© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   19.04.2021

„Botaniczna gorączka i zamorskie ekonomie”. O publikacjach z historii naturalnej w czasach europejskiej ekspansji kolonialnej

„Tuzin naturalistów i kilku chemików wysłanych na zamorskie terytoria Hiszpanii (…) mieć będzie nieporównywalnie większy użytek dla państwa niźli sto tysięcy mężów walczących o powiększenie hiszpańskiego imperium” – pisał w XVII wieku dyrektor Ogrodu Botanicznego w Madrycie [1].

Początki zachodnioeuropejskiej ekspansji kolonialnej przypadające na XV i XVI wiek miały charakter wypraw inicjowanych przez prywatnych inwestorów, którzy rywalizowali ze sobą, dążąc do ustanowienia monopolu na dostęp do zamorskich terytoriów. Pierwsi konkwistadorzy szukali na wybrzeżach Ameryk złota i srebra. Od XVII wieku zaczęto dostrzegać jak ogromnym i do tego odnawialnym bogactwem są rośliny. Nadzwyczajne powodzenie trzciny cukrowej, bawełny, tytoniu i przypraw pobudzało apetyt na poszukiwania nowych gatunków. Kolejne etapy ekspansji kolonialnej to coraz lepiej zorganizowane działania i infrastruktura oraz związana z nimi administracja działająca już w ramach poszczególnych europejskich mocarstw: Hiszpanii i Portugalii – pierwszych kolonizatorów; Francji i Wielkiej Brytanii – największych imperiów kolonialnych; Holandii, która w XVII wieku zajmowała czołowe miejsce w międzynarodowym handlu; Belgii, a w zasadzie jej króla Leopolda II, który pod koniec XIX wieku zarządzał Kongiem jak swą prywatną własnością; oraz na mniejszą skalę również Danii, Niemiec i Włoch. Sześć wieków, które upłynęły od czasów pierwszych wypraw Europejczyków do Afryki, Azji i Ameryk, to historia europejskich zmagań o zasoby naturalne i dominację w pozaeuropejskim świecie a jej ważnymi, choć rzadko wspominanymi bohaterami są rośliny, zwierzęta oraz ich wizualne przedstawienia.

XVII wiek to czas gwałtownego rozwoju instytucji i mechanizmów finansowych, a także technologii i narzędzi, które przygotowywały Europę na gorączkę morskich wypraw handlowych.

W 1609 roku powstał w Niderlandach Amsterdamsche Wisselbank, pierwszy bank w Europie przypominający późniejsze banki centralne. Kupcy, którzy w owym czasie obawiali się obrotu sfałszowanymi pieniędzmi, mogli dzięki niemu dokonywać bezgotówkowych transakcji finansowych. Bank miał umowy z innymi, ważnymi ośrodkami finansowymi na świecie, a amsterdamska giełda regulowała handel udziałami i ubezpieczała wyprawy morskie. Niderlandy stawały się ważnym uczestnikiem sieci handlowej łączącej Wschodnią Afrykę, Indie, Chiny, Japonię i Archipelag Indonezyjski; producentem trzciny cukrowej w Indiach Zachodnich, a w drugiej połowie XVII wieku największym dostawcą niewolników przewożonych z Afryki na kontynent amerykański. Dalekie rejsy były dla inwestujących w nie kupców ogromnym ryzykiem finansowym. Sukcesowi wyprawy mogły z łatwością zagrozić choroba załogi, zdradliwe warunki atmosferyczne lub opór stawiany przez rdzenną ludność. Zdarzało się, że statki tonęły wraz ze sprowadzanymi towarami, niderlandzkie miasta proponowały więc kupcom różne formy podziału ryzyka w ramach poniesionych inwestycji. W 1602 roku z fuzji sześciu mniejszych przedsiębiorstw powstała bodaj najlepiej prosperująca korporacja handlowa tego czasu – Holenderska Kompania Wschodnioindyjska. Niderlandy Północne, a właściwie Republika Zjednoczonych Prowincji, były wówczas w stanie wojny z Hiszpanią i Portugalią. Niewielkie przedsiębiorstwa nie mogły odegrać większej roli w tym konflikcie, ale jedna, zjednoczona kompania stanowiła znaczącą ekonomiczną i militarną siłę. Karta założycielska Kompanii Wschodnioindyjskiej określała, że żaden inny organ poza nią nie może wysyłać statków z Niderlandów ani prowadzić handlu na terenach leżących na wschód od Przylądka Dobrej Nadziei i na zachód od Cieśniny Magellana.

