© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   21.07.2015

Motłoch czy obywatele? Kto wybierał władców Rzeczypospolitej

Ten podły świat jest tak urządzony, że na nim najczulsze westchnienia nie zastąpią statystyki, zauważył w jednym z felietonów Bolesław Prus. Autor Lalki wiedział, o czym pisze, bo dochód z wierszówek uzupełniał wynagrodzeniem za pracę w biurze statystycznym założonym przez kolejowego potentata Jana Blocha. Czy statystyka może rzucić nowe światło na ocenę elekcji władców Rzeczypospolitej?

Wolna elekcja nie cieszy się dobrą opinią historiografii. Choć jej potępienie wydaje się oparte na racjonalnej analizie wydarzeń towarzyszących kolejnym wyborom, to jednak niemały wpływ na ocenę ma oczywista przewaga historyka nad współczesnym świadkiem wydarzeń biorąca się stąd, że dziejopis zna dalszy bieg dziejów. A ów dalszy bieg – upadek szlacheckiej Rzeczypospolitej – nie sprzyjał afirmacji instytucji ustrojowych polsko-litewskiego państwa. Mało który historyk zgadza się z opinią XVII-wiecznego poety Macieja Sarbiewskiego: oni jedni [Polacy i Litwini] korzystają z dwu najpiękniejszych skarbów, jakie tylko może posiadać państwo: z wolności i wymowy, która jest identyczna ze swobodą słowa. Oni jedni wybierają sobie króla. Swoje zrobili w tej materii twórcy Konstytucji 3 maja. W jej rozdziale VII poświęconym władzy wykonawczej czytamy: Doznane klęski bezkrólewiów, periodycznie rząd wywracających […] i zamknięcie na zawsze drogi wpływom mocarstw zagranicznych […] wskazały roztropności naszej oddanie tronu Polskiego prawem następstwa.

Krytyczna opinia reformatorów Rzeczypospolitej zadomowiła się zarówno w poglądach historyków, jak i w opinii społecznej kształtowanej przez szkolne i akademickie podręczniki. Na poparcie ocen przytacza się krytycznych wobec wolnej elekcji staropolskich pisarzy Sebastiana Petrycego i Piotra Skargę. Wobec takich autorytetów trudno bronić instytucji ustrojowej, której egzotyka budziła tyleż zainteresowanie, co i zdziwienie cudzoziemców.

Nie był w owym czasie niczym zaskakującym tron elekcyjny. W drodze elekcji w obrębie domu Habsburgów wybierano cesarzy, kardynałowie wybierali papieży, wybierano weneckich dożów, wybierano królów Danii. W Rzeczypospolitej wybierano – znów w obrębie rodu – władców z dynastii Jagiellonów. Współczesnych szokowało, że polsko-litewskie elekcje od roku 1573 miały charakter viritim, a więc każdy szlachcic mógł w nich wziąć udział.

Jądro ciemności

Kwestia sposobu obierania króla stanowiła przedmiot dyskusji jeszcze za rządów Zygmunta Augusta. Wysuwane wówczas projekty zakładały wybór króla przez sejm. Kontrowersje budził skład gremium elektorskiego. W dobie nierozstrzygniętej jeszcze walki pomiędzy magnaterią senatorską a reprezentowaną z izbie poselskiej szlachtą miało to istotne znaczenie. Jak to często w Polsce bywało, sprawy nie rozstrzygnięto zawczasu. W efekcie nową instytucję ustrojową trzeba było kształtować na gorąco, w czasie bezkrólewia. Wtedy to zdecydowano o wyborze viritim. Każde z rywalizujących stronnictw liczyło, że zrealizuje w ten sposób swe partykularne cele.

Lokalizacja miejsca wyborów w Warszawie da się obronić racjonalnie, w końcu leży ona mniej więcej w centrum państwa. Małopolanie i reprezentanci Prus Królewskich mieli do niej łatwy dostęp Wisłą. Jedynie Litwini i Wielkopolanie musieli korzystać z powolnego i kosztownego transportu kołowego.

