© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   18.03.2015

Pojedynek, który niczego nie rozstrzygał. Starcie Karola Tarły i Augusta Aleksandra Czartoryskiego o rękę Zofii Denhoffowej

Podmiejski las, wczesny świt, mgła, która jeszcze nie opadła... Wymarzona sceneria pojedynku. Do tego atmosfera skandalu, zwłaszcza jeśli walka toczyła się o względy kobiety. Jeśli rzeczywistość nie była aż tak sugestywna i atrakcyjna, można się było pokusić o ubarwienie jej i w takiej podkoloryzowanej postaci przedstawienie współczesnym i potomnym. Taki właśnie zabieg „stylistyczno-maskujący” nie ominął jednego z najsłynniejszych pojedynków osiemnastowiecznych. Podobno stanowił on kulminację walki o rękę pewnej kobiety.

Była to kobieta wyjątkowa. Córka Adama Mikołaja Sieniawskiego i Elżbiety z Lubomirskich, wdowa po Stanisławie Denhoffie, a przede wszystkim najbogatsza partia Rzeczypospolitej. O jej rękę ubiegali się od 1728 r. kandydaci polscy i zagraniczni, w tym takie osobistości, jak: Franciszek Salezy Potocki, Klemens Branicki, Karol Radziwiłł czy hrabia de Charolais. Na tle tych znaczących i bogatych mężczyzn nazwisko Augusta Aleksandra Czartoryskiego może nie brzmiało źle, jednak współcześni doskonale zdawali sobie sprawę, iż splendorowi tytułu książęcego towarzyszył w tym wypadku wyjątkowo mierny potencjał materialny. Młody konkurent, syn Kazimierza Czartoryskiego i Izabeli z Morsztynów, był wykształcony, obyty w świecie, ale fortuna dotychczas mu nie sprzyjała. Mógł on właściwie liczyć tylko na poparcie króla Augusta II. To dzięki kolejnym awansom, zwłaszcza wojskowym, rozpoczął starania o rękę Marii Zofii z Sieniawskich Denhoffowej.

Pozycja startowa młodego księcia była dość słaba. Uważany za mało poważnego kandydata był początkowo lekceważony przez przeciwników. Co więc zadecydowało o jego finalnym sukcesie? Szanse Czartoryskiego w mariażowych szrankach znacznie wzrosły po tym, jak stoczył owiany legendą pojedynek. Sprawę tę w następujący sposób opisał Szymon Askenazy: Choć nierówny im fortuną, potrafił książę August dotrzymać konkurentom: i na placu – gdyż kilka z tego powodu miał pojedynków, gdzie się pięknie zachował, jak ze starostą stężyckim Tarłą, kiedy dwukrotnie do siebie dał strzelić, a sam nie wypalił. Wspomniany przez historyka przeciwnik Czartoryskiego to Karol Tarło (zm. 1749 r.). Po tym jak w trakcie pojedynku oddał on w kierunku księcia Augusta dwa strzały (zresztą oba kompletnie niecelne), Czartoryski ponoć opuścił broń, skłonił się dwornie i zapytał: Czym mogę jeszcze panu służyć? Owa wytrwałość księcia Augusta podobno pomogła mu w zdobyciu ręki (a według Juliana Bartoszewicza – również serca) Denhoffowej. Po czterdziestu latach Giacomo Casanova wydarzenia te skwitował krótkim zdaniem: Zaślubiając ją [czyli Denhoffową – K.K.], wystąpił książę z zakonu maltańskiego, a zdobył ją w konnym pojedynku na pistolety. Dama dała słowo, że odda rękę zwycięzcy.

