Jan Baudouin de Courtenay – komediopisarz, mówca sejmowy, warszawski mieszczanin i piewca Jana III Sobieskiego
DE EN PL
Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Pasaż Wiedzy

Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Jan Baudouin de Courtenay – komediopisarz, mówca sejmowy, warszawski mieszczanin i piewca Jana III Sobieskiego Igor Barkowski
Jan Baudouin de Courtenay, „Pieśń Na Pochwałę Jana Sobieskiego Krola Polskiego”, 1788

Jan Baudouin (ok. 17351822) – w źródłach zwykle bez rodowego dodatku „de Courtenay”, za to często występujący pod spolszczoną w zapisie formą „Bodue” – to oczywiście przodek najsłynniejszego bodaj polskiego językoznawcy, Jana Niecisława Baudouina de Courtenay (który był jego bratankiem), ale i postać nietuzinkowa z wielu innych względów. Gdyby uczciwie przeczytać wszystkie ślady jego obecności w czasach stanisławowskich i później, okazałoby się, że talentów i ról starczyłoby na więcej niż jeden żywot – był bowiem wziętym komediopisarzem, autorem zarówno dobrych adaptacji dzieł francuskich (nade wszystko Moliera), jak i scenicznych tekstów oryginalnych; uznanym publicystą i mówcą sejmowym; głośnym przedstawicielem warszawskiego mieszczaństwa, o którego prawa chyba najwytrwalej walczył; uczestnikiem drukowanych polemik na gorące, poruszane na Sejmie Wielkim, tematy reform; więzionym za machinacje finansowe skandalistą; oświeceniowym racjonalistą, łączącym funkcje publiczne z fascynacjami pseudonauką (w tym osławionym mesmeryzmem czy sztuką „przedłużania życia”). Wreszcie – był zgorzkniałym paszkwilantem na usługach Targowicy, z nadzieją wyczekującym nadejścia pruskich wojsk. Pisał niemało, oddając swe pióro na usługi lepiej urodzonych i raczej nie zawsze w zgodzie z własnym sumieniem, czasem ukrywając nazwisko, byle tylko zaistnieć w dyskursie publicznym. Nade wszystko był Francuzem i, co za tym idzie, warszawskim obywatelem „drugiej kategorii”, wieszającym się u pańskiej klamki, by zmienić status własny, swojej licznej progenitury i sobie podobnych [1].

Osobną sprawą, którą tu zasygnalizować trzeba w roli kontekstu – choć wcale nie pośledniego – są w ogóle dzieje rodu Baudouin de Courtenay, w których fakty i domysły mieszają się materią prawie legendarną. Sam lingwista Jan Niecisław Baudouin de Courtenay o własnym pochodzeniu pisał z ironią i raczej ostrożnie. W autobiogramie, skreślonym dla słownika rosyjskich uczonych Siemiona Wiengierowa, domniemywał, że „założycielem rodu [...] wymarłego we Francji jeszcze w 1730 r. i od czasów polskiego króla Augusta II istniejącego tylko w Polsce, jest Piotr z Francji, trzeci syn Ludwika IV Kapetynga”. Właściwy ożenek (z Izabellą de Courtenay i de Montargis, ostatnią z rodu) dał mu szansę przyjęcia herbu i arystokratycznego nazwiska. Z kolei „dodatek imienia Baudouin” to w gruncie rzeczy przydomek zrośnięty z nazwiskiem i noszą go potomkowie gałęzi rodu, „która wiedzie się od Baldwina (Balduin, Baudouin) [...] cesarza Konstantynopola po czwartej wyprawie krzyżowej” [2]. Ród poważany i rozrośnięty po kilku stuleciach, w XVII w., zaczął tracić na znaczeniu w efekcie procesów centralizacji państwa Ludwików. Podupadli przodkowie cesarza szukali szczęścia za granicą i jednym z nich właśnie był nasz komediopisarz, Jan Baudouin, syn Franciszka.

Polskie dzieje rodziny kompetentnie odtwarzał znawca teatru, Zbigniew Raszewski. Ojciec Franciszka, a dziadek Jana, Piotr Baudouin przybył za Augusta II Sasa do Polski i został oficerem gwardii. Do Francji z czasem wrócił, ale na obczyźnie pozostali dwaj synowie – Gabriel Piotr i Franciszek [3]. Pierwszego z nich znamy bardzo dobrze, to w zasadzie jeden z patronów Warszawy. Choć, tak jak brat, był Gabriel oficerem gwardii, wstąpił na ścieżkę duchownego i związał się ze Zgromadzeniem Księży Misjonarzy. Wielki jałmużnik Warszawy – jak później go zwano – założył w latach 30. XVIII w. Dom Podrzutków, do dziś funkcjonujący jako część Szpitala Dzieciątka Jezus, jest to najstarszy polski dom dziecka. Może nie zdajemy sobie czasem sprawy z szacunku, jakim obdarzano ks. Gabriela Piotra, dość jednak będzie wspomnieć wybitne świadectwo tej sławy. W Śpiewach historycznych Julian Ursyn Niemcewicz wychwalał „Boduena” nawet bardziej niż oświeconych mędrców swoich czasów, oddając mu hołd w osobnym akapicie: „Nie przepomnę ja i Ciebie, co pod skromnym zakonnika ubiorem karmiłeś serce godne niebian – Ciebie, Boduenie, który zajęty świętym ludzkości płomieniem, powziąłeś wielkie i godne dusz cnotliwych przedsięwzięcie; któryś w wykonaniu onego zapomniał o sobie, pamiętał tylko o bliźnim; który niezrażony odrzutem i obelgą, trwałeś stale w zamiarze Twoim, aż póki starania Twoje nie wyniosły, nie uposażyły gmachu tego, gdzie tysiące pokoleń opuszczonych od ojców i matek, skazanych na wieczną zagubę, przez Ciebie ocalonemi zostają. Chwała niech będzie cieniom Twoim, o wielki mężu, mało znany, lecz nieśmiertelności godzień! Te posągi, co się zagładzicielom pokoleń ludzkich wynoszą, Tobie, coś je od zniszczenia zachował, słuszniej się należą” [4].

Z kolei Franciszek długo nie mógł znaleźć sobie równie szlachetnego zajęcia, był zresztą ledwie lekarzem amatorem, który wedle niejasnych źródeł odczytach przez Raszewskiego, we Wrocławiu poszukiwał z przyjacielem kamienia filozoficznego. Widać szło mu niesporo, gdyż wywędrował z czasem w kierunku dóbr litewskich Sapiehów, których już wcześniej leczył, ale utknął po drodze, właśnie w Warszawie. Rozmaite panacea, które sprzedawał, mogły zwrócić nań uwagę rodów francuskich zaczepionych w Warszawie – w 1754 r. spis mieszczan wykazuje, że Franciszek wraz z żoną, znaczną gromadką dzieci i służbą mieszka w stolicy i ma się dobrze [5].