Warszawska lokalizacja miała jeszcze inny, koniunkturalny aspekt. Nie trzeba wielkiego wizjonera, by przewidzieć, jak wielką siłą na polu elekcyjnym będzie mazowiecka szlachta, stanowiąca co najmniej 20 proc. ludności tej prowincji. Była to w ogromnej większości szlachta uboga, a więc łatwo dająca sobą powodować. Śledzący przebieg elekcji Henryka Walezego w 1573 r. papieski nuncjusz Commendone cieszył się, że trwający przy katolicyzmie Mazurzy będą przeciwwagą dla protestantów. Z kolei protestanci posługiwali się w agitacji stereotypami wyśmiewającymi Mazurów. Mieli oni być zuchwali i skłonni do zwad, ale jednocześnie tchórzliwi, gadatliwi, głupi, pobożni i wreszcie ograniczeni umysłowo. Ich ubóstwo pociągało za sobą ciasnotę politycznych horyzontów.

Gdy pies usiądzie na jednem dziedzictwie, ogon musi położyć na drugim, kpiono. W piosence ludowej śpiewano: Jestem ja Mazur, Mazur bogaty; świcą się na mnie prześlicne saty; […]. Mam ja i żupan żółty od świenta, co w nim mój pradziad pasał cielenta […] Mam tez sabelkę, ostro toconą, w kilku potrzebach już wyscyrbioną; nieram ja nio wywijał, jakem się z chłopami bijał. Dodajmy do tego kijaszek i szyszak z łubinu świerkowego, a będziemy mieć złośliwą opinię o wyglądzie mieszkańca Mazur. Jego charakter nie był lepszy. Jak pisał w drugiej połowie XVII w. sandomierzanin Wespazjan Kochowski: Złego od ciemnej gwiazdy ukąsił Mazura / Wąż w nogę: z niej łakomie gdy się krwi napije / Wąż zdycha od posoki; Mazur nadal żyje.

Nietrudno znaleźć podobne, mniej lub bardziej złośliwe przysłowia i wierszyki odmalowujące w krzywym zwierciadle przywary mieszkańców innych dzielnic Rzeczypospolitej. Te o Mazurach zrobiły ogólnokrajową karierę. Przyczynili się do tego krytyczni wobec wolnej elekcji historycy, którzy przenieśli owe anegdoty z domeny etnografii historycznej do głównego nurtu historii politycznej.

Krytykowano również poziom intelektualny mieszkańców Mazowsza. Sympatyzujący z protestantyzmem Marcin Bielski tak opisuje w Kronice polskiej wybór Henryka Walezego: Mazurzy najwięcej głosami swymi na książę andegaweńskie zagęścili; acz go i wymówić dobrze nie umieli i zwali Gaweńskim książęciem, a Ernest inaczej u nich nie był jedno Rdest. Cytat ten jest stałym elementem każdej pracy historycznej mówiącej o pierwszej elekcji i o elekcjach w ogóle.

Czy tacy ludzie jak Mazurzy mogli dokonywać racjonalnych politycznych wyborów? Odpowiedź jest oczywista, tak jak i wyrok skazujący wolną elekcję na wieczne potępienie.

Wszyscy, czyli ilu?

Przejdźmy teraz do statystyki. Historycy piszący o elekcji Henryka Walezego mówią o 40–50 tys. jej uczestników, w tym 10 tys. z Mazowsza. Opierają się przy tym na relacjach francuskiego ambasadora Choisnina i innych świadków. Czy jednak rzeczywiście można było rozmieścić w namiotach i przez dwa i pół miesiąca wyżywić taką liczbę ludzi w promieniu jednej mili od pola elekcyjnego na Kamionku? Wedle szwedzkich rachunków kwatermistrzowskich licząca 5,8 tys. ludzi armia potrzebowała dziennie 5,8 ton chleba, 2 tony mięsa, 17 tys. litrów piwa i 130 tys. metrów kwadratowych trawy dla koni.

Elektorzy to wprawdzie nie żołnierze, a utrzymanie ułatwiało kilkudziesięciotysięczne miasto położone nad spławną rzeką, ale mimo wszystko byłoby to gigantyczne przedsięwzięcie logistyczne. W kolejnych dwóch elekcjach udział wziąć miało już tylko od 12 do 20 tys. wyborców. Znów jednak zdani jesteśmy na świadectwa opisowe, bez oparcia w bardziej wiarygodnych źródłach.

