© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   13.12.2017

Muzykalne duchy w Pałacu Kazimierzowskim, czyli warszawski epizod Františka Bendy. Wątki polskie w muzycznych dziennikach Charlesa Burneya

Charles Burney (1726–1814), angielski muzyk, pisarz muzyczny, a nade wszystko jeden z pionierów muzycznej historiografii, nim zabrał się do pisania monumentalnej Powszechnej historii muzyki, odbył dwie podróże po kontynencie: w 1770 roku do Francji i Italii, w 1772 roku zaś po terenach dzisiejszych Belgii, Holandii, Niemiec, Austrii i Czech. Słuchał muzyki w pałacach i kościołach, chodził do teatrów operowych, rozmawiał z napotkanymi muzykami i teoretykami, długie godziny spędzał w bibliotekach, zbierając materiały do swego opus magnum. Ogłoszone drukiem dzienniki tych podróży pozostają do dziś jednym z najważniejszych dokumentów życia muzycznego drugiej połowy XVIII wieku.

Charles Burney, przybywszy z Lipska do Berlina pod koniec września 1772 roku, spotkał się na dworze Fryderyka Wielkiego z sędziwym już Franzem (Františkiem) Bendą (1709–1786), jednym z najwybitniejszych skrzypków XVIII-wiecznych Niemiec. Burney w swojej relacji podkreśla nade wszystko wyrazistość i oryginalność stylu gry starego Czecha, który, jak pisze „nie jest owym Tartiniego, Somisa, Veraciniego, ani też głowy żadnej szkoły czy sekty muzycznej, o której co nie bądź wiedziałbym, lecz jego własnym, kształconym wedle modelu, co zawsze i przez każdego instrumentalistę winien być studiowany: na dobrym śpiewie”. Współcześni pisarze niemieccy z kolei widzą w Bendzie przede wszystkim pierwszego twórcę prawdziwie niemieckiej szkoły gry skrzypcowej, „ojca skrzypków niemieckich, jak Tartini jest ojcem skrzypków Italii” (Johann Adolph Scheibe).

Burney przedstawia czytelnikowi obszerny szkic kolei życia czeskiego skrzypka: opisuje karierę młodziutkiego Bendy jako śpiewaka, dalej niełatwy czas po utracie głosu, gdy zdecydowany pozostać przy zawodzie muzyka skazany był Benda na życie wędrownego wiejskiego muzykanta, wreszcie służbę u arystokratów w Pradze i Wiedniu. Następnie pojawia się fragment szczególnie dla polskiego czytelnika frapujący. Otóż Benda, porzuciwszy kolejną z takich posad:

...piechotą powędrował do Wrocławia wraz z trzema innymi muzykami, co potem stać się mieli nader znamienici. Ci byli: Monsieur Höckh, obecny księcia Zerbsta kapelmistrz, nieboszczyk Monsieur Weidner, i Monsieur Czarth, dawniej w pruskiej służbie, obecnie zaś w Mannheim.

Krótko we Wrocławiu zabawiwszy ruszyli owi czterej rycerze fortuny do Warszawy (...)

Do Warszawy przybywszy zajęli apartamenta w starym Pałacu Kazimierzowskim, co od lat pięćdziesięciu innych nie miał mieszkańców jak kawki i gawrony; żadni z pradawnych świętych cnoty wstrzemięźliwości nie praktykowali surowiej jak owi czterej młodzi grzesznicy, choć na królewskich komnatach w gościnie – bez jakiego zamysłu dalszych kroków, bez pieniędzy i bez przyjaciół; głowy ich jak dotąd żadnego nie umyśliły dla rąk zatrudnienia, jeno zabawę kilkoma swoimi instrumentami w owym odosobnieniu, praktykowali tedy bez ustania. W czasie tym mniemano, iż pałac nawiedzany jest przez duchy – jakiego wszakże rodzaju, tego żaden z sąsiadów nie ośmielił się zbadać, aż wreszcie starosta sochaczewski, Szaniawski, zasłyszawszy, iż upiory owe są muzykalne, dość był nieustraszony by zapragnąć je usłyszeć, a grą ich ujęty wziął je do swej służby.

Jest w Polsce prawidło, iż gdy ma na swej służbie arystokrata więcej nad czterech muzyków, trzyma nad nimi kapelmistrza; że zaś kapela starosty sochaczewskiego liczyła sobie teraz dziewięciu muzyków, zaszczytny ów urząd nowy patron Bendzie powierzył.

