© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   25.11.2015

Constantin Costache Negruzzi, Sobieski i Rumuni

Constantin (Costache) Negruzzi (1808 – 1868), rumuński poeta, pisarz, tłumacz i polityk, przeszedł do historii literatury rumuńskiej jako ojciec romantycznej noweli historycznej i listów. W 1846 roku, w czasopiśmie Almanahul de învăţătură, Negruzzi opublikował nowelę Sobieski i Rumuni, nawiązującą do historii jednej z sześciu wypraw mołdawskich króla Jana III Sobieskiego w latach 1684 – 1694. Akcja noweli rozgrywa się 14 września 1686 roku, kiedy wojska polskie docierają do twierdzy Târgu Neamţ[i], rozpoczynają jej oblężenie i w rezultacie zdobywają zamek. Podczas pisania noweli Negruzzi prawdopodobnie opierał się na źródle historycznym, dziele Dymitra Kantemira Historia Imperium Osmańskiego, w którym (w paragrafach 149 – 163[ii]) zostało opisane to historyczne wydarzenie. Nowela Sobieski i Rumuni jako krótkie opowiadanie na stałe zapisała się do rumuńskiego kanonu legend i jest nadal chętnie czytana przez dzieci.

Sobieski i Rumuni

Na drodze prowadzącej do twierdzy Neamţ, pod koniec września 1686 roku, widać było nadciągające wojska. Za oddziałem kawalerzystów uzbrojonych w kopie, który otwierał pochód, jechało dwanaście dużych armat ciągniętych przez woły, za nimi oddział oficerów kawalerii, na jego czele stali trzej: jeden w kwiecie wieku, sposępniały, zamyślony i rozgniewany, oraz dwóch trochę starszych. Ich trzech, wszyscy byli odziani w polskie szaty. Na końcu szła duża liczba wojsk, dorożki, bagaże, piechurzy, szlachta pospolita, szli wymieszani bez ładu, z podniesionymi sztandarami i opuszczoną głową, dzierżyli broń, [szli] ze smutkiem na twarzy i bólem w sercu. Nie było słychać ani fujarek, ani bębnów, jedynie tętent koni i ciężki chód z trudem poruszających się ludzi, dlatego że od dziesięciu dni konie żywiły się tylko korą drzew, a ludzie jedli same owoce.

Mimo to ta licha armia wiele razy poskromiła butę spod znaku półksiężyca, a ci czołowi oficerzy to hetmani Jabłonowski i Potocki, pomiędzy nimi zaś sam Jan Sobieski, król Polski.

Zatem jak ma nie być zmartwiony i rozgniewany sławny król? On, Sobieski, lechicka duma, bohater chrześcijaństwa, wybawiciel Wiednia, po raz drugi musi ruszyć na Turków, wcześniej jeszcze rozgromić Tatarów i Mołdawian, musi przyglądać się słabej armii, pozbawionej żywności, gnębionej przez wrogów, którzy gotowi są odpierać własną piersią walkę z nim i niszczyć wszystko co można, łącznie z tym, co udałoby się ocalić; ci napotkani na drodze sieją tylko przeraźliwe spustoszenie!

Jak już wspomniałem, szedł powoli i zamyślony. Hetmani będący obok zachowywali ciszę, szanując jego zmartwienie, które podzielali.

- Co to za zamek? Zapytał Sobieski kiedy, podniósłszy głowę, ujrzał na szczycie wzgórza wznoszącą się przed nim twierdzę Neamţ. Na pewno jakaś siedziba mołdawskich rozbójników!

- W czasie wojny hospodarowie mołdawscy zazwyczaj ukrywali tutaj bogactwa, odpowiedział Potocki.

- Ach tak! Jedźmy więc ją podbić! Och! Ale bym się zemścił na Kantemirze[iii], który mnie oszukał i doprowadził do utraty tylu wojowników!

- Ja radziłbym zostawić tę twierdzę, powiedział Jabłonowski, i jechać dalej. Mamy przecież tylko działa polowe, nie szturmowe.

- Ależ nie! Na świętego Jana – mojego patrona! Nie będzie mówił świat, że twierdza obroniła się przed Sobieskim bez walki! Skoro nie mamy armat? Weźmiemy ją rękoma!

- Imię Waszej Królewskiej Mości jest wystarczającym działem, dodał Potocki.