Kompania posiadała zaplecze militarne, które pozwalało jej prowadzić działania wojenne z miejscowymi elitami i z rywalizującymi o wpływy mocarstwami kolonialnymi. Kiedy wyszło na jaw, że władze archipelagu Wysp Banda omijały postanowienia kontraktu z 1602 roku, wedle którego Kompania miała wyłączność na zaopatrzenie w muszkatołowiec korzenny, 1200 żołnierzy zatrudnionych przez niderlandzką instytucję zabiło, zniewoliło lub przesiedliło 15 tysięcy mieszkańców wysp. Tym samym, w 1622 roku Kompania zapewniła sobie monopol na gałkę muszkatołową.

Trochę dłużej trwało zdobycie monopolu na goździki, które wycięto z wysp prowincji Moluki i przeniesiono pod uprawę na wyspę Ambon – do obecnej stolicy prowincji. Zdobycie Makassaru w 1667 roku oznaczało, że ostatni przyczółek, w którym europejscy i azjatyccy kupcy mogli handlować goździkami pochodzącymi z przemytu, czyli spoza regionów kontrolowanych przez Kompanię, wpadł ostatecznie w ręce holenderskiej korporacji. Monopol w handlu cynamonem uzyskano z kolei wypierając Portugalczyków z Cejlonu. Pieprz, który gościł w tamtych czasach na holenderskich martwych naturach przedstawiających suto zastawione stoły, pochodził z południowo-zachodnich wybrzeży Indii, z Sumatry, a także z Jawy, gdzie Kompania również zapewniła sobie prawo monopolu.

Na terytorium Indii, jak nazywano wówczas całość ziem, na których Kompania prowadziła interesy, udało jej się zgromadzić tak duży kapitał, że stworzono sieć umożliwiającą handel wewnątrzazjatycki przynoszący równie spore zyski. Po 1639 roku Kompania była jedyną europejską organizacją prowadzącą handel z Japonią. W siedemnastym wieku kierunek ten okazał się szczególnie intratny, pozwalał bowiem na tani zakup srebra, którego europejscy kupcy potrzebowali, by zdobywać tkaniny w Indiach i pieprz w Archipelagu Indonezyjskim. Między 1602 a 1700 rokiem Kompania wyposażyła około 4700 okrętów, na których wypłynęło z Europy 317 tysięcy osób, a w okresie 1700–1795 około 655 tysięcy. Do holenderskich portów wpływały więc tony pieprzu i gałki muszkatołowej, herbata i porcelana, indyjskie tkaniny, kawa; wypływały zaś statki przewożące Europejczyków na Daleki Wschód.

W 1621 roku utworzono Holenderską Kompanię Zachodnioindyjską, która prowadziła handel niewolnikami oraz trzciną cukrową i futrem pochodzącymi z obu Ameryk. Obie niderlandzkie kompanie handlowe pełniły rolę ważnego europejskiego pośrednika w handlu towarami sprowadzanymi z Azji i obu Ameryk a także, choć może nie bezpośrednio, inspiratora rozwijającej się gwałtownie nauki, zwłaszcza w dziedzinie historii naturalnej.