Fakty te zaczerpnął Burney z napisanej przez Bendę autobiografii. Sam skrzypek opisuje rzecz nieco mniej kwieciście, podaje za to więcej okoliczności, które Burney pominął. Wspomina, iż lokum w zrujnowanym pałacu wskazał im mieszkający w pobliżu malarz niemiecki, którego syn grał nieco na skrzypcach, że w niedziele muzykowali w jakimś klasztorze, dostając w zamian surowe mięso, które gotowali następnie u wspomnianego malarza. Dalej, iż ów Szaniawski był dobrym chlebodawcą i wielkim miłośnikiem muzyki, że jeździli z nim po różnych jego dobrach, że trzymał swoich muzyków przy ciągłej pracy, a pewnego razu, gdy starosta był przy dobrym humorze, musieli jednego popołudnia wykonać osiemnaście koncertów. Na służbie Szaniawskiego było dziewięciu muzyków i – jak twierdzi Benda – była to jedna z najlepszych kapel w Polsce.

Kim właściwie był ów starosta sochaczewski, Szaniawski? Fabian Kazimierz Szaniawski h. Junosza (1700–1734) wywodzący się ze starego, senatorskiego rodu z ziemi Łukowskiej, łowczy wielki litewski, posiadał liczne dobra w okolicach Warszawy (m.in. Raszyn, Zalesie, Falenty), w samej stolicy zaś nieistniejący już dzisiaj pałac Pod Gwiazdą przy ul. Senatorskiej, zamykający ul. Miodową w miejscu, gdzie dziś łączy się ona z Krakowskiem Przedmieściem. W 1720 roku Szaniawski podróżował po Europie z bratem stryjecznym, o której to podróży wiadomo dziś tyle, że obaj panowie z pewnością dotarli do Paryża. Czy wzięło się to z doświadczeń owej podróży, czy skądinąd, dość, że – jeśli za dobra monetę przyjmiemy słowa Bendy – musiał być Szaniawski prawdziwym miłośnikiem muzyki.

Wracając zaś do najbardziej malowniczej okoliczności referowanej przez Burneya historii: gdy w 1729 roku młodzi muzycy przybyli do Warszawy, Pałac Kazimierzowski rzeczywiście stał w całkowitej ruinie, choć nie od 50, lecz od 34 lat, to jest od czasu pożaru, który pochłonął budowlę w roku 1695. August Mocny w 1724 roku zlecił wybudowanie przed pałacem ośmiu poprzecznie ustawionych budynków koszarów, które zapewne stały już, gdy przybył tam Benda z towarzyszami w roku 1728, pałac wszakże odbudował dopiero kolejny właściciel, Aleksander Sułkowski, pod koniec lat 30. XVIII wieku.

František Benda podaje w swej autobiografii, iż przepracował u Szaniawskiego dwa i pół roku, opisuje też dalsze koleje swego losu w stolicy Rzeczpospolitej, które to wydarzenia Burney pominął. Otóż w czasie pobytu w jednym z majątków starosty Szaniawskiego doszedł Bendę list Heinricha Schulzego, ówczesnego kapelmistrza warszawskiej kapeli królewskiej (August II obok kapeli na dworze drezdeńskim utrzymywał drugą, znacznie skromniejszą w Warszawie) donoszący o śmierci jednego ze skrzypków, niejakiego Villicusa, i proponujący Bendzie ubieganie się o wakujące stanowisko. Nie zastanawiając się dłużej, wziął Benda trzy dni wolnego (czwartego musiał stawić się z powrotem, starosta bowiem sprosił gości na ten dzień), postarał się o szybkiego konia i ruszył w dwunastomilową podróż do Warszawy. Na miejscu pożyczył instrument od niewymienionego z nazwiska przyjaciela („kilka koncertów”, jak pisze, miał ze sobą) i zagrał swój próbny popis przed pierwszym ministrem Henrykiem Brühlem (sam król był chory), zyskując miejsce drugiego skrzypka w królewskiej kapeli. Pozostało już tylko uzyskać zwolnienie ze służby u Szaniawskiego, czemu poświęca Benda w swej autobiografii osobliwie dużo miejsca:

Wszystek dumny jechałem trzeciego dnia do domu. Pan mój jak zazwyczaj wezwał mnie do siebie i śmiejąc się zapytał, jak tam moje sprawy. Oparłem, iż mam już angaż i mus mi zaraz ze służby odejść. Nic się nie dało poradzić, by owo odwrócić; goście nadeszli, ja zaś grałem z ochotą. Pan mój starosta więcej jeszcze niż zazwyczaj mnie chwalił. Ofiarował się dołożyć mi trzecią część płacy. Jednego popołudnia chciał za jedyne słowko „tak” dać mi 30 dukatów, za czym na nowo się ze mną układać. Nic wszakże nie dało się uczynić, miano królewskiego muzyka ceniłem sobie ponad wszystko. Prędko dobiegł końca ostatni kwartał, starościna wezwała mnie do siebie, by wszystko co możliwe uczynić dla przekonania mnie; rzekła tedy, iż źle by musiało być ze mną, bym mógł pomyśleć o sprzeniewierzeniu się jej mężowi, co mnie jak własne dziecko pokochał. Nielekka była dla mnie owa rozmowa, królewski muzyk wszakże wszystkiemu poradził. Przez jedno wszakże przyszło mi jeszcze przejść przed odjazdem poruszenie sumienia; gdym chciał pożegnać się z Panem Starostą, ten życzył mi wiele szczęścia, byśmy się jeszcze widzieli, i że chciałby jeno, bym dłużej jeszcze w służbie jego pozostał. Odjeżdżałem takoż z ciężkim sercem, żem tylu zacnych przyjaciół pozostawiał za sobą, co dobrze mi życzyli.

Pod koniec 1731 roku był już zatem Benda w kapeli królewskiej w Warszawie, do której niebawem – zapewne nie bez wpływu Bendy – zawitał także Czarth, którego Benda, jak pisze wcześniej, „pokochał jak brata”. Gdy wszakże otrzymał pierwszą wypłatę kwartalną i porównał ją z tym, co dostawał wcześniej od „mojego najzacniejszego Pana Starosty”, skonstatował, iż zarobki jego istotnie się zmniejszyły. Skorzystał więc ze sposobności, jaką dała mu śmierć Augusta Mocnego w 1733 roku, by powrócić do Drezna, a w niedługo potem znalazł się w kapeli pruskiego następcy tronu, późniejszego Fryderyka Wielkiego, na którego służbie pozostać miał do końca życia.

* * *

Barwny epizod warszawski okazał się punktem zwrotnym w karierze Bendy. Podjęte ryzyko opłaciło się, a jeśli stała za nim kalkulacja, iż w miejscu o mniejszym prestiżu młodemu muzykowi łatwiej będzie się wybić, okazała się ona trafna. Nawet jeśli opowieść o staroście sochaczewskim (czy też „hrabii Suchaczewskim”, jak do dziś podają niektóre opracowania niemiecko- czy angielskojęzyczne) jest nieco podkolorowana – warto zresztą zwrócić uwagę, jak Burney usuwa z niej fakty wskazujące na to, iż już rezydując w zrujnowanym pałacu, młodzi muzycy weszli w pewną styczność ze środowiskiem warszawskim – nie da się zaprzeczyć, iż przyjechawszy do zupełnie nieznanego miasta bez kontaktów i rekomendacji, znalazł się Benda dość szybko na całkiem prestiżowym stanowisku magnackiego kapelmistrza, które z kolei pozwoliło mu pokazać się na dworze królewskim na tyle korzystnie, by zyskać tak upragniony tytuł królewskiego muzyka. Fakt, iż tak szybko postanowił Bendą z tej godności zrezygnować, w pierwszej chwili może nieco dziwić, wolno chyba jednak z niego wnioskować, iż warszawska kariera pozwoliła młodemu skrzypkowi szybko zyskać wysokie poczucie własnej wartości, oparte już raczej na świadomości własnego talentu i kunsztu, nie na tytułach.

Poza wszystkim wyprawa Bendy do Polski miała inne jeszcze podłoże, o którym nie dowiemy się ze zwięzłej relacji Burneya. Opuszczając Wiedeń, faktycznie uciekał Benda ze służby u hrabiego Kleinaua, którego poddanym pozostawał, pochodząc z leżącej we włościach hrabiego małej wsi Benátky, i od którego musiał zostać później wykupiony. (Pół wieku później notował Burney w trakcie swej podróży: „w wielu częściach Czech i Saksonii gotycka przemoc panów nad poddanymi wciąż się utrzymuje”). Podobno hrabia zmuszał Bendę w Wiedniu do posług lokaja, co musiało przepełnić czarę goryczy. Do ruin spalonego Pałacu Kazimierzowskiego, stamtąd zaś na gościnne komnaty starosty Szaniawskiego trafiły więc nie tylko szukające szczęścia niebieskie ptaki, ale też zbiegli od swego pana poddani.

Bibliografia:

Charles Burney, Obecny stan muzyki w Niemczech, Niderlandach i Zjednoczonych Prowincjach, przeł. Jakub Chachulski, w przygotowaniu do wydania w Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie na podstawie tekstu oryginalnego: Charles Burney, The Present State of Music in Germany, the Netherlands, and United Provinces, London 1773.
Franz Benda
, Autobiographie, [w:] Franz Lorenz, Franz Benda und seine Nachkommen, Berlin 1967.
Alina Żurawska-Witkowska, Muzyka na dworze Augusta II w Warszawie, Warszawa 1997.