Duma Polaka od razu wzrosła od tego pochlebstwa, twarz mu się rozchmurzyła na myśl o zwycięstwie, tak łatwym do zdobycia i natychmiast rozkazał szeregować wojska w kierunku twierdzy.

W zamku było osiemnastu wartowników, wysłanych przez logofeta[iv] z Neamţu, w celu ochrony twierdzy, z powodu braku garnizonu, który przebywał w Fălciu[v] u boku Kantemira, gdzie kwaterowała armia turecka. Kilka godzin wcześniej przybył do zamku jakiś młody wartownik, lecz jego zmęczony koń, kiedy się pasł, wydał go trzaskiem, który rozlegał się przy murach.

- Wypij duszkiem, chłopcze, powiedział pewien starzec, po którym widać było, że wszystkich przesłuchuje, i powiedz nam co jeszcze widziałeś w Jassach[vi]?

- Co miałbym jeszcze widzieć, dziadku? Bluźnierstwo! Dokonano świętokradztwa!

- A potem mówią, że są chrześcijanami!

- Chrześcijanie zrabowali cerkiew i relikwiarz z monastyru. Nie wiecie jeszcze? Przyjechali, żeby ukraść świętą z Cerkwi Trzech Świętych Hierarchów[vii]. Relikwie świętej Paraskewy z Epiwatu, przywiezione na koszt hospodara Vasile-Vodă[viii].

- Niech Bóg broni! Powiedzieli wartownicy, robiąc znak krzyża świętego.

- Dokładnie tak, kontynuuje młodzieniec, byłem tam, kiedy przyszli zabrać relikwiarz świętej, ale mnich, jakby przeczuwając, zamknął bramę i nie chciał jej otworzyć; wtedy…

- Dzieciaku, mnich! Krzyknęli zebrani.

- Wtedy ich król rozkazał wyprowadzić działa, żeby zburzyć bramę, w każdym razie wysłał wcześniej wiadomość mnichowi, który siedział w dzwonnicy, żeby otworzył albo inaczej obróci monastyr w proch.

- Słyszeliście Polaków! Co zrobił mnich?

- Odpowiedział, że nie spodziewał się takich słów od władcy, który nazywa siebie chrześcijaninem, i że Jego Królewska Mość Wielka i Potężna, może zrobić to, co mówi, o ile nie boi się Boga ani jego świętych, ale on i tak nie otworzy bramy, choćby miał zginąć pod murami cerkwi, i niech potem ludzie dokonają oceny między nim - cherlakiem i siłą Jego Królewskiej Mości. Usłyszawszy te słowa, Polaka rozpaliła złość i wydał rozkaz, żeby strzelać, wtedy jeden z hetmanów powiedział mu coś, nie wiem co. Jak mówili mi ludzie, powiedział mu, że nie godzi się robić takiej rzeczy - niszczyć domu bożego i całej reszty. Wystarczyło, żeby przekonać go do ocalenia cerkwi.

- I co robią teraz Polacy w Jassach?

Minął już tydzień kiedy przybyli, po tym jak spostrzegli, że nie mają jedzenia dla wojska, wyruszyli w górę rzeki Bahlui, z myślą, że wszystko znajdą; ale niebawem ich ujrzycie. Vodă, kiedy usłyszał o tym w obozie Turków, wysłał za nimi mirzę[ix] z mnóstwem Tatarów i pięcioma sztandarami mołdawskimi, jednak wcześniej posłał jeszcze na to stanowisko tureckiego kapitana jako ochronę dla konnicy, która miała zdążyć wyprowadzić ludzi ze wsi, podpalić siano i łąki, ukryć żyto i jęczmień w wykopach, tak aby wróg napotkał tylko pustkowie na swojej drodze, żeby dojeżdżając do Contari[x], nie znalazł niczego do jedzenia oprócz kory drzew, do tego jeszcze zostawili na bagnach trujące zioła, które jak wypije, zdechnie; biada im! Stracą setki ludzi i koni, a ci którzy przetrwają i tak wpadną później w ręce Mołdawian, którzy bez zbędnego sądu albo ich powieszą, albo zadźgają.

- Kara świętej Paraskewy! Powiedział starzec. Ale jak ty się o tym wszystkim dowiedziałeś?

