© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Dziecko i śmierć

Śmiertelność dzieci w Polsce przedrozbiorowej była bardzo duża. Wprawdzie rodziło się ich wiele, lecz równie wiele umierało, i to w różnym wieku – niemowlęta, kilkuletnie i starsze. Nie posiadamy, niestety, żadnych nawet wyrywkowych statystyk, w odróżnieniu np. od Francji, gdzie, dla porównania, w latach 1740 – 1789 wskaźnik umieralności dziecięcej w całym kraju wynosił 280 na 1000, czyli więcej niż jedno dziecko na cztery nie dożywało roku. Można jednak przypuszczać, iż na ziemiach Rzeczpospolitej było podobnie, albo nawet gorzej.

Ów wskaźnik był wypadkową dwóch głównych przyczyn zgonów: albo dziecko umierało z powodu wad wrodzonych, odbierających mu wszelkie szanse przeżycia dłużej niż parę godzin czy parę dni, czy też z powodu uszkodzeń w przebiegu porodu (śmiertelność okołoporodowa), albo też padało ofiarą chorób lub wypadków po porodzie, bez żadnego z nim związku (śmiertelność zewnątrzpochodna). Na ogół umieralność w pierwszym miesiącu życia wynosiła połowę, a czasami nawet dwie trzecie umieralności w pierwszym roku życia.

Brak higieny, niewłaściwe żywienie, liczne choroby, a także brak należytej opieki, miały nierzadko tragiczny finał. Publicysta z połowy XVIII wieku, Stanisław Garczyński zwracał uwagę na niedolę dzieci, pisząc w swojej Anatomii Rzeczypospolitey Polskiey (1751): „Jedne dzieci od głodu, biedy i mizeryi, drugie od zimna i niewygody, trzecie od fetoru, a złej aeryi muszą przed czasem zdychać”. Najtroskliwszą opieką otaczano zwykle niemowlęta, starsze potomstwo częściej pozostawiano swojemu losowi. Z metryk pogrzebowych znane są liczne nieszczęśliwe przypadki topienia się dzieci w stawie, zimą pod lodem, w studniach, błotach, kałużach; dzieci spadały z drzew, ginęły rozszarpane przez dzikie zwierzęta itp. Jeżeli takie wypadki nie kończyły się śmiercią, to zazwyczaj kalectwem poszkodowanych. Cytowany Garczyński stwierdzał, że gdy rodzice zapijają się gorzałką bądź plotkują, „dzieci boso, nago, sromotnie bez koszulki, bez obuwia, bez nauki, bez edukacji biegają po ulicach i włóczęgami, i powsinogami się stają, jedno ze schodów spadłszy, drugie ze swawoli w igrzyskach dziecinnych przełamawszy się, kalekami zostają wiecznymi”.

Nie dbano o potomstwo często nie tylko w rodzinach chłopskich czy mieszczańskich, lecz także w zamożnych szlacheckich, zwłaszcza w odniesieniu do dzieci młodszych (oddawanych świadomie na „folwarczne opieki”), a wszystko po to, by zachować nieuszczuploną fortunę dla jedynego dziedzica nazwiska. W podobnych sytuacjach śmierć „gorszych” dzieci przyjmowano z niejaką ulgą – oczywiście takie postępowanie nie stanowiło reguły i było piętnowane.

Historycy wszakże uważają, że w osiemnastowiecznej Polsce stosunek rodziców do dzieci, w porównaniu z czasami Odrodzenia, uległ ochłodzeniu i usztywnieniu. Skoro śmierć dziecka była czymś zwyczajnym, rodzice przyjmowali ją bardziej obojętnie, bez nadmiernego żalu czy rozpaczy; zresztą wiązało się to w pewnej mierze z dużym przyrostem naturalnym. Spotykało się również dzieciobójstwo, i to pośród wszystkich warstw społecznych.

Literatura i poezja polska świadczą jednak o autentycznej rozpaczy rodziców po stracie dziecka; w 2 połowie XVI w. pojawiają się epitafia, treny, elegie, lamenty, a ich najbardziej znanym przykładem są Treny Jana Kochanowskiego. W sztuce zaistniały natomiast figuralne nagrobki dziecięce, z których najstarszym jest zachowany nagrobek w opatowskiej kolegiacie (1525), poświęcony rocznemu Ludwikowi Mikołajowi Szydłowieckiemu, „jako kwiateczkowi na otuchę najzacniejszego domu swego wyrosłemu, a w rok potem zwiędłemu”.