© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Po mieczu i kądzieli

Dla szlachcica więzy krwi były ważniejsze od przyjaźni, urzędów i majątku. Uważano, że wszystko można osiągnąć, ale „samotność w tłumie” wydawała się nie do zniesienia. Zwłaszcza że tak naprawdę dotyczyła niewielu. XVII- czy XVIII-wieczna rodzina była szerokim kręgiem ludzi, znacznie odbiegającym od naszych o niej wyobrażeń. Możni współrodowcy dawali opiekę, dbali o majątek i kariery krewnych, a w zamian mogli liczyć na ich pomoc w realizacji politycznych ambicji. Rozróżniano (i tak zostało do dziś) pokrewieństwo w linii prostej, które zachodzi w przypadku osób bezpośrednio od siebie pochodzących, np. dziad, ojciec, syn, oraz pokrewieństwo w linii bocznej, gdy krewni mają wspólnego przodka, ale nie pochodzą bezpośrednio od siebie, np. bracia, stryj i bratanek, ciotka i siostrzeniec. Pokrewieństwo w linii prostej oraz stopień pokrewieństwa, czyli odległość genealogiczna pomiędzy krewnymi, decydowały oraz decydują o pierwszeństwie w dziedziczeniu majątku oraz stanowiły przeszkodę w zawieraniu małżeństw. W dawnym prawie stopnie pokrewieństwa były mierzone według komputacji (systemów), rzymskiej i kościelnej. Potomstwo najstarszego syna tworzyło linię starszą, synów młodszych – linie młodsze. Przechodzenie dziedzictwa (np. majątku czy władzy) zawsze na najstarszego syna określane jest mianem primogenitury. W Polsce na zasadzie primogenitury były obejmowane ordynacje magnackie. Regułę jednak stanowiło dzielenie majątku pomiędzy wszystkich potomków. Pochodzenie po ojcu było w dawnej Rzeczypospolitej określane jako pochodzenie „po mieczu”, a po matce – „po kądzieli”.

Ważniejsze było pochodzenie po mieczu, bo tą drogą potomkowie dziedziczyli nazwisko, herb i arystokratyczny tytuł; kobiety nosiły nazwisko rodowe tylko do czasu zamążpójścia, po czym przyjmowały nazwisko męża, a jego herb łączyły z herbem ojcowskim. Rodziny bogate, utytułowane i sprawujące urzędy tworzyły elity poszczególnych stanów, zwłaszcza szlacheckiego, i starały się zawierać związki małżeńskie pomiędzy sobą, kumulując dobra. Podkreślenie pokrewieństwa z nimi, nieraz bardzo odległego, podnosiło prestiż rodzin mniej zamożnych. Wykształcił się cały system nazewnictwa, np. stryj (brat ojca), synowica (córka brata), półbrat (brat przyrodni), świekr (ojciec męża), zięć (mąż córki) czy jętra (żona brata). Do dziś funkcjonuje już tylko część z tych nazw, najczęściej stosowana błędnie. Nawet pokrewieństwo współcześnie często bywa mylone z powinowactwem, które oznacza stosunek jednego z małżonków do krewnych drugiego.

Nic więc dziwnego, że tak znaczącym wydarzeniem były śluby. To one decydowały o więzach pokrewieństwa i powinowactwa. Oprócz spraw majątkowych omawiano zalety i wady kandydatów na współmałżonków, a nawet członków ich rodzin. Gdy obie strony zyskały wzajemną przychylność, dochodziło do zaręczyn, a następnie wyznaczano datę ślubu i określano wysokość posagu panny młodej. A przy tym, niestety, jak ktoś zgryźliwie zauważył, najczęściej obydwa koligacące się rody uważały, że ich dziecko popełnia obrzydliwy mezalians.