Trzeba było wspomnieć pokrótce dzieje tej rodziny, gdyż właśnie to pochodzenie  ukształtowało Jana, syna Franciszka. Całe jego życie to niejako ciąg prób zdobycia zaszczytów zarezerwowanych dla wybitnych obywateli polskich, przy jednoczesnym chełpieniu się oryginalnym pochodzeniem, radykalnymi poglądami i głośnym wyrażaniem zdania na bieżące tematy, co niewątpliwie zwracało uwagę, lecz i nader często utrudniało Janowi wywalczenie wymarzonego awansu społecznego.

W bibliografii prac Baudouina zwraca szczególną uwagę utwór okolicznościowy, zdający się świadectwem, choć może pobocznym, jego głównych dążeń. To jedyny jego oryginalny tekst nieprozatorski (zresztą nawet w swych adaptacjach komedii francuskich wolał tłumaczyć prozą, dającą większe pole manewru i możliwość wprowadzania lokalnych frazeologizmów czy wtrąceń zasłyszanych na ulicy). Mowa o Pieśni na pochwałę Jana Sobieskiego [...] z okoliczności wystawienia mu posągu przy obchodzie rocznicy zwycięstwa pod Wiedniem [...] dnia 14 września 1788 [6]. Jest to jeden z licznych wierszy powstałych w związku z tą uroczystością (jak i krótko po niej), dość zresztą przeciętny, ale też ciekawy ze względów pozaartystycznych [7]. Pamiętajmy przy tym, że inaczej niż w roku 1783 – gdy zorganizowano pierwsze państwowe obchody stulecia ważnej rocznicy – tym razem mniej chodziło o obywatelsko-filozoficzne pouczenie dla młodzieży. Pięć lat wcześniej Jan III stanowił pewien wzór mędrca na tronie, sprawnego modernizatora archaicznego ustroju, króla-filozofa na którego przecież kreował się Stanisław August. Autorzy zamówionych przez Komisję Edukacji Narodowej mów prześcigali się w pomysłach na ukazanie Sobieskiego w rolach, mniej więcej po równo, wojennych i obywatelskich. Było to oczywiście związane z zachowawczą – niebezpodstawnie! – wobec Rosji polityką aktualnego króla.

W roku 1788 sytuacja się zmieniła, choć nadal obserwujemy na Wschodzie kolejne ogniwa tego samego procesu – od początku panowania Katarzyny II realizuje się w Rosji szeroko zakrojony testament Piotra I – tzw. „plan grecki”, czyli odebranie muzułmanom kolebki prawosławia. Pięć lat przed wystawieniem Sobieskiemu pomnika na Agrykoli przeprowadzona przez Rosję aneksja Krymu (1783–1784) wydawała się z perspektywy polskiej konfliktem o raczej mniejszym zasięgu – wszak oczy świata zwrócone były na amerykańską wojnę o niepodległość i jej następstwa; straty terytorialne Turcji na rzecz Katarzyny II raczej martwiły Stanisława Augusta, niż wywoływały nadzieje na wzięcie udziału w wojnie po stronie zaborcy (jak zwykle dotąd uważano). Król polski miał uzasadnione obawy, że kolejne naruszenie porządków granicznych i zwiększenie państwa carów wywoła pretensje terytorialne pozostałych zaborców. Obchody stulecia odsieczy wiedeńskiej były z tego względu dość pacyfistyczne w swej oprawie wizualno-ideowej, mało kto do walki z Turcją wówczas się palił.            Szczęśliwie do spodziewanego, w razie oczywistego tryumfu Rosji, drugiego rozbioru Polski wówczas jeszcze nie doszło.

Po pięciu latach sytuacja znów się zaogniła i tym razem jasne było, że wojna potrwa dłużej, Polska zaś – jak sądzono – powinna wyrazić akceptację dla polityki carskiej poprzez wykazanie chęci wzięcia udziału w wojnie. Podróż dyplomatyczna Katarzyny po Dnieprze, a w istocie akcja zaczepna, skłoniła Turcję do wypowiedzenia Rosji wojny. W sojuszu z carycą od lutego 1788 działania zbrojne na Krymie prowadzi też Austria. Tymczasem w Polsce nadchodzi czas wielkich reform sejmu, który przejdzie do historii jako Sejm Czteroletni. Wrześniowy fajerwerk w Łazienkach Królewskich, iluminacje, turniej rycerski i cały projekt ożywienia w młodzieży kultu walecznych przodków – wszystko to stanowiło już przeciwieństwo projektu z 1783 r., gdy król Jan III został zaprezentowany jako mądry reformator. Właściwie należałoby rzec, że znacznie lepiej zapamiętane – także przez akademicką historię – „spóźnione” obchody z 1788 r. niewiele z Sobieskim miały wspólnego, był on zaledwie pewnym emblematem, użytym w celach symbolicznych i propagandowych, mniej wodzem i królem z krwi i kości.

Wyjaśnić to nietrudno. W porównaniu z zaborcami Rzeczpospolita praktycznie nie dysponowała stałą armią, od wielu lat etatowe siły zbrojne liczyły ledwie kilkanaście tysięcy żołnierzy. Jednym z tematów obrad planowanego na październik sejmu miała być aukcja wojska (w zamierzeniu do liczby 100 tysięcy, w praktyce, jak wiadomo, plan się nie udał). Liczono, że zajęta wojną Rosja pozwoli „bocznymi drzwiami” wprowadzić pożądane zmiany ustrojowe – wszak i konstytucję majową tym sposobem uchwalono, czego jawny ślad zachował się w preambule Ustawy Rządowej. Huczna zabawa w przededniu obrad sejmowych wydaje się głównie królewskim projektem propagandowym. Sam nieszczególnie bitny, król-filozof Stanisław August Poniatowski liczył na wsparcie ze strony narodu w dziele reformy.

