierna, trwoniący po świecie rodzinną fortunę młody dandys, który zawitał do Warszawy pod koniec 1694 roku: „Kawaler pewny szwedzki, peregrynując przez lat kilka per extras nationes, stanął tu przed Świętami, żadnego na sobie nie mając charakteru, tylko vivendi gratia tu przyjechał. Ociec tego kawalera u samego króla był hetmanem podczas wojny szwedzkiej z nami i ów, powiadają, wziął był Warszawę”. I jak ojciec młokosa jako gubernator trzymał żelazną ręką Warszawę w czasie potopu szwedzkiego, tak syn podbił polską stolicę nową hazardową namiętnością: „Ten kawaler szwedzki [...] cognomine Oksesztern, którego ociec, będąc hetmanem podczas szwedzkiej, Warszawę wziął [...], trzeci dziś dzień u księcia jegomości starosty krzemienieckiego [Kazimierza Czartoryskiego], zaproszony na bankiet będąc, przygrał w bassete 1600 bitych talarów. Wczora w pokojach królowej jejmości tak się był z rezydentem księcia jegomości brandeburskiego Wernerem zagrał, że do niego 12 tysięcy bitych talarów przegrał, a potem na jednęż kartę 13 tysięcy talarów bitych wygrał”. Tak dzięki basecie również w Warszawie mniejsze i większe fortuny gwałtownie zaczęły zmieniać właściciela (12 tysięcy przegranej to suma niebagatelna: tyle na swoje wydatki dostawała rocznie Marysieńka od pierwszego męża, Zamoyskiego).

Zgubna baseta szybko się demokratyzowała. Już w marcu 1695 hazardowe szaleństwo ogarnęło również dworaków: „Niejeden się skarży na złodziejów w Zamku, ale to basseta robi, do której się kanalija miesza, stawiając po kilka na kartę talerów bitych. Ta zawsze co dzień bywa w dwóch stołów, Busier cerulik najczęściej onę trzyma”.

Jednak to nie czarna rozpacz z przegranej sprowokowała największy skandal obyczajowy, który miał miejsce przy grze w basetę. Zgorszony i poruszony do głębi Sarnecki pod datą 30 stycznia 1695 roku zanotował o Michale Potockim: „W wieczór zaś podczas grania bassety jegomość pan starosta krasnostawski, upiwszy się bardzo bestyjalskie, na pokojach królowej jejmości czynił akcyje, kiedy wziąwszy naturalia ad manus, nie tylko mężatkom, ale i pannom one prezentował ad ocula i o stół nimi kilka razy uderzył”. Oto i mroczna strona wieczornych nasiadówek u królewskiej pary: gdy podpił sobie Potocki i miast szpady w garść chwytał swe „naturalia”, Wilanów zmieniał się w istną Sodomę i Gomorę.