© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   21.09.2016

Prawdziwy wandalizm

Wielu polskich kronikarzy od dawna uważało, że Polacy mają wandalskie korzenie. Ja tam nie chcę być Wandalem, ale wolna i przetarta droga.

Przodkowie nasi (moi, jak moi, ale grunt, że nasi) lubili przypisywać sobie pochodzenie od jakowych starożytnych ludów, bardzo zresztą rozmaitych. Ot, np. pan Zagłoba w „Panu Wołodyjowskim” utrzymywał, że wiedzie swój ród od starożytnych Massagetów. Niespecjalnie wiadomo, czym był ów lud (zapewne jakaś bardziej jeszcze namolna odmiana Scytów), który, co prawda, nie grzeszył nadmierną cywilizacją, ale przynajmniej zabił Cyrusa, przesławnego króla Persów. W sumie – parantela niezbyt awantażowna.

Massageci to propozycja dość oryginalna, gdyż o wiele popularniejsi byli Sarmaci, czy też Sauromaci, że przypomnę znakomity „Traktat o dwóch Sarmacjach” Miechowity. Jednakże mieli oni poważną konkurencję, dziś na wpół zapomnianą (oczywiście nie przez prof. Jerzego Strzelczyka, z którego pracy zaczerpnąłem poniższe sensacje), konkurencję… wandalską. Znając reputację tego ludu, włos się na głowie Jerzy, ale przecież to sprawa poważna, po prawdzie biblijna. Zacznijmy tedy po porządku, mając za przewodnika czternastowiecznego kronikarza Dzierzwę, inaczej zwanego Mierzwą.

Wiadomo, że Noe miał trzech synów: Sema, Chama i Jafeta, który spłodził całą furę synów, w tym niejakiego Iwana, czy też Jawana (?), który zrodził Philirę, który zrodził Alana, który zrodził Anchizesa (?), który zrodził Eneasza, który zrodził Askaniusza, który zrodził Pamfiliusza, który zrodził Reasilwę, który zrodził Alanusa, który zrodził Nengona, który, ostatecznie i pierwszorzędnie, zrodził Wandala. Ten zaś był prototypem Wandalitów, których obecnie nazywamy Polakami.

Ciekawy to wywód: uważniejsze zapewne oko wychwyci oczywiste pokrewieństwa naszych przodków (via Eneasz) z boginią Wenus, która powstała z piany morskiej, powstałej z przedolimpijskiego boga Uranosa; szczegóły są znane i brutalne. Można więc, bez żadnej przesady, nazywać nas Uranidami – co jest moim własnym wkładem w pragenealogie polskie. Trzeba też podkreślić pokrewieństwa z Juliuszem Cezarem, który publicznie twierdził, że jest potomkiem Wenus. Wielkie więc i dostojne jest nasze pochodzenie. Trochę tu bruździ ten Iwan-Jawan, ale to może być pomyłka kopisty.

Mianem Vandalus określano też rzekę Wisłę, co znajduje potwierdzenia w dokumentach, choćby w pewnym dokumencie księcia Bolesława Wstydliwego, który mówi o krainie leżącej „nad rzeką Wandalus, pospolicie zwanej Wisłą”. Niewykluczone wcale, że to pierwsze miano wzięła nasza piękna rzeka od potomkini Wandala, królewny Wandy (sama nazwa, sama nazwa wskazuje!), która się w jej toń rzuciła, odrzuciwszy pierwej względy pewnego niemieckiego księcia. No właśnie – niemieckiego. Duża bowiem część „wandalizujących” kronikarzy polskich (a jest ich paru) z całą mocą odrzuca germańskość Wandali, i właśnie ta rzekoma niegermańskość Wandali najbardziej ich pociąga. Przyczyna jest oczywista i nie ma co jej tutaj przedstawiać, z jedną może uwagą, że nie pierwszy Henryk Sienkiewicz wpadł na pomysł, że między Niemcami a Polakami zachodzą tak znaczne różnice, iż Niemców po prawdzie polubić dość trudno, a nawet nie trzeba.

Z ową niegermańskością Wandali to sprawa dość trudna, trzeba było czasem użyć chwytów rodem ze szczytowej gimnastyki onomastycznej. Jak wiadomo, najwybitniejszym władcą wandalskim był chromy król Genzeryk, pogromca Rzymian w Afryce Północnej. Jego imię, które budziło w swoim czasie strach nie mniejszy niż miano Attyli, mój ukochany kronikarz Marcin Bielski spolszczył na łagodnie brzmiące Gąsiorek. W dzieciństwie wielce pasjonowałem się ornitologią i wiem, że jest taki ptak, Dzierzba Gąsiorek… Można domniemywać, że w jego genealogii przecięły się gdzieś rody polskiego kronikarza Dzierzwy i wandalskiego króla Genzeryka…

I chyba na tym trzeba skończyć, gdyż takowe rozważanie podstępnie i nieuchronnie wciągają nas w mury domu dla wariatów. Właściwie powinny być dozwolone tylko wybranym, np. mnie, bom potomek Robin Hooda.