W tym właśnie projekcie swój udział postanowił zaznaczyć członek warszawskiej gallopolonii Jan Baudouin, raz jeden – o ile wiemy – posługując się we własnym dziele mową wiązaną. Gdy przyjrzeć się wierszowi (ewidentnie mającemu za zadanie głośno wybrzmieć i zostać w pamięci, na co wskazuje umieszczona przed tekstem kontrafaktura – był to utwór wokalny na „notę piosnki z Figaro”, czyli opery Mozarta sprzed dwóch lat), widać zrozumienie naczelnych haseł wiedeńskiego fajerwerku. W bardzo prostych zwrotkach Baudouin skupia się na wymienieniu orężnych przewag Sobieskiego (zw. 3: „Stawmy czyny tego męża / wylanego dla ojczyzny, / którego dzielność oręża / jej zadane starła blizny”), niejednokrotnie skrajnie upraszcza fakty, skądinąd dobrze wówczas znane i opisane, a nawet – chyba dla zachowania wartkiego rytmu ośmiozgłoskowca – popełnia błędy (jak w 11. zwrotce, gdzie okazuje się, że atak Kara Mustafy na Wiedeń był zemstą za przegraną z Sobieskim bitwę pod Chocimiem – a przecież wezyr aż do walnej bitwy 12 września 1683 był łudzony nadzieją, że polski król nie poprowadzi osobiście odsieczy, co skrupulatnie notował zaczytywany wówczas Gabriel Coyer w Historii Jana Sobieskiego!). Te uproszczenia – mniej istotne dla naszego wywodu – stają się zrozumiałe, wobec wyrażonych pod koniec Pieśni obiegowych prawd, które niewątpliwie stanowiły dla odbiorców kwintesencję. Baudouin wypomniał Austriakom niewdzięczność („Pomnij nieczuły narodzie, / wieleś winien polskiej broni! / I cóżeś jej dał w nadgrodzie, / że cię z tej wyrwała toni?”), ale zwrócił też w ostatnich dwóch zwrotkach uwagę na okolicznościowy wymiar imprezy. Po pierwsze – odbywa się ona pod królewskim patronatem: „Niechaj wdzięczne wszystkich usta / dziś wielbią przy tym obchodzie / i Stanisława Augusta, / co wzbudza męstwo w narodzie”. Męstwo niewątpliwie natchnie serca przyszłej stałej armii polskiej, na co król bardzo liczy: „Cna młodzi, kwiecie narodu! / Gdy się puścisz Jana torem, / stać się możesz bez zawodu / równym dla twych wnuków wzorem”. Należy więc myśleć przyszłościowo! Inaczej niż antykrólewscy paszkwilanci, którzy na drugi dzień obśmiewali Poniatowskiego w szyderczych wierszach jako łże-wojownika, Baudouin zwraca uwagę na główny cel pokazu fajerwerków i całej fety w Łazienkach. To nie Stanisław August poprowadzi nas do boju – bo i nikt tego nie oczekuje od króla-filozofa – lecz spodziewana etatowa armia, być może, zapewni przyszłym pokoleniom rycerskie wzorce, których niewątpliwie nadszarpnięty terytorialnie kraj będzie potrzebował – wojna rosyjsko-turecka przecież kiedyś się skończy... Tak odczytywane oświeceniowe wiersze okolicznościowe – choć nadal nad wyraz pochlebcze! – zdają się dobrze oddawać nastroje w stolicy w przeddzień wielkiego dzieła reform.

Baudouin wziął więc udział w obchodach, by znów znaleźć się wśród ludzi, którymi król się interesuje, a najlepiej wówczas działają na Poniatowskiego literackie utwory okolicznościowe, zdradzające, że pisarz rozumie sytuację. Warszawski Gall miał bowiem wielkie plany zaistnienia jako publicysta polityczny, chciał kontynuować działania, które zaczął jeszcze jako komediopisarz. Problem w tym, że jego stołeczne ekscesy i przekonania artystyczne jako człowieka teatru czyniły zeń postać bardzo niejednoznaczną w oczach otoczenia króla oraz dobrze pamiętającej go z minionych lat Warszawy.

Do 1775 r. życie Jana Baudouina stanowi zagadkę, choć wiadomo skądinąd, że miał „wrodzoną skłonność do teatru”. Późno się ona objawiła, skoro przypuszczalny debiut Francuza na warszawskiej scenie to przeróbka Demokryta Jeana-François Regnarda, zaś pierwszym przedstawieniem dla Teatru Narodowego jest Bednarz z 1779. Znany ze świetnych, inkrustowanych gwarą Grzybowa, adaptacji Świętoszka i Skąpca, był Baudouin aż do początku lat 80. XVIII w. godnym przeciwnikiem Wojciecha Bogusławskiego, który trzymał się wzorców opery włoskiej i wymijał typowo mieszczańskie zachowania, tak lubiane przez publiczność w sztukach Baudouina. Lokalny koloryt sztuk francuskich w polskojęzycznych odsłonach, ubarwiany naśladowaną mową ulicy, a także jakby osobiste porachunki załatwiane mimochodem ustami bohaterów komedii – wszystko to dawało przybyszowi z Francji uznanie w oczach współobywateli. Zarazem pojawiali się wokół młodsi bądź zdolniejsi, i to ich czyta się teraz na studiach polonistycznych – Zabłocki, oczywiście Bogusławski, Węgierski, z czasem też Niemcewicz. O Baudouinie wie mało który adept arkanów filologii, a to po części za sprawą samego pisarza, nieraz zdarzyło mu się bowiem naskandalić.

W niejasny sposób Baudouin przeprowadza się w 1775 r. do dworku na Chmielniku (u wylotu ul. Chmielnej, gdzie teraz stoi Pałac Kultury i Nauki), ale zawdzięczał to najpewniej dobrym koneksjom, krótko wcześniej był bowiem osadzony w prochowni – wówczas areszcie tymczasowym, do którego jednak miał często wracać. Winę ponosi sam Baudouin i jego ambicje. Nie potrafił być tylko artystą, zajmował się przede wszystkim operacjami finansowymi, zwykle na znaczną skalę. Później, w 1779 r., w bardzo niejasnych okolicznościach – chyba za obracanie fałszywą gotówką [8] – zostaje publicznie oskarżony, wywleczony z domu i zniesławiony na oczach zdumionych mieszkańców stolicy, którzy akurat widzieli zajście. Co dokładnie się stało, dociec już chyba nie sposób, dość stwierdzić, że aby ratować resztki honoru (i wolność) ogłosił swoją wersję zdarzeń drukiem [9]. Uwolniony z aresztu, był jednak wytykany palcem jako uczestnik haniebnych machlojek, ratowany z opałów tylko dzięki wpływom możnych protektorów. Trwało to aż do 1781 r., gdy Baudouin – wedle Zbigniewa Raszewskiego – stał się sensacją ulicy. Komisja Skarbu zgromadzona w sprawie fałszywych weksli skazała go na więzienie. Siedzi w nim rok, ale na szczęście warunki pozwalają mu na pracę. Powstałe wówczas dzieła – zwłaszcza jedno – dają niemałe podstawy, by uznać, że nawet w tak beznadziejnej (ale i zasłużonej) sytuacji, nie porzucił ambicji walki o sprawy mieszczaństwa, zwłaszcza obcego pochodzenia. Może nawet pobyt w więzieniu pozwolił mu ułożyć plany, które zaczyna realizować w roku rozpoczęcia Sejmu Wielkiego?

