Oryginał warszawski
DE EN PL
Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Pasaż Wiedzy

Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Oryginał warszawski Hanna Widacka
44_oryginał warszawski_maly.jpg

4 grudnia 1821 r. „Kurier Warszawski” (nr 289) zamieścił anons o cieszących się powodzeniem wśród klienteli „nowych rycinach litografowanych przedstawiających oryginały warszawskie”. Ukazały się wówczas cztery takie plansze, „a dostać tych wizerunków można na Krakowskim Przedmieściu w domu J. P. Kelera na dole u handlującego rycinami” – czytamy w zawiadomieniu. Wypada w tym miejscu dodać, iż wszystkie te litografie zostały wykonane i odbite w pracowni Aleksandra Chodkiewicza, mieszczącej się w jego pałacu przy ulicy Miodowej w Warszawie, i działającej od stycznia tego roku.

Druga plansza z wymienionych, zatytułowana Oryginał Warszawski, przedstawia chudego, zaniedbanego mężczyznę w wysokim kapeluszu, w rozpiętym płaszczu, z prawą ręką w kieszeni spodni. Jest to de facto portret architekta i malarza akwarelą (głównie wedutysty) Jana Lindsaya (Lintzeja, 1759 – 1820), herbu Balkaras, pochodzącego z rodziny szkockiej. Urodzony w Białymstoku, po ukończeniu nauk w szkołach jezuickich, studiował malarstwo i architekturę w Rzymie. Po powrocie do kraju pracował przede wszystkim dla księcia Stanisława Poniatowskiego (bratanka króla), w którego dobrach budował dwory, wille miejskie i kościoły (np. neogotycki pałac w Korsuniu na Ukrainie, 1789). Z osobą króla Stanisława Augusta związane są: projekt łuku triumfalnego (1787) w Potoku na Ukrainie, z okazji przejazdu monarchy, zdążającego do Kaniowa, oraz – nieznany dziś – projekt pałacu w Łazienkach warszawskich. Jego odrzucenie wywołało podobno chorobę umysłową Lindsaya (według innej wersji jej powodem miał być zawód miłosny). Artysta osiadł na stałe w Warszawie, otrzymując do końca życia 1800 złp. rocznej pensji, wyznaczonej mu przez księcia Stanisława; podobno dwukrotnie udawał się pieszo do Rzymu, by u zamieszkałego tam Poniatowskiego dopominać się o regularną wypłatę. 

Kazimierz Władysław Wójcicki, wielokrotnie spotykający Lindsaya na ulicach Warszawy, tak go opisał w swoich wspomnieniach: „wysokiego wzrostu, w podartych sukniach, ręce zawsze ukryte w kieszeniach, przechodzący się wolnym krokiem, napadając na jedną nogę, za każdym stąpnieniem, podmuchując wyrazem pfu! pfu!, od uliczników przezwany Boćkiem (...) co dzień z rana zwiedzał wszystkie kościoły, przed każdym ołtarzem, w którym zauważał czy piękną architekturę, czy obraz znakomitej wartości, stał długo i przypatrywał się z rozwagą. Śledziłem go nie raz (...), oczy pozbywały mgły, którą były przed chwilą zasnute, nabierały wyrazu i ognia. Oblicze blade, chude, zmarszczone w tej chwili orzeźwiało jakoś”. Nieszczęsny artysta, trawiony suchotami, zmarł w Warszawie 2 lutego 1821 r. Pochowano go na cmentarzu Powązkowskim, we wspólnym dole dla ubogich.

Litograficzny portret Lindsaya sygnował monogramem wiązanym Walenty Śliwicki (1765 – 1857), profesjonalny stołeczny grafik, związany z atelier Chodkiewicza. Według innych opinii, monogram VS mógł należeć do żony Śliwickiego, Weroniki, parającej się litografią i sygnującej swoje prace monogramem podobnym do mężowskiego. Oryginał warszawski, tak jak wszystkie plansze odbite u Chodkiewicza, należy do rzadkości w polskich zbiorach graficznych.

Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.

✓ Rozumiem