Rzec by można, że w epoce ekspansji kolonialnej szlaki pozyskiwania roślin i introdukowania ich w nowych szerokościach geograficznych kreślą własną, roślinną kartografię. Oprócz dużych ładunków towarowych, statki przewoziły wszelkiego rodzaju rośliny, zwierzęta oraz exotica, które naturaliści – podróżnicy przesyłali do ogrodów botanicznych i laboratoriów wraz z listami i manuskryptami opisującymi dokonane odkrycia, uczestnicząc tym samym w życiu naukowym Lejdy, Amsterdamu i innych ośrodków uniwersyteckich. Nasiona podróżowały statkami, wysyłane z kolonii do metropolii, by zostać poddane ocenie towarzystw naukowych, a następnie aklimatyzacji w Europie lub wysyłane na inne krańce imperium, tam, gdzie z różnych przyczyn łatwiej było kontrolować uprawy na większą skalę. Podróżowały także po Europie w kopertach pocztowych, zamawiane na dwory królewskie, do kolekcji pasjonatów, ogrodów i szklarni bogatych przedsiębiorców. Rozwinięta infrastruktura handlowa i technologiczna zarazem ułatwiała i kontrolowała przepływ wiedzy botanicznej i medycznej, które w warunkach ekspansji kolonialnej stawały się wysoce pożądanym towarem.

Na sukces Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej złożył się w ogromnej mierze handel pieprzem i gałką muszkatołową, historia naturalna stała się więc oczywistym centrum zainteresowania tej i innych instytucji prowadzących handel kolonialny, dawała bowiem nadzieję na pozyskanie nowych gatunków przypraw, roślin jadalnych i leczniczych oraz ozdobnych materiałów luksusowych. Te zaś mogły zostać eksploatowane na miejscu, naturalizowane w Europie lub, tak jak kawa, indygo, koszenila i trzcina cukrowa, introdukowane w innych zamorskich terytoriach, często tych, których administracja sprawiała mniej problemu, a ludność miejscowa skuteczniej zmuszona była do uległości. W najmniej opłacalnym wypadku zaś i w skromniejszej skali, sprzedawano je prywatnym kolekcjonerom. Aptekarze i lekarze zatrudnieni przez Kompanię Wschodnioindyjską badali florę i faunę w nowym środowisku. Spośród nich najznamienitsze nazwiska to Hendrik Adriaan van Reede tot Drakenstein, który badał wybrzeże Malabar w Południowej Azji; Paulus Hermann, który eksplorował Cejlon i bliskie mu terytoria; Georgius Everhardus Rumphius, który pisał o Ambonie i miejscach blisko Archipelagu Indonezyjskiego, a także Jacobus Bontius, Andries Cleyer i Willem Ten Rhijne, zainteresowani głównie medycyną. Przyrodniczka, pionierka entomologii i artystka Maria Sibylla Merian, jedna z niewielu w tym gronie kobiet, choć bezpośrednio niezatrudniona przez Kompanię, stworzyła największe dzieła podczas podróży do kontrolowanego przez Holendrów Surinamu.

Do końca XVIII wieku otwarto w Europie 1600 ogrodów botanicznych, a ich funkcją było nie tylko dostarczenie rozrywki, ale również eksploracja aktywności biologicznej sprowadzanych gatunków oraz badania o charakterze rolniczym. To tam próbowano aklimatyzacji tropikalnych roślin, by je wykorzystać do wytwarzania leków, na uprawy oraz handel krajowy i zagraniczny.

W przeciwieństwie do Niderlandów, we Francji zarówno działania kolonialne jak i nauka były w ogromnej mierze scentralizowane w ramach administracji państwowej oraz silnie zhierarchizowane. Badania naukowe inicjowane były i finansowane przez króla i jego ministrów. Założony w 1635 roku Ogród Królewski w Paryżu, administrowany przez Ministerstwo Floty i Kolonii, stanowił centrum koordynacji badań nad bioróżnorodnością. Rozmachu tym działaniom dodawał spektakularny sukces plantacji trzciny cukrowej na Sainte-Domingue (później Haiti), która do 1780 roku była najbardziej lukratywną kolonią na świecie. Nadzwyczajna produktywność plantacji opierała się na pracy niewolników przywożonych na Antyle z Afryki podczas rejsów trwających kilkanaście miesięcy, w warunkach, których wielu z nich nie udało się przeżyć. Między 1789 a 1790 większość mieszkańców na Saint-Domingue to niewolnicy, ich liczbę szacuje się na około pół miliona.