Zdaje się o tym świadczyć Burmistrz poznański, skreślony w ciekawych okolicznościach w okresie więziennym. Bez wątpienia sztuka wyszła spod pióra Baudouina, który jednak... nie podpisał się pod nią. W pierwodruku, wydanym przez Piotra Dufoura w końcówce 1782 r., jako autor Komedii w pięciu aktach dla Teatru Narodowego na dniu dorocznym szczęśliwej koronacji Najjaśniejszego Pana (tj. 25 listopada 1782, jest to też rok 50. urodzin Stanisława Augusta) widnieje tajemniczy „L.M.J.”, podpisany zresztą tylko w dedykacji dla – i to wydaje się niezwykłe – Marii Anny Lubomirskiej. Jako że sprawa autorstwa jednak została rozstrzygnięta i dzieło przypisano już dawno Baudouinowi, przyjrzyjmy się krótko głównej problematyce sztuki – nie była mu bowiem obojętna, mimo usunięcia się w cień szlachetnych nazwisk rodowitej magnaterii.

Jak wszystkie komedie tamtych lat, Burmistrz poznański stanowi adaptację, acz nie do końca z Francji importowaną – wzorem był tzw. dramat wieśniaczy Pedra Calderóna Alkad z Zalamei (alkad to hiszpański szef administracji, akcja dramatu toczy się na wsi, bohaterowie to chłopi, więc główna postać jest – powiedzmy – wójtem). Córka lokalnego rządcy Pedra Crespa zostaje zhańbiona przez jurnego don Alvara, jednego z kapitanów wędrującego przez Estremadurę hiszpańskiego żołdactwa. Jako nowo wybrany alkad i sędzia sprawy, Crespo musi wybrać między prawem zemsty i honoru a wilczym prawem sądu wojskowego, gdyż kapitan gniewnie twierdzi, że tylko taki ma prawo go oceniać. Zanosi się na wojnę domową między żołnierzami kapitana a chłopstwem, które obstąpiło areszt i ani myśli wydawać więźnia odpowiedzialnego za gwałt na wieśniaczce – niezależnie od powagi szarż, jakimi skowany don Alvaro się chełpi. Jak Baudouin przerobił tę problematykę, by uwydatnić sprawy polskie, w których chciał brać stanowczy udział po stronie reformatorów?

Sięgnął oczywiście po francuską adaptację, ponad stulecie młodszą od oryginału, i przekształcił ją w wersję mieszczańską. Wzorem – jak w drobiazgowym śledztwie wykazał znakomity Zbigniew Raszewski [10] – była sztuka Il y a bonne justice, ou le Paysan magistrat, jedna z pięciu oświeceniowych przeróbek granych w Europie do 1782 r., szóstą jest nasz Burmistrz poznański. Autor to Jean-Marie Collot d’Herbois, co już samo w sobie było dla Baudouina, marzącego o prawdziwej rewolucji społecznej, stemplem jakości. Przypomnijmy, że już niebawem znany jakobin Collot d’Herbois będzie postrachem wszystkich konserwatystów – początkowy poplecznik Robespierre’a wziął udział w przewrocie 9 thermidora, ale nawet dla zwolenników eskalacji terroru stał się zbyt radykalny. Skończył źle, zesłany do Gujany Francuskiej, gdzie zgodnie z zasadami równości zachorował na febrę. Podlewana alkoholem choroba szybko go zabiła.

Gdy Baudouin natrafił na jego wersję Alkada ponad dekadę przed wielkim terrorem rewolucji, musiał chyba docenić sprytne zabiegi jeszcze nie tak radykalnego Francuza. Aby móc przemówić do widzów teatru, Collot d’Herbois zastąpił barbarzyński gwałt próbą porwania, co zgadzało się z gustami wychowanej na klasycystycznych regułach publiczności. Chłopi i żołnierze nie krzyczą w opętaniu, nie wykonują zbyt wielu dramatycznych gestów, nie udają, że są w sztuce Shakespeare’a – i tym sposobem problematyka staje się bardziej gallocentryczna i... miejska, bo przecież widzowie chcieli widzieć siebie na scenie, nie zaś hiszpańskich chłopów, którymi pogardzali.

Tym tropem idzie Baudouin, ale jako jedyny ośmiela się aż tak zbliżyć do miejskiej publiki – akcja przenosi się do wyobrażonego, utopijnego Poznania, spór zaś dotyczy władz miasta i żołnierzy akurat zatrzymujących się u burmistrza na kwaterze. Gdyby tego było mało, zadbał też o skandal obyczajowy. Wszak główny spór dramatu francuskiej przeróbki Calderóna rozgrywa się między bohaterami celowo spokrewnionymi (powiedzmy ahistorycznie – by francuscy arystokraci nie mieli wątpliwości, że nie propaguje się tu „walki klas”), Baudouin natomiast wieńczy akcję ślubem szlachcica z córką burmistrza, a więc zwykłą plebejką. Prowokacji w sztuce – inaczej niż w Il y a bonne justice – nie brakuje. Poróżnieni miłością do córki burmistrza młody mieszczanin i oficer wojska, a także gospodarz kwatery i generał przegadują się dość pociesznie, ale stoją za ich perorami sprawy nader niepokojące polską szlachtę: „bytność szlachty z bytności chłopów powstała” [11], jak buńczucznie zarzuca kapitanowi syn burmistrza, czym wyraża po prostu pogląd Baudouina: jesteśmy równi, ja też mogę wyzwać na honorowy pojedynek – bo i wy chłopami wprzódy byliście. Wszak nieprzypadkowo kilka stronic wcześniej burmistrz tłumaczył synowi, jakim łajdactwem jest kupowanie sobie szlachectwa, zwłaszcza przez mieszczan, którzy powinni pracować i szczycić się swoimi osiągnięciami, a nie udawać kogoś, kim wcale być nie chcą: „Rodu zacniejszego? Alboż by mnie więcej poważano? [...] nie popełnię tego głupstwa. Ja, będąc kupcem, z gabinetu mego na cały świat wydaję rozkazy”. Młodzieniec oczywiście replikuje, gdyż marzy mu się kariera wojskowego, a jako syn lokalnego przedsiębiorcy nie ma dostępu do oficerskich stopni. Przekonuje ojca, że taki zabieg – choć nieuczciwy – przynajmniej odciążyłby rodzinę od konieczności znoszenia żołnierzy i ich pryncypałów we własnym domu. A jednak ojciec ma zasady niewzruszone: „Ta danina należy się krajowi [...] Nie wiesz, na czym się prawdziwa zasadza szlachetność” (s. 19 i 30 wskazanego w przyp. 11. druku). Szacunek dla munduru ma swoje granice i nawet kupiec, od niedawna burmistrz, w przypływie emocji wykrzykuje, że zabije każdego, kto znieważy jego córkę.

