© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   18.10.2018

Nie tylko Beatrycze

Czasem bywa tak, że ohydna zbrodnia robi zawrotną karierę literacką.

Zasadniczo ta koszulka jest dość pogodna i optymistyczna, tak jak pogodna i optymistyczna była epoka baroku. Czasem wszakże trzeba opowiedzieć coś niemiłego, spojrzeć prawdzie w oczy i uszy, gdyż niejeden z największych mistrzów baroku ma mnóstwo za tymi drugimi – ot choćby Caravaggio (i nie chodzi mi o to, że oblał był kogoś zupą pomidorową) czy Borromini, który – w ataku frustracji – wbił sobie szpadę w udo. Od czego umarł. Kawaler Bernini też ma coś na sumieniu. Jeśli więc mężowie tak znakomici dopuszczali się czynów tak strasznych, to trudno się dziwić innym ludziom choćby nawet jak najlepiej urodzonym. Przykładowo – rodzinie Cencich.

Nie ja pierwszy sięgam po pióro w tej sprawie – przede mną byli choćby Percy Shelley, Stendhal, Alexandre Dumas (ojciec), Antonin Artaud, a u nas Juliusz Słowacki – autor nieśmiertelnego utworu pt. Beatryks Cenci. Potężna to gromadka – cóż, lubimy dobre towarzystwo.

Familia Cencich była w istocie dobrą rzymską rodziną, która powinowaciła się choćby z Savellimi, a stąd niedaleko już do Orsinich czy do Colonnów. Zwłaszcza do Colonnów. A od tych do Walewskich – prawda, że trochę później.

„Dobra rodzina” to termin nie do końca precyzyjny, gdyż wielu Cencich miało wyraziste skłonności sadystyczno-bandyckie. I nie tylko takie – gdy zdarzyło się, że Giacomo Cenci, brat słynnej Beatrix (a o niej głównie będzie ten tekst), przed trybunałem inkwizycji oskarżył tatę ich obojga – Francesca – o sodomię. W zasadzie norma, jesteśmy przecież w XVI wieku – można przypomnieć choćby Benvenuto Celliniego. Nad tatusiem – skądinąd strasznym sadystą – zawisnął wyrok inkwizycji, ale udało mu się ułożyć z groźnym trybunałem, wpłacając na jego konta ponad sto tysięcy skudów. Nie wiem dokładnie, ile to ważyło, wszelako sądzę, że za te pieniądze można by w Polsce kupić nieduże miasto np. Sierpc . No, ale w wieku XVI, złotym wieku dla Polski, jej budżety miały się zupełnie nijak do włoskich. Przypuszczam, że byle papieski nepot (Cenci się do nich nie zaliczali, choć ojciec Francesca – Cristoforo – był nawet papieskim skarbnikiem), jakiś Aldobrandini albo i inny, mógł kupić króla Polski wraz z całym dobytkiem. To by była transakcja! Ale właściwie, czemu nie? Przecież król Anglii Edward III pożyczył był od banku Bardich 900 000 złotych florenów pod zastaw swego królestwa. Ci, aby wygodzić monarsze, musieli sami pożyczyć od banku Peruzzich 600 000 florenów, po czym wszyscy solidarnie zbankrutowali. Pamiętaj więc jeden z drugim – nie pożyczaj. Przynajmniej nie takie sumy.

Nie było więc łatwo Francescowi, toteż drapnął do jednego z zamków Colonnów w miejscowości Petrella, która leży w Abruzzach, niedaleko sławnego miasta Aquila, niedawno zniszczonego przez straszne trzęsienie ziemi. Kasztelanem na tym zamku był niejaki Olimpio Calvelli, podstarzały lowelas i – podobnie jak Cenci – pobożny bandyta. Skądinąd – kombatant spod Lepanto.

Posiedział w tej Petrelli Francesco niedługo, po czym, za jakimś interesem, wydalił się do Rzymu, zostawiając w zamczysku córkę, którą – młoda była i temperamentna – zdrowo nosiło. Zresztą, wraz z towarzyszącą jej siostrą – Lukrecją. Notabene podejrzewano Francesca o kazirodztwo, ale nie wiem, czy to prawda, gdyż jest to trudne. Na pewno zaś pod ręką i, że się tak wyrażę, z braku laku był Olimpio, no i bęc. Po jakimś czasie wrócił jednak do Petrelli Francesco i prędko połapał się, że jego córka puszczała się bez trzymanki i druga chyba też. Toteż, zawsze cnotliwy, zamknął był obie damy w Petrelli na klucz, a Olimpia wylał na zbity łeb. Jednakże po jakimś czasie (jak się okazało za krótkim) wypuścił Beatrix do klasztoru w Aquili – i to był błąd, gdyż córuś napisała stamtąd do ukochanego brata Giacomo z prośbą o pomoc. Gdy się o tym tata dowiedział, to spuścił jej straszne manto, co się jej całkiem nie spodobało. Olimpiowi też, toteż w zmowie z niejakim Catalanem postanowili all together zamordować Francesca, co się udało m.in. za pomocą młotka.

Mord ten paskudny nie został wszakże porządnie ukryty i rząd – zwłaszcza, że Francesco był przyjacielem potężnego księcia Marzio Colonny – wziął się za sprawę z kopyta. Druga strona nie pozostawała dłużna; ukochany brat Giacomo zaczął bowiem wymordowywać świadków. Ale władza wzięła górę, a Giacoma na tortury – w końcu wszyscy śpiewali unisono. Na koniec posypała się – no, trochę ja porozciągano – sama Beatrix.

Wyroki były dość surowe, choć miejscami oryginalne. 11 września 1599 r. Giacoma bowiem nie tylko szarpano i rozpruwano, ale też wbito mu klin w czaszkę. Dziewczęta zaś utrupiono za pomocą tzw. mannai, co musiało nieco przypominać gilotynę, ale osobiście nie widziałem. Oczywiście sądził papież – Klemens VII – i on też wydał odpowiednie zarządzenia.

Bez długoletnich studiów nie jestem w stanie precyzyjnie opisać, jak krwawa ojcobójczyni awansowała do rangi dziewiczej superofiary papiestwa, albowiem wielu ludzi uwierzyło, że papież kazał zamordować Beatrix tylko po to, aby skonfiskować majątek Cencich, skądinąd ogromny. To z pewnością bzdura, bo niby co papież miał zrobić z tą zbrodnią?

Najdziwniejsza wszakże rzecz, że Olimpiowi – temu, który walił młotkiem – uszło całkiem na sucho. Papież Urban XVIII mu przebaczył i nawet… nadał jakiś urząd dworski. I niech to będzie optymistyczne zakończenie zakończenia tej strasznej opowieści.