- Ja – wiecie przecież, wysłaliście mnie do Jass, żebym zobaczył co się dzieje. Po tym jak przybyli Polacy, śledziłem ich aż do Contari, gdzie spotkałem się z tureckim kapitanem, który wszystko mi opowiedział, potem gdy spostrzegłem, że wrogowie wyruszyli w drogę do swojego państwa, udało mi się wcześniej przybyć przez las… Ale czy o czymś nie zawiadamia strażnik?

- Każ mu zejść z muru i tutaj przyjść.

- Niemal natychmiast przyszedł wartownik, powiedział, że duża armia zbliża się w kierunku twierdzy.

- Naraz wszyscy pobiegli na mury.

- To Polacy! Krzyknął młodzieniec, który dopiero co przybył i słuchaliśmy jego opowieści; Polacy zmienili drogę i jadą tutaj...

- Do bram! Młodzieńcy! Powiedział starzec. Zamknijcie je i przygotujcie kamienie na murach. Wszyscy zajmijcie miejsca na szyi. Nie będzie mówił Polak, że najechał na rumuńską twierdzę, jak na jakąś dziką ziemię.

- Ale nas jest tylko dziewiętnastu a ich jest cała armia, zauważył jeden; jak …

- Zamknij się, smarkaczu! Przerwał mu starzec. Boisz się, że zginiesz! Wielka szkoda! Tchórzu!

Tak oto zbesztany strzelec zawstydził się i wspiął na mury.

W tym czasie wojska zbliżyły się do twierdzy. Król wysłał jednego oficera, żeby porozmawiał z kimś z twierdzy.

Posłaniec zbliżył się do bramy. Starzec pozdrowił go z muru:

- Witajcie, Panie, czego życzycie sobie od nas?

- Jego Królewska Mość, król Polski, hetman wielki litewski (wymienia tytuły) oświadcza, abyście się poddali i oddali twierdzę wraz z całym bogactwem i jedzeniem; wówczas garnizon będzie miał możność opuszczenia twierdzy z bronią i bagażami, bez wyrządzenia mu krzywdy, ośmielając się sprzeciwiać, twierdza zostanie podbita, a garnizon ulegnie ostrej szabli.

- Daj odpowiedź Jego Królewskiej Mości, powiedział starzec, że słyszeliśmy już o jego zaszczytach i trwodze przed nim, jednak póki co się nie przestraszyliśmy. Lepiej jakby Jego Królewska Mość zajęła się drogą i zostawiła w spokoju garstkę ludzi, którzy niczym jej nie zawinili. Nie mamy zamiaru oddawać ani jednego, ani drugiego, zresztą w twierdzy nie ma ani bogactw, ani pożywienia. Możemy oddać mu jedynie naboje do strzelb, które zrzucimy mu z murów, żeby nie robił sobie fatygi i tutaj nie wchodził.

- Opuście twierdzę, powiedział posłaniec, i nie nadstawiajcie głowy pod miecz.

- Nie martw się o nasze głowy, Panie! Lepiej pomyślcie o waszej!

- Pytam jeszcze raz, poddajecie się czy nie?

- Nie.

- Poseł odszedł.

Rozpoczął się szturm. Działa rozmieszczone na drewnianych łożach nieprzerwanie ostrzeliwały twierdzę. Wartownicy odpowiadali atakiem z kul, który był bez zarzutu. Każdy strzał dosięgał jednego z armii wroga, zwłaszcza oficerów brano na cel. Polacy powoli ginęli.

Dzień wcześniej, zginęło dwóch strzelców. Drugiego i trzeciego dnia stracono pięciu, a dwaj zostali ranni. Czwartego dnia zestrzelono samego komendanta artylerii polskiej, ale zginęło także trzech Mołdawian. Liczba wojowników malała w ciągu dnia. Wieczorem, zebrawszy się przy ognisku, spostrzegli, że kończy im się amunicja i prowiant.

- Co mamy robić, dziadku? Zapytał starca młody strzelec, który, zraniony w nogę, leżał na ławach:

- Ilu zginęło naszych?

- Dziesięciu.

- I nie mamy już ani prochu, ani prowiantu?

- Nie mamy.

- Skoro tak, jutro z rana, wejdź na bramę i przywiąż do zwykłej strzelby białą flagę. Powiedz że oddajemy twierdzę, pod warunkiem, że puszczą nas wolno, tam gdzie będziemy chcieli się udać.

Tak też się stało. Polacy przyjęli wszystkie żądane warunki. Wojsko stanęło w dwóch rzędach, zostawiając miejsce po środku dla wychodzącego garnizonu. Brama otworzyła się.