Gdy jednak pojawia się okazja dołączenia syna do oddziału – bez kupowania szlachectwa – burmistrz poucza już na chłodno i spokojnie odchodzącą latorośl: „nie jesteś szlachcicem, pamiętaj, abyś się nie wynosił, ani upadlał [...] Pamiętaj, że wiek teraźniejszy jest ten, w którym król panuje, mądrości przykład [...] każdego stanu troskliwy, znajdzie u niego względność i wsparcie” (s. 76). Przeciwstawienie szlachectwa i szlachetności to od teraz stały argument pism Baudouina. Trudno mieć wątpliwości, do kogo jest kierowany. W obecności króla i szlachetnej widowni po prostu prowokuje mieszczaństwo do rewolty.

A jednak po wyjściu z więzienia podobnych słów wypowiedzieć nie sposób bez poczucia, że może się to źle skończyć. Baudouin ogłasza druk bez swojego nazwiska. Raszewski – którego wniosków piszący te słowa nie potrafi obalić – rozgryzł to ze znawstwem i raczej ostatecznie. Skompromitowany Francuz nie miałby jak głosić podobnych tez pod własnym nazwiskiem, bo nawet nie znalazłoby się na afiszu. Trzeba było znaleźć kogoś, kto w razie czego pójdzie pod publiczny pręgierz. L.M.J. to oczywiście – jak mniemano, choć odrzucano długo taki koncept – skandalista i kryminalista, książę Jerzy Marcin Lubomirski, były mąż Anny Marii Lubomirskiej, obecnie damy dworu Stanisława Augusta. W razie kłopotów to ona miała łagodzić królewski niepokój, zaś eksmałżonek Jerzy Marcin – wziąć na siebie całą winę za niewłaściwe nastroje w stolicy; po drugim już rozwodzie i skandalach doprawdy dziwacznych, w tym pokazywaniu się w kobiecym stroju, nie miał nic do stracenia [12]. Natomiast Baudouinowi wciąż chciało się walczyć o własny stan – mieszczaństwo nie miało dobrej opinii w oczach szlachty, warszawscy bankierzy niedawno zostali poniżeni w sztuce Bogusławskiego Mieszczki modne – a paszkwil kontra paszkwil to, jak się przekonamy, jedna z ulubionych już niebawem metod funkcjonowania Baudouina w dyskursie publicznym. Warto było się pokazać, choćby i bez własnego nazwiska.

Stanisław August znał Baudouina, zresztą ideologia Burmistrza poznańskiego była mu raczej bliska. Za działalność na rzecz mieszczaństwa, której komediopisarz stał się wówczas twarzą, dostąpił godności konsyliarza nadwornego. Najwyraźniej uzyskane wygody i wielokroć lepsza niż kiedykolwiek sytuacja „wizerunkowa”, pozwoliły Baudouinowi nieco odetchnąć, gdyż w 1787 r. wybrał się do Francji, gdzie poznał Franza Antona Mesmera – kiedyś wielbionego jako klucznik Skarbów Sezamu, ale obecnie – już kilka lat – uznawanego za szarlatana, wyznawcę pseudonauki. Teoria magnetyzmu i badania nad „uniwersalnym fluidem”, pozwalającym leczyć najcięższe choroby, stały się na krótki czas jakby nową sztuką królewską, czego nie mógł zlekceważyć Baudouin, syn alchemika. Po wielu latach, pod koniec życia, gdy nie miał już o co walczyć, te szaleństwa wrócą doń ze zdwojoną siłą, czego wymownym świadectwem są tomy, które publikował po trzecim rozbiorze, już w XIX w. (w tym nawet krótko przed śmiercią). Przekonany o własnej nieomylności i znawstwie medycyny, wydał przekład Sztuki przedłużania życia pióra nadwornego medyka króla pruskiego, Christopha Wilhelma Hufelanda. W 1820 r. pojawia się Rzut oka na mesmeryzm, w którym Baudouin broni swego mistrza przed całym światem nauki. W 1821 wychodzi Głębsze uważanie mesmeryzmu, będące już jawnym świadectwem walki, jak twierdzi, z nieuctwem (grzecznie przezwanym „sceptycyzmem ludzi słabych zmysłów” w przedmowie). Dzieła te wywołują już nie ferment, ale oburzenie; pojawiają się recenzje, na które Baudouin replikuje m.in. Odpowiedzią na recenzję „Rzutu oka na mesmeryzm”. Może nie była to odpowiedź satysfakcjonująca, skoro franciszkanin Karol Surowiecki, znany polemista walczący z masonerią i polskimi wolterianami, opublikował w 1822 r. Tłumaczenie tajemnic nowej wiary, objawionej Polakom przez J[ana] Baudouin [...] dane przez chrześcijańsko-katolickich religiantów. Porzuciwszy walkę o sprawę mieszczaństwa, nie przestał być Baudouin – może naiwnym – wyznawcą praw natury, które stanowiły dlań istotę oświecenia (a może nawet Oświecenia?). W publikacjach sejmowych z lat 80. XVIII w. także, choć bez podpierania się pseudonauką, dawał temu wyraz. Ostatnie lata życia Francuza oraz jego magiczno-medyczne wyżej wymienione książki, czekają wciąż na swego badacza, przy czym raczej nie będzie on filologiem.

Gdy wojaże po Francji dobiegają końca, Baudouin wraca do Warszawy i, jak wspomniano, daje się zauważyć okolicznościowym wierszem z okazji wystawienia pomnika króla Jana III przy Łazienkach Królewskich. Jak wskazują przypisane piewcy Sobieskiego druki, uważnie czytał wtedy Uwagi na życiem Jana Zamoyskiego Stanisława Staszica, wydane rok przed Sejmem Wielkim – reaguje wielką pochwałą tego umiarkowanie republikańskiego, ale i czytanego jako zapowiedź zdecydowanej reformy, dzieła, o czym świadczy Poparcie „Uwag nad życiem Jana Zamoyskiego”, z roztrząśnieniem pism, które się z ich powodu zjawiły. Druk jest anonimowy, ale bezspornie przypisano go Baudouinowi.