Jean-Baptiste Colbert, jeden z najbardziej wpływowych ministrów Ludwika XIV, dbał szczególnie o rozwój botaniki, wysyłając do kolonii lekarzy, naturalistów oraz odpowiedni ekwipunek. Miał również pieczę nad paryskim Ogrodem Królewskim oraz mniejszymi ogrodami botanicznymi w miastach portowych, wpisując je w system administracji terytorialnej, który pozwalał na sprawne zarządzanie handlem sprowadzanymi roślinami. Z portów francuskich wypływały rośliny lecznicze potrzebne podczas długich podróży i na miejscu w koloniach, ogromnym utrudnieniem w administrowaniu terytoriami zamorskimi były bowiem choroby. Do Francji przypływały zaś gatunki egzotyczne. I tak francuski botanik Michel Adanson, wysłany w 1749 roku przez Francuską Kompanię Wschodnioindyjską do Afryki, miał po przybyciu na miejsce wysłać do botaników Ogrodu Królewskiego 300 okazów senegalskich drzewek. W celu ponownego zalesienia Francji botanicy tacy jak René-Robert Cavelier czy Michel Sarrazin sprowadzali z Ameryki Północnej do Ogrodu Królewskiego okazy orzecha włoskiego, morwy i dębów. W Jardin du Roi organizowano również pokazy botaniczne – wydarzenia otwarte dla publiczności, instruujące skąd i w jakim celu pozyskiwane są tropikalne rośliny. Prym wiodły naturalnie najbardziej zadziwiające gatunki lub te odurzające zmysły widza intensywnością kolorów, kształtem i zapachami. W pokazach tych pobrzmiewało echo egzotycznych podróży oraz implicite, wielkości francuskiego imperium. Botanika była, tuż po kartografii, najlepiej dotowaną dziedziną nauki w siedemnasto- i osiemnastowiecznej Francji.

Podobnie jak Francuzi, brytyjscy przyrodnicy zaopatrywali Chelsea Physic Garden, a później Królewskie Ogrody Botaniczne w Kew, w gatunki pozyskiwane z ogrodów zakładanych w koloniach, rozpościerających się od Saint Vincent, przez Kalkutę i Sydney po Malezję.

Choć instytucje prowadzące handel kolonialny walczyły o monopol i nie pozwalały na import egzotycznych roślin poza dozwolonymi kanałami, zdarzały się przypadki przemytu. Jak pisał uczeń Karola Linneusza, Charles Thunberg, który, zatrudniony przez Holenderską Kompanię Wschodnioindyjską, odbył podróże na Przylądek Dobrej Nadziei, Jawę i do Japonii, za szmugiel przypraw lub opium można było zostać straconym, skazanym na dożywotne więzienie, lub w najlepszym wypadku na piętnowanie rozżarzonym żelazem. Niektóre prace z historii naturalnej były cenzurowane lub wydawane ze znacznym opóźnieniem, żeby wieść o nowych, dobrze rokujących „odkryciach” nie trafiła do konkurencji, tak jak w przypadku Herbarium Amboinese Rumphiusa, katalogu roślin z wyspy Ambon wydanym dopiero kilka lat po jego śmierci. Pod koniec XVII i w XVIII wieku we Francji około szesnaście tysięcy osób zostało łamanych kołem, powieszonych lub poćwiartowanych za nielegalną sprzedaż barwionej bawełny.