Precyzja tych na poły literackich opisów jest zadziwiająca, jednak sam przebieg pojedynku może budzić poważne wątpliwości. Przede wszystkim, dlaczego książę August postąpił w tak nieracjonalny i nierozważny sposób w trakcie samego starcia? Mając okazję pokonania rywala, co przecież stanowiło zasadniczy cel pojedynku, młody Czartoryski z rozmysłem zrezygnował z oddania strzału i wybrał pozę doskonale nadającą się na anegdotę, a nie na osiemnastowieczną chanson de geste. Źródła milczą na temat ewentualnych niezależnych przyczyn uniemożliwiających mu wystrzelenie do Tarły. Istniało przecież spore prawdopodobieństwo trafienia do celu i odniesienia zwycięstwa. Nic nie wiadomo o jakichkolwiek uchybieniach formalnych czy też np. zamoczonym prochu. Wszystko wskazuje na to, że działanie Czartoryskiego było przemyślane i nastawione na określony cel. W ten dość oryginalny sposób próbował dotrzeć do serca kobiety. Podobno parę miesięcy później dał sobie upuścić krew, by zademonstrować solidarność z Denhoffową, której analogiczną kurację zaordynował jeden z medyków. Ekscentryczne zachowania księcia Augusta działały na wyobraźnię nie tylko ówczesnych globtroterów, lecz także historyków. Po latach przyjęto za pewnik, że młody Czartoryski zdobył rękę Denhoffowej, walcząc w pojedynku (niekoniecznie konnym), w którego trakcie nie uśmiercił rywala, ale raczej „zabił” go chłodem wysublimowanej odpowiedzi.

Badający to zagadnienie historycy zazwyczaj zdawali się nie dostrzegać tego, że pojedynek Czartoryskiego z Tarłą miał miejsce w 1729 r., a wojewodzina połocka oddała rękę niedoszłemu kawalerowi maltańskiemu dopiero dwa lata później. Co więc było przyczyną zaistniałej zwłoki? Żałoba, w której Denhoffowa znajdowała się po śmierci męża i matki, tylko częściowo tłumaczy niejasności i kolejne insynuacje badaczy. Czy był to wreszcie jeden pojedynek, czy też, zgodnie z sugestią Askenazego, seria starć? W wytłumaczeniu tych wszystkich niejasności pomocna będzie analiza okoliczności, w których doszło do pojedynku, i przebiegu samej walki.

Walka o względy najlepszej partii Rzeczypospolitej oznaczała nie tylko konieczność wysyłania prezentów oraz listownego zapewniania o gotowości do pełnienia usług. Wiązała się również z potrzebą jak najczęstszego adorowania wojewodziny połockiej i spędzania sporej ilości czasu w miejscach jej aktualnego pobytu. Zaloty stawały się tym samym żmudnym i uciążliwym zajęciem, a w dodatku w finalny sukces trudno było bezgranicznie wierzyć. Ostatecznie mógł przecież wygrać tylko jeden z kandydatów. Grudzień 1729 r. Maria Zofia Denhoffowa spędzała we Lwowie. Towarzyszyło jej grono adoratorów i wielbicieli. August Czartoryski przybył tam z pewnym opóźnieniem, czym ponoć wyjątkowo zdenerwował konkurencję. Zapewne w jego przyjazd zwyczajnie nie wierzono, uznając tym samym, że odpadł jeden z zalotników.

Pewnego grudniowego dnia Karol Tarło po zjedzeniu obiadu w towarzystwie szlachty udał się do siedziby Denhoffowej na popołudniowy poczęstunek połączony z degustacją wina. Spotkał tam grupę szlachty w strojach podróżnych. Doszło do przepychanki, ponieważ każdy chciał być pierwszy w kolejce oczekujących na wpuszczenie do sali. W trakcie zamieszania Tarło wymierzył solidnego kuksańca prosto w żołądek jednemu z dworzan Augusta Czartoryskiego, niejakiemu pułkownikowi Stawskiemu. Ten zaś, nie wiedząc, z kim ma do czynienia, zażądał od napastnika satysfakcji. Sytuację tę zauważył młody Czartoryski, wezwał niefortunnego towarzysza na stronę i polecił przeproszenie starosty stężyckiego. Stawski postąpił zgodnie z książęcą dyrektywą. Wydawało się, że konflikt został załagodzony. Gdy jednak po spożyciu posiłku grono zalotników tłumnie odprowadzało Denhoffową, towarzysząc jej podczas przejścia z pokojów do karocy, Tarło zbliżył się do Czartoryskiego i zażądał „rozmówienia się”. Zapewne nic nie podejrzewający rywal odrzekł, iż jest gotów natychmiast wysłuchać starostę, ten jednak wymówił się niestosownością miejsca i czasu. Godzinę później przysłał posłańca z informacją, że w dniu następnym będzie czekał o siódmej rano na księcia Augusta w Kozicach. Oświadczenie to było tożsame z wyzwaniem rywala na pojedynek, którego przebieg z taką fantazją opisywali historycy.

