© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   31.10.2013

Dawne miary aptekarskie

Staropolskie porzekadło głosiło, że bez miary i lekarstwo staje się trucizną. Podobną opinię wyrażał Paracelcus, który twierdził: Omne et nihil venenum est, criterium optimum dosis, czyli jedynym rozróżnieniem między lekiem a trucizną jest dawka. Podwójny charakter – jednocześnie trujący i leczniczy – niektórych roślin i minerałów – w zależności od przyjętej dawki danej substancji – podkreślał także Ojciec Leurenty, jeden z bohaterów Romea i Julii:

O! Moc to pełna cudów, co się mieści
W sokach ziół, krzewów, w martwej kruszców treści!
Bo nie ma rzeczy tak podłych na ziemi,
Aby nie mogły stać się przydatnemi;
Ni tak przydatnych, aby zamiast służyć
Nie zaszkodziły pod wpływem nadużyć.
Wszakże i cnota może zajść w bezdroże.
A błąd się czynem uszlachetnić może.
W mdłym kwiatku, w ziółku jednym i tym samem
Ma nieraz miejsce jad wespół z balsamem,
Co zmysły razi i to, co im sprzyja,
Bo jego zapach rzeźwi, smak zabija.

Nic więc dziwnego, że powiedzenie: z aptekarską dokładnością (czy skrupulatnością), utrzymało się do dzisiaj. Od dokładności aptekarza odmierzającego składniki przygotowywanych medykamentów zależało bowiem (i nadal zależy) ich dobroczynne lub śmiercionośne działanie.

Zanim wynaleziono wagę, w aptekarstwie stosowano miary empiryczne. Podstawową jednostką wagową była szczypta (łac. pugillus, ok. 2 g), a więc tyle, ile można chwycić na raz trzema palcami. Większe dawki odmierzano natomiast garściami (łac. manipulus, ok. 15–30 g). Miary te utrzymały się do końca oświecenia w recepturze aptecznej w przypadku ziołowych składników leku.

Oprócz tego – rzecz jasna – w dawnych wiekach funkcjonowały także ściśle określone aptekarskie miary wagi. W XVII wieku w Polsce, przede wszystkim zaś w Prusach Królewskich, stosowano norymberski system miar i wag, oparty na funcie norymberskim (libra norica). Wprowadziła go do użycia norymberska Rada Miejska 7 czerwca 1555 r. Żeby skrócić zapis na luźnej recepcie lub w książce z recepturami, czyli farmakopei lub manuale, dawni aptekarze i medycy używali specjalnych symboli na oznaczenie poszczególnych wartości wagowych poszczególnych składników leku. Symbole te – z wyjątkiem łutu – przedstawiono na jednym z drzeworytów z najstarszego polskiego zielnika z 1534 r.

Dawne miary aptekarskie

Jedną ze znanych receptur, w której zastosowano miary empiryczne i miary aptekarskie, przedstawione w tabeli, był przepis na antidotum przeciwko truciźnie, stosowane w trakcie zarazy w Toruniu w 1708 roku. W skład leku wchodziły „po dwie uncje korzenia biedrzeńca, dzięglu, cytwaru, koziełka lekarskiego i nasion gorczycy; po dwie garście liści czosnku i ruty; garść liści szczawiu; po dwie uncje kory cytrynowej i pomarańczowej; po dwie drachmy goździków i cynamonu; pół uncji miąższu aloesu; po uncji olbrotu i mirry; sześć drachm czerwonej kory sandałowca; pół uncji rabarbaru; trzy uncje owoców jałowca; pół uncji kamfory i dwie uncje najlepszego teriaku”. Wszystkie składniki należało posiekać na drobne kawałki i utłuc w moździerzu. Następnie dodawano do nich tyle spirytusu cytrynowego i witriolu, czyli siedemdziesięciopięcioprocentowego kwasu siarkowego, aby powstała z nich półpłynna masa. Uzyskany półprodukt przelewano do szklanej kolby, którą stawiano na ogniu i podgrzewano. Następnie dolewano kolejną porcję witriolu i dalej ogrzewano. Uzyskaną w ten sposób płynną substancję przelewano do specjalnego destylatora, oddzielającego „leczniczą esencję od tego, co wtóre”. Gotowe antidotum przechowywano w szklanych naczynkach oraz podawano dwa razy dziennie zarówno chorym, jak i zdrowym. Osoby zdrowe miały przyjmować profilaktycznie jedną drachmę antidotum, natomiast osoby chore – terapeutycznie po dwie drachmy mikstury.

Dzięki zbawiennemu działaniu lekarstwa wielu spośród torunian podobno uchroniło się przed morem. Można jedynie zapytać, co by się stało, gdyby ówcześni aptekarze postępowali „bez skrupułów”, używając innych składników niż zapisano w recepcie, albo byli „nieskrupulatni”, odmierzając dawki lekarstwa na chybił trafił. W takim wypadku mieszkańcom zadżumionego miasta przydałby się z pewnością... łut szczęścia albo jego szczypta.