Sami naturaliści nierzadko zajmowali się szpiegostwem i kradzieżą. Pierre Poivre, francuski biopirat i administrator kolonialny, podczas wypraw w latach 1750–1770 wykradł pieprz, gałkę muszkatołową, cynamon i goździki z Holenderskich Indii Wschodnich, aby zaaklimatyzować je w swych ogrodach na francuskim Mauritiusie. Jean-Baptiste Leblond, lekarz i naturalista królewski, wysłany został na kontrolowaną przez hiszpańskie władze część Gujany, aby zdobyć chinowca – źródło chininy, jedyne w owych czasach lekarstwo na malarię, która dziesiątkowała administratorów kolonialnych w tropikach.

Gdy wraz z zainteresowaniem historią naturalną rozwijał się w Europie kapitalizm i gęstniały sieci handlowe, opisowe publikacje sprzed ekspansji kolonialnej, takie jak renesansowe opracowania Ulissesa Aldrovandiego, który dokonywał syntezy własnych obserwacji z istniejącymi w literaturze antycznej opisami gatunków roślin i zwierząt, ustępowały miejsca krótszym, taksonomicznym rejestrom.

W pierwszych dekadach po wynalezieniu druku publikowano nowe edycje średniowiecznych herbarzy, jednak większym zainteresowaniem cieszyły się dzieła autorów antycznych: Pedaniosa Dioskurydesa, autora De Materia Medica, opisującej 500 gatunków roślin leczniczych, Teofrasta z Eresos, autora Badań nad roślinami, czy Pliniusza Starszego, którego Historia Naturalna była encyklopedią wiedzy ogólnej (w tym nauk przyrodniczych) dostępnej u schyłku epoki starożytnej. „Botanizujący” humaniści korzystali z tekstów antycznych sprawdzając w praktyce czy opisywane właściwości lecznicze roślin pokrywają się z antycznymi teoriami. Konrad Gessner i Aldrovandi kompilowali w swych obszernych, wielotomowych encyklopediach wszystkie dostępne humanistyce teksty na temat poszczególnych gatunków. Tak na przykład wpis Aldrovandiego na temat bydła zawierał około trzystu stron, a hasła dotyczące gatunków egzotycznych były o wiele krótsze. Ostatnie tomy opisowych publikacji Aldrovandiego zostały wydane w latach czterdziestych XVII wieku, kiedy nasiona, owoce i kwiaty podróżowały już coraz intensywniej po Starym i Nowym Świecie. Popularność zaczęły wówczas zyskiwać ilustrowane encyklopedie systematyczne, które zawierały już nie kompilacje humanistycznych tekstów, lecz jak największą liczbę coraz krótszych haseł.

W metropoliach rozwijano techniki konserwacji i wizualnej reprezentacji roślin, zwierząt i ludzi. Wymyślano nowe sposoby sprzedaży i reklamy okazów oraz ich wizualnych przedstawień, wreszcie wynajdywano instrumentarium służące do obserwacji flory i fauny oraz nie mniej innowacyjne sposoby ich pakowania i wysyłki. Antoni van Leeuwenhoek z Delft konstruował mikroskopy i szkła powiększające, przez które, jak dowiadujemy się z jego listów do brytyjskiego towarzystwa naukowego Royal Society w Londynie, obserwował korę chinowca, złoty pył z Gwinei, rozmnażanie moli, żołądki ryb, koralowce, pszczele włoski, oraz własny język po ataku wysokiej gorączki. Na podstawie powiększeń rysownicy sporządzali ilustracje anatomiczne, które doskonalsze były niż przedstawienia powstające wyłącznie dzięki optycznej maszynerii ludzkiego oka. Produkowano encyklopedie, rysunki, ryciny, druki, dywany, wzory haftów, modele woskowe, suszone rośliny, eksponaty taksydermiczne. Naturaliści, anatomiści i rytownicy byli zarazem przedsiębiorcami, zmuszonymi walczyć o klienta w obliczu ogarniającej Europę botanicznej gorączki. Celebrujące szczegół przedstawienia dostarczały informacji wizualnych o ogromnej intensywności, a od odbiorcy wymagały wprawionego w patrzeniu oka. O ile nie istniały protokoły, wedle których można było jednoznacznie ocenić ich naukową słuszność, miały one niewątpliwą wartość handlową.