Jak wiemy, Staszic w gruncie rzeczy wykorzystał wielkiego humanistę do stworzenia planu natychmiastowej naprawy relacji międzyludzkich w społeczeństwie, ustroju państwa, a także rozpoczęcia reform w zakresie wychowania, edukacji, wojskowości, praw chłopów i mieszczan. Był to apel natchniony, może aż nazbyt, bo nawet i dziś można studiować Uwagi niczym najlepsze strony polskiej literatury pięknej – Baudouin użył poczytności traktatu do kontynuowania własnego programu, rozpoczętego Burmistrzem poznańskim. Naśladując strukturę wypracowaną przez Staszica – nieobecnego przecież na obradach Sejmu – wzmacniał jego projekty o elementy polemiczne. Poparcie „Uwag” w wielu partiach nadaje się nawet do wykrzyczenia na współczesnym wiecu wyborczym; nie brakuje sarkazmu, ataków na wstecznictwo, kąśliwych antyklerykalizmów, wybuchów oburzenia.

Wszystko zależy – jak ufają mieszczanie – od poparcia króla. Zgromadzony wokół prezydenta stolicy Jana Dekerta warszawski patrycjat chciał od początku Sejmu zaistnieć jako realna siła polityczna, a – znając rozwój wypadków francuskich – działał ostrożnie, przede wszystkim publikując opinie i uczestnicząc w debatach na bieżące tematy. Jan Baudouin zaczyna zwrotem do monarchy: „Mądrość [...] za przewodnictwem króla-filozofa wkroczyła do kraju naszego. Przywitajmyż tego gościa od wieków żądanego”. Zaraz jednak uderza w nutę rewolucyjną – samiśmy sobie winni nieszczęść, które spadły na Polskę, zwłaszcza nasze „skażone obyczaje”, za które z kolei odpowiedzialność ponosi niewłaściwe wychowanie młodzieży. Edukacją więc należy się najpierw zająć, poczynając od odsunięcia od dydaktyki... duchownych. Nie uczyli naszych dziatek „prawdziwych obywatela ziemskiego obowiązków”. To bolączka całego świata, twierdzi Baudouin, gdyż są to ludzie („ministrowie religii”, jak złośliwie ich nazywa) niemający „ani woli, ani zdatności do rozwikłania rozumu ludzkiego”, „same Nieba każą kochać, a kochać bliźniego znaczy go nienawidzić”. Takie wychowanie służy tylko temu, „by upodlić ród ludzki” (cytaty ze s. 4–11 pierwodruku). Podobieństwa do frazeologii bliskiej Staszicowi nie są przypadkowe; Baudouin od dawna oficjalnie występuje jako osoba wierząca, ale w prawo natury. Najprawdopodobniej był typem oświeceniowego deisty i z ludźmi Kościoła nigdy nie było mu po drodze – w rozdziale Wychowanie płci żeńskiej radzi, by nie oddawać dziewcząt na nauki do zakonnic („kłótliwych, lekkowiernych, zabobonnych”, s. 24). Zaleca wychowanie w umiłowaniu cnoty, ale nie miejmy go za świętoszka, grzmi bowiem: „Religia zakazuje młodej panience kochać świat”, a zaraz potem – chwaląc instytucję rodziny – zachęca, by rząd ułatwiał nieudanym małżeństwom rozwody, miast zmuszać je do kupowania ich w Rzymie. Zważmy, że ta rada nie znajduje się w uwagach o wychowaniu chłopców. Feminizm może to i nie jest, ale książkę inicjują uwagi naówczas bardzo wywrotowe!

To oczywiście tylko wstęp, najcięższe balisty zachował Baudouin na fragmenty o rządzie, wolności, wolności myślenia i pisania, wojsku, podatkach i zniesieniu poddaństwa (są to zarazem tytuły kolejnych rozdziałów druku). Moralizatorskie perory zostawmy na inną okazję, najważniejsze w tym momencie wydają się wyrazy radości Baudouina, które pozwalają dość precyzyjnie datować druk . W rozdziale o sile zbrojnej zauważa: „wojsko dziś uchwal[one] [...] jednomyślnym narodu głosem! O, dniu wielki i uroczysty, dniu 20. października 1788 – albo stanowisz epokę sławy polskiej, albo dla jej wolności grób wykopiesz” (s. 79–80). Po tym dniu – słynnej aukcji wojska – Baudouin wyczuł koniunkturę i niejako dokończył wątek sprzed miesiąca, zaczęty Pieśnią na pochwałę Jana Sobieskiego.

Oprócz samej apologii wniosków Staszica, mógł wyrazić poparcie dla działań sejmu i skłonić go do przyjrzenia się projektom magistratury warszawskiej. Sugeruje, by obowiązkowy nabór objął też szlachtę, w celu – dodaje pojednawczo –„wzbudzenia dawnych rycerzów odwagi”. Stolica dostarczyć może nawet 6 tysięcy pałętającej się bez celu „zgrai hultajstwem się bawiącej” (s. 74–76). Projekt jest dalekosiężny, bo i w czas pokoju żołnierze nie powinni się nudzić: „wieleż to błot do osuszenia?”. Regularne wojska musi wspierać wyćwiczona „milicja popisowa” w sile 50 tysięcy (s. 76–79). Na taką armię oczywiście złożymy się wszyscy, z czego łatwo wnioskować, że w rozdziale następnym – o podatkach – będzie mowa o znacznych sumach, zwłaszcza z kiesy, a jakże, duchownych (s. 88). Stąd już prosta droga do najbardziej rewolucyjnych fragmentów rzecznika mieszczan warszawskich – pomstuje więc na celibat, przekonuje do absurdalności przekonania, że religia jest wieczna („bo i ludzie nie są wieczni”), tłumaczy, że religia w Polsce nie ma nic wspólnego z „pierwiastkową religią chrześcijaństwa”, wreszcie nawołuje do zniesienia poddaństwa („czyli niewolnictwa”, zob. s. 80–110).