Dopiero od elekcji Władysława IV w 1632 r. dysponujemy pewniejszymi liczbami. Ich podstawą są spisy wyborców – suffragia – publikowane po zakończeniu elekcji, a w XVIII w. włączone (choć nie wszystkie) do zbioru konstytucji sejmowych znanych jako Volumina legum. Były one też przedmiotem badań Włodzimierza Kaczorowskiego, Jana Dzięgielewskiego i piszącego te słowa.

Zgodnie ze zwyczajem zapoczątkowanym w 1632 r. króla wybierano ostatniego dnia sześciotygodniowego sejmu elekcyjnego. Sporządzone podczas głosowania spisy wyborców trafiały do królewskiej kancelarii i stąd do druku. Każde z suffragiów kończyło się formułą mówiącą, że wyboru dokonano także w imieniu obywateli, których wielka liczba, zaraz po szczęśliwej Pana naszego obranego nominacji, nie mogąc dla prętkiego odjazdu na podpisy swoje czekać, rozjechała się i inszych w domach pozostałych braci. Liczba osób wymienionych w spisach jest więc minimalna, choć nie należy oczekiwać, by faktycznie była ona dużo większa. Rzecz jasna, mowa tu jedynie o wyborcach, a nie o gapiach, sługach czy magnackich wojskach obecnych w Warszawie podczas elekcji. Liczbę elektorów przedstawia tablica 1.

Tablica 1. Liczba elektorów 1632–1764

Rok

Ogółem elektorów

Indeks
1632 = 100

Elektorzy z Mazowsza

Indeks
1632 = 100

Elektorzy z Mazowsza jako procent ogółu wyborców

1632

3543

100

982

100

28%

1648

4244

120

1559

142

36%

1669

11 271

318

2984

276

26%

1674

3450

97

911

71

26%

1697

13 633

385

5392

549

40%

1733

11 622

328

1931

197

17%

1764

5320

150

1178

120

22%

Liczba 120 w kolumnie Indeks oznacza, że w 1648 r. elektorów było więcej o 20 proc. niż w roku 1632. Podobnie należy interpretować inne liczby z kolumn 3 i 5.

Podczas kolejnych elekcji liczba głosujących nawet nie zbliżyła się do owych 40–50 tys., które miały uczestniczyć w wyborze Henryka Walezego. Spadek liczby elektorów jest pozorny, przypisać go należy przeszacowaniu przez świadków wydarzeń wielkości zgromadzenia w 1573 r. Ludność Korony (bez Litwy) liczyła w owym czasie ok. 3 mln, w tym 272 tys. szlachty. Odliczając połowę na niemające praw politycznych kobiety i dalsze 30 proc. na młodzież, dochodzimy do 95 tys. dorosłych mężczyzn stanu szlacheckiego. Całkiem niewiarygodne jest, by pod Kamionek przybyła połowa szlachty Rzeczypospolitej. Złośliwie rzec można, że jest to tak samo wiarygodne, jak grafiki z zagranicznych druków ulotnych wyobrażające warszawskie pole elekcyjne.

Wedle świadectwa suffragiów przeciętna liczba elektorów nie dochodziła do 10 tys. Tylko trzykrotnie, w okresach szczególnego napięcia, ten próg przekroczyła. W 1669 r. trwała walka między stronnictwem profrancuskim, jeszcze niedawno popierającym elekcję za życia króla, co większość uważała za pogwałcenie wolności. W 1697 r. na wolskich polach pojawiły się tłumy zwabione agitacją saską i francuską. W 1733 r. po raz ostatni starano się dokonać wyboru niezależnego od państw ościennych. Tylko w takich okazjach do Warszawy zjeżdżały tłumy.