Wówczas, zamiast licznej straży, zobaczyli sześciu ludzi kierujących się do wyjścia, do tego trzech z nich, w wyniku odniesionych ran, było prowadzonych przez pozostałą trójkę.

- A to co? Krzyknął Sobieski, dosiadając w pośpiechu konia. Kim jesteście?

- Wartownikami z twierdzy, odpowiedział zraniony starzec, zza pleców swojego syna.

- Jak to? Tylko tylu was?

- Dziesięciu z nas zginęło, Wasza Litościwość.

- Mieliście czelność sprzeciwiać mi się i powybijać tylu moich wojowników? Powiedział król. O! Nie ujdzie to wam! Ogarnęła go wściekłość. Musicie ponieść karę jako przykład dla innych, którzy będą podobni do was! Kara będzie straszna i odpowiednia do czynu. Nie zasługujecie na śmierć od szabli, lecz na stryczek – powiesić ich!

W tym miejscu wojsko otoczyło wartowników, którzy położyli na ziemię rannych i przeżegnali się znakiem krzyża świętego, klęcząc przed strzelcami, obojętnie przyglądali się przygotowaniom szykowanym na ich śmierć. Oficerowie patrzyli na tę scenę ze wzruszeniem.

- Wybacz mi, Panie, powiedział wtedy Jabłonowski, zwracając się z szacunkiem do króla, który siedział smutny i zły, wyjaśniając, że ci wojownicy wykonywali tylko swój obowiązek, patriotyczny obowiązek godny pochwały, i że mieli tyle szczęścia, iż dostali obietnicę od Wielkiego Sobieskiego, iż puści ich wolno i nie skrzywdzi.

- Dziękuję ci, mój godny towarzyszu broni, powiedział Sobieski, jakby zbudzony ze snu, dziękuję ci, że odwiodłeś mnie od dokonania tak haniebnego czynu. Masz rację. Ludzie ci odznaczyli się wyjątkowym męstwem. Dajcie każdemu z nich po pięćdziesiąt złotych i niech wracają do Rumunów. Do mężnych wojowników zaś rzekł: Jesteście wolni, idźcie w pokoju i opowiadajcie dzieciom i waszym braciom, że mieliście zaszczyt przez pięć dni sprzeciwiać się królowi Polski.

Natychmiast zrobiono miejsce dla Mołdawian, którzy zabrali rannych i oddalili się w kierunku gór, w tym czasie armia ruszyła w drogę powrotną i zaczęła schodzić do doliny. Twierdza z otworzonymi bramami oraz widocznymi na murach śladami po kulach wroga została zwyciężona. Wyglądała na zielonym szczycie niczym wielki szkielet olbrzyma.


[i] Târgu Neamţ –  średniowieczna twierdza w Mołdawii znajdująca się  na drodze prowadzącej przez Karpaty do Transylwanii, wznosząca się na północny zachód od miasta Târgu Neamţ na wysokości 480 m.n.p.m.

[ii] Por. Nicolae Ciobanu , Constantin Negruzzi. viabilitatea structurilor clasice, vol. Constantin Negruzzi  Păcatele tinereţelor, wyd. Minerva, Bukareszt, 1986, s. 365

[iii] Constantin Cantemir (Kantemir) – hospodar Mołdawii w latach 1685 - 1693

[iv] logofet – kanclerz w Mołdawii

[v] Fălciu – miasto w historycznej Mołdawii

[vi] Jassy – miasto w północno-wschodniej Rumunii (historycznej Mołdawii) nad rzeką Bahlui

[vii] Cerkiew Trzech Świętych Hierarchów w Jassach – monastyr, wzniesiony w latach 1637 - 1639 przez Vasile Lupu, pod wezwaniem Trzech Świętych Hierarchów (Ojców Kościoła): Bazylego Wielkiego, Grzegorza z Nazjaznu (Teologa) oraz Jana Chryzostoma (Złotoustego), miejsce spoczynku relikwii świętej mniszki Paraskewy z Epiwatu (IX w.) – patronki prawosławia na ziemiach polsko – ruskich.

[viii] Vasile Vodă Lupu – dwukrotny hospodar Mołdawii w latach 1634 – 13.04 1653 i  8.05.1653 – 16.06.1653

[ix] mirza – nazwa włodarza tureckiego

[x] Contari – miasto w historycznej Mołdawii