Bardziej już zwrócić na siebie uwagi chyba Baudouin nie mógł, a jednak projekty te są zaledwie wstępem do ostatniej walki dawnego komediopisarza o wielkie sprawy oświecenia. Do najważniejszych druków lat Sejmu Czteroletniego bezspornie zaliczyć trzeba perorę – istotnie wygłoszoną na jednej z grudniowych sesji 1789 r. – Bezstronne uwagi nad mową J.W. Jezierskiego, kasztelana łukowskiego [...] przeciwko mieszczanom. Było to ledwie kilka tygodni po wręczeniu królowi Aktu Zjednoczenia Miast i słynnej „czarnej procesji” z Janem Dekertem na czele – uroczyści i mroczni mieszczanie pojechali powozami prosto na Stare Miasto do Zamku Królewskiego i przekazali żądania reform na ręce samego monarchy. Na entuzjazm zagranicy nie trzeba było długo czekać, Francja zachwalała radykalny sprzeciw wobec szlachty i wolę mieszczan współtworzenia dzieła totalnej reformy całego narodu, dopuszczenia ich do urzędów i stopni wojskowych, zapewnienia nietykalności osobistej i nobilitacji zarezerwowanych wyżej urodzonym. Słysząc argumenty o „prawach natury” – wówczas bluźniercze dla wielu uszu – szlachta wpadała w popłoch. Polemikę ogłosił kasztelan Jacek Jezierski, zaś Rada Miejska uprosiła Baudouina o coś, na co pewnie tylko czekał.

Jakobińskie, szydercze i antyklerykalne, napisane i wygłoszone na zlecenie Bezstronne uwagi Francuza to może najświetniejsze literacko karty, jakie skreślił w swym okresie publicystycznym. Perora jest długa, radykalna i najwyraźniej została odebrana jako groźba rewolty na wzór francuski, z wieszaniem i ścinaniem głów włącznie – wskazują na to wyraźne odwołania do zdarzeń paryskich, nie ma wątpliwości, że poza argumentacją, Baudouin zapragnął... postraszyć.   Teza jest właściwie jedna – bogactwo jednej warstwy społeczeństwa prowadzi do znikczemnienia całego narodu. Rozwiązanie też wydaje się Baudouinowi proste, zapewni je niewątpliwie rząd, o ile nie będzie miał na względzie wyłącznie „jednej klasy obywatelów” (s. 6). Naczelne hasło oświeceniowej Europy to „wolność i niepodległość”, cały kontynent „poznawszy godność człowieka, takie sobie dał godło” (s. 11).

Po ogólnikach – istotnie, popularnych w tych latach – przychodzi czas na walkę o sprawy mieszczan. Baudouin zachwala króla „troskliwego o szczęśliwość całego narodu”, który przyjął Jana Dekerta na Zamku, nie widząc w wizycie „czarnej procesji” akcji zbrojnej czy spisku, o których przekonywał kasztelan Jezierski. Mówca zachęca, by prezydent „trwał nieustraszenie [...] cnotą prawdziwych patriotów wsparty [...] żądają tego niecierpliwie miliony uciemiężonego ludu, chce tego człowieczeństwo obrażone, chcą rozum, prawda, słuszność i interes ogólny”. Najbardziej obecnymi porządkami dotknięte są oczywiście miasta, pragnące czerpać z „natury człowieka” (s. 27–29). Gdyby odbiorcom język tak uroczysty wydał się jeszcze nie dość oświeceniowy, Baudouin przygotował konkrety. Atakuje duchowieństwo, które „zawsze z despotą miało interes utrzymywać lud w ciemności” i po chwili przypomina szturm na Bastylię, by podsumować groźbę: „Polacy, dawnej wolnej Rzeczypospolitej członki, mająż być nieszczęśliwszemi od Francuzów, u których wolność się urodziła?”. Szturm miał miejsce pół roku wcześniej, więc kolejne aluzje nie pozostawiają wątpliwości, że mowa jest jakimś projektem rewolty, nawet jeśli służącej wyłącznie zastraszeniu.

Jan Dekert wyraźnie wówczas daje do zrozumienia, że ignorowanie mieszczan zakończy się tragedią, Baudouin wzmacnia te słowa niemal igrając z ogniem: „Duchowny z stanu rolniczego lub miejskiego nie ma paść trzody Jezusowej?!”. Syn Boży nie do szlachty wszak przemawiał (s. 42). To samo chcą proklamować mieszczanie w sprawie stopni wojskowych: „młodzi, bez nadziei dosłużenia się w ojczyźnie stopniów [...] poszli do Moskwy, gdzie chętnie przyjęci” (s. 48). Stąd właśnie „prawo człowieka i obywatela, tudzież dawne zaszczyty mieszczan, tego wymagają, aby koniecznie uczestnikami prawodawstwa zostały” (s. 53–54). Końcówka wywodu okazuje się streszczeniem postulatów sierpniowej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela La Fayette’a. Aby nikt już nie miał wątpliwości, że projekty tak wyrażone są jawną przestrogą, do despotycznego rządu Baudouin mówi na koniec: „staliśmy sie teraz silniejszemi, przeto gdy nas dłużej uciemiężać będziesz, wydrzemy ci władzę przywłaszczoną” (s. 61). Ostatecznie, jak pamiętamy, mieszczaństwo nie wyładowało wściekłości na szlachcie, lecz na warszawskich Żydach, którym urządzono pogrom w maju 1790 r. Jan Baudouin jednak niewątpliwie swoje zadanie wykonał, wpisując się na listę najgłośniejszych sejmowych dysputantów. Za radykalne wyzwiska (bo i niewybrednie wulgarne wierszyki przeciw Jezierskiemu rozsyłał) miał być skazany za obrazę senatora [13], najwyraźniej jednak go uniewinniono – wiedzielibyśmy o tej karze, skoro wszystkie poprzednie uczciwie wykonano.

Działał, jak się zdaje, według dobrze zaplanowanego, wieloletniego planu – powracające wątki niedwuznacznie wskazują, że interes własny i swojego stanu były dlań nieomal misją. Wbrew woli został jednak tylko Janem Baudouinem, bez dodatku de Courtenay (jak się podpisywał), co czyniłoby go potomkiem krzyżowców i dało, być może, upragniony indygenat. Dlaczego obywatel-mieszczanin tak bardzo dążył do zaprzeczenia ideałom, które głosił? Może dar przewidywania podpowiadał niewesołe zakończenie dzieła życia – Ustawa Rządowa gwarantowała polepszenie losu mieszczan uszlachconych, on zaś nadal być cudzoziemcem, nawet ze swą rozpoznawalnością, gorszym sortem w oczach prawa, o którego reformę tak walczył. Po naszej przegranej wojnie w obronie Konstytucji chyba miał dość zawodów, tym bardziej, że jako aktywny działacz prokrólewski więzienie miałby zapewnione – w 1792 r. na zamówienie ambasady rosyjskiej przełożył Uwagi nad rewolucją polską. Tym razem był to paszkwil par excellence, wychwalający „wspaniałe serca pobudki” Najjaśniejszej Imperatorowej.

