© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   29.04.2016

Kawaler komplementu

Dusza moja – anima vagula, jako pisał cesarz Hadrian – wciąż błądzi pośród arcydzieł, które wyszły spod dłuta, pędzla czy pióra barokowych arcymistrzów, ale prędzej czy później wraca tam, skąd przyszła – do sztuki Gianlorenza Berniniego. Między Michałem Aniołem a Rodinem świat nie widział podobnego mu rzeźbiarza. Żeby tylko rzeźbiarza, bo także architekta (moje ulubione jego dzieło to rzymski Sant Andrea) i malarza, choć jego obrazów nie widziałem zbyt wiele. Był to też człowiek bywały, który dobrze dawał sobie radę z wielkimi (a nawet bardzo wielkimi) tego świata, choć był zdrowo stuknięty, jakkolwiek nie w tym stopniu, co jego wielki rywal, Francesco Borromini. Skądinąd – wielce dziś modny. Jest chyba jakiś postromantyczny apetyt na wariatów. Czasem wydaje mi się, że w tzw. oglądzie społecznym wszyscy wiarygodni artyści to wariaci. Maluczko, a po galeriach będą wisieć obrazy z przyklejonym wypisem z domu wariatów. No, po prawdzie było kilku całkiem patentowanych. Na przykład niejaki Richard Dadd, XIX-wieczny Anglik, któremu w Egipcie słońce padło na głowę tak skutecznie, że uznał się za sługę Ozyrysa i po powrocie do kraju zaczął tępić jego wrogów, począwszy od własnego ojca, którego zarżnął fryzjerską brzytwą. O sztuce fryzjerskiej, choć w mniej drastycznym wydaniu, będzie jeszcze w tym tekście.
Drugim protagonistą tej opowieści jest król Francji Ludwik XIV, władca tyleż zły, co dobry artysta był z kawalera Berniniego, czyli zły bardzo. Prawda jednak, że tęgi był z niego mecenas kultury, choć nie mniejszy żarłok.

Wracając do Dumasa (to już stały fragment gry w moich felietonach wilanowskich), w „Wicehrabim de Bragelonne” jest scena, w której na obiedzie u króla ów twardo walczy z niezrównanym w tych sprawach Portosem w konkurencji: kto więcej zeżre. Z Portosem! „Ten tęgo je, kto tęgo pracuje” – zwykł mawiać król. Czy zaś naprawdę pracował dobrze? W pewnym sensie – tak, bo żaden inny monarcha nie uosabiał lepiej pojęcia „królewskości”. Z innej strony – nie, bo jego polityka obrodziła ruiną gospodarki i wrogami pod murami Paryża, których z najwyższym trudem odparł marszałek de Villars.

Cavaliere (bo taki przecież nosił tytuł) Bernini zmaterializował się w Paryżu Anno Domini 1665 w sprawie przebudowy Luwru. Warunki miał owszem, owszem, właściwie noszono go na rękach. Jednocześnie (z tym Luwrem) rzeźbił Cavaliere słynne później popiersie francuskiego monarchy, który siedział, pozując mu, z wielką, skądinąd typową dlań cierpliwością. Podczas seansu król i mistrz konwersowali sobie wielce dowcipnie, idąc w zawody na bon moty.

Monarcha, naturalnie, pozował w peruce, a jej kudły spadały mu na oczy, co utrudniało pracę artyście. W pewnym więc momencie Bernini zapytał króla, czy może zrobić we włosach przedziałek, gdyż władca tak wspaniały może się wszystkim pokazywać z odsłoniętym czołem. Cavaliere potrafił prawić komplementy jak mało kto! Oczywiście, cokolwiek zrobił Ludwik XIV, świat małpował go bez przerwy, tak też było w inkryminowanym przypadku. Zaczęła się moda na przedziałki, która trwa do dziś: ty masz przedziałek, ty też masz przedziałek, ja mam przedziałek. Co prawda nie pośrodku, ale jednak. Wygląda więc na to, że zawdzięczamy Gianlorenzo Berniniemu dużo więcej, niżby się wydawało. Niejaki opat Buti poświęcił sprawie popiersia taki wierszyk, który przytaczam prozą, w tłumaczeniu znakomitego eseisty Kazimierza Chłędowskiego: „Bernini, w głębokim zamyśleniu, jaką dać piękną podporę królewskiemu popiersiu, nie znajdując nic, co byłoby tego godne, rzekł, świat jest zbyt małym postumentem”.

Jako człowiek zamiłowany w czynach całkowicie niepraktycznych, właściwie zbędnych, kiedyś to zrymuję. Konkludując: takie to były czasy, a teraz są inne – wypada prawić komplementy artystom. Byle bez przesady.