Spójrzmy teraz na udział Mazowszan. Z cytowanych powyżej danych o zaludnieniu Korony w końcu XVI w. wynika, że szlachta mazowiecka stanowiła (wraz z Podlasiem) 60 proc. ogółu tego stanu. Jeśli tak było, to jej 20-procentowy udział w elekcjach nie powinien dziwić. Szczególne poruszenie miało miejsce w roku 1648 i 1697. Podczas pozostałych elekcji bardziej mobilizowała się szlachta z innych części Rzeczypospolitej, co łatwo zauważyć porównując ze sobą kolumny Indeks w tablicy 1.

Wszyscy, czyli ilu Mazurów bywało na elekcjach?

Duża liczba szlachty, przetrzebienie źródeł historycznych w wyniku licznych wojen i przede wszystkim spalenie większej części Archiwum Skarbu Koronnego podczas powstania warszawskiego nie pozwala zidentyfikować uczestników elekcji zapisanych w suffragiach. Choć ich listy wydano, choć korzystali z nich autorzy herbarzy i genealodzy, mało kto je analizował. Wspomniany już Włodzimierz Kaczorowski przebadał elektorów Władysława IV i Jana Kazimierza pod kątem tytułów urzędowych. Jak się okazało, około 20 proc. wyborców to urzędnicy, a więc ludzie biorący udział w życiu politycznym na poziomie lokalnym lub ogólnokrajowym.

W szczątkach Archiwum Skarbu Koronnego, które przetrwały powstanie warszawskie, zachowały się rejestry podatku pogłównego z lat 1662–1676 dla części województw koronnych. Poborcy tego podatku odróżniali szlachtę posiadającą poddanych od szlachty drobnej, bo stawki podatkowe dla tych grup się różniły. Zachowała się też księga z rejestrami z położonego najbliżej elekcyjnego pola województwa mazowieckiego, którego mieszkańcy stanowili większość obecnych na elekcjach Mazurów. Zestawienie suffragiów z rejestrami pokazuje, jak wyglądała aktywność polityczna szlachty województwa mazowieckiego podczas elekcji.

W tablicy 2 uszeregowano 9 z 10 ziem wchodzących w skład województwa mazowieckiego wedle odległości od Warszawy. W kolumnie trzeciej podano liczbę szlacheckich podatników wymienionych w rejestrach pogłównego. Nie jest ona równoznaczna z liczbą szlachty, ta bowiem mogła być dwa, nawet trzy razy większa, biorąc pod uwagę niewymienionych z imienia i nazwiska synów i krewnych podatników.

Tablica 2. Aktywność polityczna szlachty województwa mazowieckiego podczas elekcji w wieku XVII


Ziemia

Odległość od Warszawy

Liczba podatników

Liczba elektorów jako odsetek liczby podatników w rejestrach pogłównego

Drobna szlachta wśród podatników

1632

1648

1669

1674

1697

warszawska

0 km

318

24,8

32,7 

90,9

35,8

107,9

46%

zakroczymska

32 km

466

8,6

13,9

15,9

7,7

73,8

89%

czerska

36 km

481

16,4

42,8

57,0

8,1

76,5

26%

wyszogrodzka

55 km

283

11,0

11,0

51,9

30,0

58%

ciechanowska

75 km

2010

5,7

5,5

7,4

0,5

56,7

87%

różańska

77 km

927

7,0

8,3

63,9

2,0

95%

nurska

103 km

1571

5,8

8,5

10.9

2,4

127,1

92%

łomżyńska

128 km

2941

1,8

1,7

3,1

1,0

10,3

95%

wiska

144 km

900

7,7

4,1

10,3

9,9

45,3

91%

Pogrubiono po trzy najwyższe odsetki dla każdej elekcji.

Liczba podatników zestawiona z uczestnikami elekcji pozwala wyciągnąć dwa główne wnioski. Po pierwsze, aktywność Mazurów na elekcjach nie była specjalnie duża. Poza elekcją 1697 r. i wyjątkowymi przypadkami – takimi jak masowy udział szlachty różańskiej w elekcji Michała Korybuta Wiśniowieckiego – wybór monarchy mobilizował najwyżej 10 proc. podatników. Wyjątkami są ziemie położone w bezpośrednim sąsiedztwie pola elekcyjnego: warszawska, czerska, wyszogrodzka i zakroczymska. Po drugie, ziemie najliczniej zamieszkane przez drobną szlachtę leżały daleko od Warszawy i z reguły były słabo reprezentowane (zob. ostatnia kolumna tabeli 2).

