© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Stanisław Kostka Potocki zwiedza Wezuwiusz

W kalendarzu licznych podróży Stanisława Kostki Potockiego do Włoch, na przestrzeni lat 1772–1797, ważne miejsce zajmują Neapol, Herkulanum, Pompeje i Wezuwiusz. Hrabia zwiedzał je podczas wypraw w latach 1774–1775, 1779–1780 i 1785–1786. Było to zrozumiałe wobec niemal powszechnej gorączki archeologicznej i kolekcjonerskiej, kierującej uwagę zbieraczy na dzieła sztuki antycznej – przede wszystkim na rzeźbę i wazy. Wszelako  zakupy waz etruskich i gemm antycznych dla żony Aleksandry, lub cennych obrazów szkoły włoskiej, nie odwiodły Potockiego od wycieczek na wulkan Wezuwiusz, którego wyjątkowa aktywność w XVIII wieku zapewniała niecodzienną porcję emocji ( warto w tym miejscu dodać, iż lord William Hamilton brawurowo spacerował po wulkanie podczas erupcji lawy i popiołów, lekceważąc niebezpieczeństwo).

Podczas czwartego wyjazdu (1785–1786), w towarzystwie teściowej, księżnej marszałkowej Izabeli Lubomirskiej, hrabia kilkakrotnie zwiedzał Wezuwiusza, a swoje wrażenia relacjonował w listach pisanych z Neapolu. Dzięki temu wiemy np., że Potocki – po takiej eskapadzie odbytej 16 grudnia 1785 r. – rozchorował się, przy czym zastanawiał się, czy był to strach przed chorobą, czy była to choroba ze strachu. Kolejna wycieczka, zrealizowana w lutym 1786 r. w towarzystwie siostrzeńca, Eustachego Sanguszki, i przewodników, doczekała się bardziej szczegółowej relacji. „Wyobraź sobie stromą górę wysokości 3000 do 4000 sążni, pokrytą na kilka stóp popiołem zmieszanym z małymi usuwającymi się kamykami – pisał – w których grzęźnie noga usuwając się przy każdym kroku (...). Krater Wezuwiusza znajduje się pośrodku i tworzy małe wzniesienie stale w pewien sposób wyizolowane przez grubą warstwę dymu z płomieniami. Po najstraszniejszych hukach nastąpiła ponura cisza. Wkrótce góra podejmuje ponownie swe głuche jęki, hałas wzrasta i Wezuwiusz grzmiąc wyrzuca grad kamieni owianych gorącym dymem (...). Lawa, po której musieliśmy iść, była tak świeża i gorąca, że poparzyliśmy sobie ręce, czepiając się jej, aby przejść przez szczeliny, które wypełniała. Żywa lawa (...) płynęła pod spodem, słyszeliśmy ją gotującą się pod naszymi stopami (...)”. Ten kolejny kontakt z żywiołem wulkanu skłonił Potockiego do zaniechania próby utrwalenia go w przedstawieniu malarskim; w liście z marca tego roku hrabia orzekł : „Odrzuciłem widok Wezuwiusza, bo uważam, że nikt nie jest godny podejmować tego wzniosłego tematu”.

 Wbrew tej opinii malarze, rysownicy i sztycharze często uwieczniali właśnie wybuch Wezuwiusza (szczególnie nocą), uznając ów temat za wyjątkowo pociągający. Jedną z licznych rycin jest prezentowana akwatinta z 1801 r. autorstwa duńskiego grafika Johna Williama Edy’ego na podstawie rysunku angielskiego pejzażysty osiadłego w Rzymie, Jacoba More (1740?–1793), pochodząca ze zbiorów Potockich z Wilanowa.