Wykorzystany przez starostę stężyckiego pretekst już współczesnym wydawał się zbyt błahy. Ojciec przyszłego króla, Stanisław Poniatowski, pisał o nim ze sporym zdziwieniem. Ze strony Tarły stworzona sytuacja była zapewne dramatyczną próbą ratowania swej zagrożonej pozycji w gronie zalotników wojewodziny połockiej. Do czasu pobytu we Lwowie uważany był za jednego z głównych konkurentów do ręki majętnej wdowy. W grudniu 1729 r. jego pozycja zaczęła gwałtownie słabnąć, a po mieście krążyły plotki o jego bardzo iluzorycznym wpływie na Denhoffową. W zasadzie tylko efektowna akcja mogła przywrócić go do łask i pomóc zaistnieć w gronie konkurentów; pojedynek z młodym Czartoryskim wydawał się doskonałą okazją, by się w jakiś sposób wyróżnić. Podkreślmy jednak: pojedynek, a nie pojedynki! O jakichkolwiek innych starciach między rywalizującymi źródła milczą.

Rola księcia Augusta w całej sprawie, wyłączywszy już samo oryginalne sformułowanie Czym mogę jeszcze panu służyć?, wydaje się dość mimowolna. Został wmieszany przez konkurenta w przypadkową intrygę, z której wyszedł obronną ręką tylko dzięki umiejętności zachowania zimnej krwi i sprytowi. W dodatku, wbrew domysłom Juliana Bartoszewicza, wspomniane starcie nie dotyczyło bezpośrednio ręki Denhoffowej. Powodem sporu była osobista zniewaga Tarły, a nie walka o to, kto zostanie mężem wojewodziny połockiej. Przypadkowość całej sytuacji zapewne odbierała księciu Augustowi ochotę do oddawania jakichkolwiek strzałów – jego błyskotliwa riposta lapidarnie podsumowywała całe nieporozumienie.

Łączenie w bezpośredni sposób skądinąd ciekawego i dość nietypowego pojedynku z rozstrzygnięciami dotyczącymi przyszłości matrymonialnej jedynej dziedziczki fortuny Sieniawskich jest zabiegiem chybionym i nieudaną próbą wpisania tej sprawy w romantyczny kontekst. Rzeczywiste powody, dla których książę August wygrał rywalizację o rękę dziedziczki Sieniawskich i Denhoffów, były zgoła inne i nader prozaiczne. Jednym z nich było wyraźne poparcie, którego August II udzielił właśnie młodemu Czartoryskiemu (król sam objął rolę swata księcia Augusta). Drugim istotnym czynnikiem była wola samej Denhoffowej. I to właśnie w tej kwestii wspomniany pojedynek mógł odegrać pewną rolę. Dzięki nietypowemu zachowaniu książę August miał prawdopodobnie unikatową okazję, by przez chwilę zabłysnąć i zwrócić na siebie uwagę wojewodziny połockiej. Czy ujęła ją jego postawa, trudno stwierdzić. Z pewnością jednak zapamiętała oryginalnego konkurenta oraz jego szarmancką pozę, a dwa lata później, gdy minął okres żałoby, a ona sama podejmowała poważną decyzję dotyczącą przyszłości, być może wzięła pod uwagę także grudniowe wydarzenia z roku 1729.