Ceremoniał uroczystej audiencji u sułtana (przez chrześcijańskich posłów zwanego często cesarzem, co nie było błędem, zważywszy na wielki szacunek Turków dla tradycji bizantyjskiej, której czuli się spadkobiercami) pełen był osobliwości nigdzie niespotykanych indziej na świecie – wiele też razy zostały te ceremonie szczegółowo opisane.
Po zwyczajowym, ceremonialnym przejeździe przez miasto do pałacu, orszak poselski wjeżdżał konno i jechał aż do bramy wewnętrznego dziedzińca, gdzie goście zsiadali z koni i szli dalej pieszo.
Kolejnym elementem było wydanie w obecności posła posiłku (który „jak psi jedli”) janczarom na wewnętrznym dziedzińcu pałacu sułtańskiego.
Na miejscu, w wielkiej sali audiencjonalnej pałacu sułtańskiego czekali już dostojnicy tureccy, do których w momencie wprowadzenia posła dołączał także wezyr. Następnie zazwyczaj dywan sułtański działając jako sąd wydawał w obecności posła jakieś wyroki w sprawach kryminalnych, po czym następował najbardziej dla zagranicznych gości uciążliwy punkt audiencji w postaci wypłaty żołdu janczarom – co potrafiło, w zależności od aktualnej zasobności skarbu i chęci zmiękczenia posła, ciągnąć się przez większą część dnia. Ten punkt programu był tak ważny, że gdy akurat pustki w skarbcu (wcale nierzadkie już w wieku XVII, co dopiero zaś – w kolejnym stuleciu!) uniemożliwiały dokonanie kwartalnej wypłaty – poseł mógł i pół roku na audiencję czekać, a czasem dłużej.
Po zakończeniu wypłaty żołdu następował krótki poczęstunek, po czym całe zgromadzenie udawało się – co podkreślają sarmaccy kronikarze – w milczącej i bardzo sprawnej procesji, przed oblicze sułtana. W hilaby ubierano posła i jego orszak albo w tym właśnie momencie, zanim stanęli przed sułtanem, albo (co wydaje się zwyczajem wcześniejszym), już po ceremonii.
Po audiencji poseł ponownie był odprowadzany do kwatery – czasem przedtem pożegnawszy się z członkami dywanu, którzy wracali do swoich siedzib w solennej procesji, poczynając od janczarów opuszczający pałac z żołdem, a kończąc na wielkim wezyrze. Oczywiście, jak w każdym innym przypadku, za kaftany oraz usługę trzeba było drobnymi kwotami opłacić osmańskich urzędników.
Najwcześniejszą relację o kaftanach przytacza Erazm Otwinowski, kronikarz poselstwa Zygmunta Augusta: Gdyśmy cesarza żegnać mieli, przyniesiono według tamtego ich zwyczaju szaty od cesarza, w których go żegnają posłowie z spokojnym poselstwem od panów chrześcijańskich, z którymi w dobrej przyjaźni mieszka, przyjeżdżający (…). Na osobę tedy poselską przyniesiono szatę złotogłową spodnią i drugą także złotogłową szeroką na wierzch, przy tem kilka sztuk kamchy i axamitu tureckiego i dwie czarce srebrne i dwie konewki na kształt baniek, lekko i subtelnie urobione, k’temu szat kamchy rozmaitej barwy na osiem osób, tym którzy ci byli: pan Szamotulski, Dobrogost Swidwa, pan Stanisław Żółkiewski, pan Tomasz Żółkiewski chorąży chełmski, pan Jędrzej Sienieński z Chróśliny, Prandota Wilczopolski, pan Wieruski, Erasmus Otwinowski, Kasper Buczyński i tłómacz Mikołaj Ormianin stary.