Jeśli nie szaleństwo, to z pewnością wielki zawód kazał mu nie oglądać się na postępy i odwroty insurekcji. W Warszawie, jako kolaborant był na dłuższą chwilę spalony. Mimo to, jako ceniony autor odzyskał część dawnej sławy, trochę politykował w latach Księstwa Warszawskiego, wystawiał też sztuki – starsze i zupełnie nowe. Najbardziej jednak przykładał się do prac ezoterycznych. W oparach „uniwersalnego fluidu” Mesmera dokonał żywota w 1822 r., przeżywszy o wiele lat głównego wroga, kasztelana Jezierskiego, prezydenta Jana Dekertaoraz króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Przypisy:
  1. Warto też przypomnieć nekrolog w „Kurierze Warszawskim” (1822, nr 55): „Umarł tu przed kilką dniami śp. Jan Baudeuin de Courtenaj [sic!], były konsyliarz dworu król[ewskiego], przeżywszy lat 80. W zawiązkach jeszcze teatru polskiego [Teatru Narodowego – I.B.] przysługiwał się scenie ojczystej tłumaczeniami wielu komedii francuskich, niektóre z nich dotąd są grywane. W ostatnich dwóch latach życia pisał wiele o magnetyzmie. Pomimo podeszłego wieku był ciągle czerstwym i pracowitym. Zostawił znaczną liczbę synów, wnuków i prawnuków”.
  2. J. Baudouin de Courtenay, Autobiogram, [w:] Materiały do dziejów polskiego językoznawstwa. II: Jan Baudouin de Courtenay. Teksty mniej znane, oprac. M. Skarżyński, Kraków 2016, s. 23.
  3. Z. Raszewski, Życie Jana Baudouin, [w:] tegoż, Staroświecczyzna i postęp czasu. O teatrze polskim (1765–1865), Warszawa 1963, s. 129–130. Dodajmy, że według Jana Niecisława Baudouina de Courtenay (Autobiogram, s. 24) Piotr Baudouin „szukał szczęścia za granicą i trafia na [...] Augusta II, który mianuje go pułkownikiem artylerii i dowódcą nadwornej gwardii cudzoziemskiej”. Lingwista jednak nie wymienia Piotra z imienia, ale najwyraźniej dysponował konkretniejszymi danymi od Raszewskiego.
  4. J.U. Niemcewicz, Krótki rzut oka na czasy od Jana III aż do dzisiejszych, [w:] tegoż, Śpiewy historyczne z muzyką i rycinami, Warszawa 1819, s. 551–552.
  5. Z. Raszewski, Życie Jana Baudouin, s. 121.
  6. Utwór, jak i większość znanego dorobku Jana Baudouina, dostępny jest w sieci na platformie Polona: https://polona.pl/item/piesn-na-pochwale-jana-sobieskiego-krola-polskiego-z-okolicznosci-wystawionego-mu,ODY3NjM1NjM/2/#info:metadata [dostęp: wrzesień 2022].
  7. Przypomnieć warto celne uwagi Dariusza Główki o obchodach roku 1788, osiągalne na Pasażu Wiedzy. Tam odsyłam zainteresowanych artystyczną oprawą imprezy: https://www.wilanow-palac.pl/jan_iii_w_lazienkach.html.
  8. Z. Raszewski, Życie Jana Baudouin, s. 143–144.
  9. Jego skargę na niesprawiedliwość aresztu łaskawy Czytelnik znajdzie pod tym adresem: https://polona.pl/item/skarga-w-sprawie-nieslusznego-aresztu-jasnie-oswiecona-kommissyo-incipit-stawam,MTQ4NTI5OTI1/0/#info:metadata.
  10. [Zob. rozdział Burmistrz poznański, w: Staroświecczyzna i postęp czasu..., s. 101.
  11. Tekst sztuki łaskawy Czytelnik znajdzie pod adresem: https://polona.pl/item/burmistrz-poznanski-komedya-w-piaciu-aktach-zrobiona-dla-teatru-narodowego-na-dniu,MjE0MTIzMTY/8/#info:metadata. Wszystkich znanych dzieł scenicznych Baudouina należy szukać właśnie w repozytorium POLONA Biblioteki Narodowej w Warszawie, gdzie odsyłam przyszłych szperaczy.
  12. Sprawa jest wielowątkowa, ale – w największym skrócie – Jerzy Marcin Lubomirski to znajdował się w czołówce sarmackich skandalistów. Uczestnik konfederacji barskiej, podczas wojny siedmioletniej dezerter walczący po obu stronach, a także łupieżca rodowego majątku (w akcie niezgody na decyzję ojca o przeznaczeniu do kariery wojskowej), w końcu zafundował sobie więzienie – w nim właśnie poznał Marię Annę z austriackiego rodu Hadik de Futak. Jej ojciec był komendantem więzienia w Budzie, gdzie Lubomirski odsiadywał wyrok. Małżeństwo ułatwiło znacznie proces ułaskawienia księcia, wówczas pospolitego bandyty w oczach nawet własnego ojca, ale nie było szczęśliwe – co można było przewidzieć. Ponownie wolny książę zaangażował się politycznie – w latach 1773–1775 już jawnie po stronie Rosji. Wieść niesie, że osobiście wywlekał z progu sejmu Tadeusza Reytana. W Warszawie po pierwszym rozbiorze zajął się sztuką i działalnością mecenasowską. W miłości mu się nie wiodło, bo już 1782 r. był po kolejnym rozwodzie. Nadto, zbankrutował i – może w odruchu szaleństwa? – roztrwaniał ostatnie grosze, jakie mu zostały. Korzystał nadal z pomocy znacznie lepiej umocowanej w stolicy Anny Marii, ponoć kochanki króla. I to ona właśnie obmyśliła „autorstwo” sztuki Baudouina, który chyba nie miał nic przeciwko – liczyła się wymowa dzieła i ferment, który – jak liczył – wywoła. Zob. Z. Raszewski, Burmistrz poznański, w: Staroświecczyzna..., s. 115–119.
  13. Tegoż, Życia Jana Baudouin, s. 154–155. Podstawowe konteksty do sprawy „czarnej procesji” i inicjatyw mieszczańskich lat Sejmu Wielkiego Czytelnik odnajdzie choćby w monografii: M.M. Drozdowski, A. Zahorski, Historia Warszawy, Warszawa 1981, s. 146–153.

Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.

✓ Rozumiem