Wszyscy, czyli kto?

O tym, kto na Woli bywał, przekonać się można na przykładzie elekcji Michała Korybuta Wiśniowieckiego. W 1669 r. na polu elekcyjnym zjawiło się 1875 elektorów z województwa mazowieckiego. Spośród nich udało się zidentyfikować 1294 osoby, czyli 69 proc. obecnych. 34 proc. z nich to szlachta bogata, posiadająca poddanych, która w skali całego województwa mazowieckiego stanowiła jedynie 14 proc. podatników.

Jak widzieliśmy w tablicy 2, na elekcji Michała Korybuta wyjątkowo licznie stawiła się szlachta różańska. O ile na poprzednich elekcjach reprezentowało ją nie więcej niż 80 osób, o tyle teraz przybyło prawie 600, w ogromnej większości szlachta drobna. Jeśli ich pominiemy, odsetek szlachty bogatej obecnej na wolskim polu urośnie do prawie 50 proc. elektorów z województwa mazowieckiego. Można tym samym uznać, że skład społeczny uczestników elekcji różnił się istotnie od struktury społecznej szlachty województwa. Na elekcję przybywali głównie ci, którzy brali udział w życiu sejmikowym i zagadnienia polityczne nie były im obce. Od czasu do czasu pojawiały się zorganizowane przez możnych protektorów grupy, takie jak szlachta różańska, ale aż do elekcji Augusta II Sasa w 1697 r. było to zjawisko niezwykłe.

Ortega y Gasset na Woli

Historycy krytykujący wolną elekcję posługują się argumentem, że elekcyjna demagogia, trafiając do politycznie niewyrobionej szlachty, wzniecała w umysłach poczucie wyższości wobec cudzoziemców i ksenofobię. Do mylącego Ernesta z Rdestem mazowieckiego szaraka rzeczowe argumenty nie miały zastosowania. Z przedstawionych statystyk wynika jednak, że Mazurzy – choć reprezentowani licznie – nie dominowali na elekcjach, a ich profil społeczny bliższy był aktywnym politycznie uczestnikom sejmików niż znanemu ze złośliwych satyr ciemnemu mazurskiemu motłochowi. Biorąc pod uwagę to, że wśród szlachty przybywającej z bardziej oddalonych części kraju – choćby z powodu kosztów podróży i pobytu w stolicy – dominowała szlachta bogata, przychylić się należy do zdania, że przynajmniej do 1697 r. elekcji władców Rzeczypospolitej dokonywali obywatele, a nie wiedziony demagogią tłum.

Warto zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście wolscy elektorzy byli gorsi od dzisiejszych wyborców. Niech rzuci w nich kamieniem ten z czytelników, który idąc na wybory, orientuje się w zawiłościach regulacji podatkowych, instytucji europejskich i polityki walutowej. Czyż nie głosujemy dziś na tego kandydata, który ładniej się prezentuje na niebieskim tle i sprawniej wykonuje gesty świadczące o pewności swych racji?

Zmarły w 1955 r. hiszpański filozof José Ortega y Gasset utyskiwał na dominację we współczesnym świecie człowieka masowego. Wykształcony w jednej dziedzinie specjalista wobec polityki, sztuki, obyczajów społecznych i towarzyskich, a także wobec innych nauk przyjmuje postawę najgłupszego prymitywa; ale robi to z przekonaniem i pewnością siebie […]. Cywilizacja, czyniąc go specjalistą, spowodowała zarazem to, że w pełni z siebie zadowolony zamknął się hermetycznie we własnej ograniczoności, a z kolei wewnętrzne poczucie zadufania i własnej wartości prowadzi go do tego, iż pragnie dominować w dziedzinach nie mających nic wspólnego z jego wąską dziedziną. Jeśli tak zachowują się dzisiejsi wyborcy, to czy mamy prawo potępiać wyborców sprzed czterystu lat? Czy nie grzeszymy zadufaniem?

 

Logo POIiŚ