Johann Philipp Breyne, lekarz i naturalista z Gdańska, a także absolwent uniwersytetu w Lejdzie, znany jako badacz polskiej odmiany czerwca, prowadził prywatny ogród botaniczny. Oprócz pasji naukowej zajmował się hodowlą i sprzedażą egzotycznych roślin. W 1759 roku wysłał na dwór rosyjski pięć rodzajów ananasa, pół tuzina kaktusów oraz cenne japońskie drzewo kamforowe, wszystkie pochodzące z własnej szklarni. Od niego między innymi zamawiał do swej kolekcji niektóre gatunki James Petiver, londyński aptekarz i członek Royal Society w Londynie. Klientom takim jak Petiver sprzedawali regularnie różne okazy Albertus Seba i Maria Sibylla Merian, która brała pod uwagę sprzedaż swej kolekcji węży i insektów, aby móc spłacić długi zaciągnięte na poczet wyprawy do Surinamu.

Ów handel na odległość działał wyłącznie wtedy, gdy dostawca i klient porozumieli się z dostateczną precyzją jakiego gatunku dotyczy zamówienie. Skoro nawet dziś szacuje się, że kilkaset tysięcy przyjętych nazw gatunkowych roślin to duplikaty, przed klasyfikacją Linneusza identyfikacja taksonomiczna była jeszcze bardziej skomplikowana, a w obiegu istniała ogromna liczba synonimów, która powodowała nieporozumienia. Identyfikacja wizualna w postaci rycin opatrzonych krótkim opisem okazywała się dużo łatwiejszym sposobem nawiązania komunikacji na odległość. Encyklopedie historii naturalnej służyły zatem również jako katalogi sprzedaży wysyłkowej, dzięki którym naturaliści komunikowali się ze swymi dostawcami lub klientami, określając specyficzny gatunek, który pragnęli posiadać w swej kolekcji.

System pocztowy działał w owym czasie na tyle dobrze, że między miastami europejskimi przesyłano sobie drobne exotica. Koszty korespondencji pocztowej były jednak niemałe. Tak na przykład w połowie XVIII wieku list wysłany z Niderlandów do Londynu, do którego łatwo dołączyć było garstkę nasion, dostarczony był w około 4 dni i kosztował 4 stuivery, czyli jedną piątą dziennej płacy niewykwalifikowanego robotnika w 1730 roku. Zainteresowanie botaniką miało zdecydowaną przewagę finansową nad zoologią czy mineralogią, gdyż najbardziej poręczne i najtańsze w transporcie były właśnie nasiona. Egzotyczne zwierzęta nie wytrzymywały trudów podróży, sprowadzano je więc rzadko i osiągały one astronomiczne sumy. Nosorożec sprowadzony do Londynu w 1683 roku sprzedany został za 2320 funtów, a cena małpy w siedemnastowiecznej Francji dochodziła nawet do 480 liwrów. Nie dziwi więc, że spośród wszystkich dziedzin historii naturalnej botanika była pierwszą, którą poddano szczegółowej systematyce. W czasach Linneusza znano tylko 300 gatunków zwierząt czworonożnych, za to jego publikacja Species plantarum dokonała klasyfikacji aż 6000 gatunków roślin.

Inni pasażerowie fiolek i buteleczek przesyłanych przez Atlantyk, często zredukowani do dwóch wymiarów po wciśnięciu między karty książek, to spreparowane lub wysuszone insekty, których pełne były ówczesne biblioteczki, biurka i gabloty. Maria Sibylla Merian pisała w Metamorphoses insectorum surinamensium, że gabinety Frederika Ruyscha – profesora anatomii i botanika, Levinusa Vincenta – kupca sprowadzającego luksusowe tkaniny i projektanta, który kolekcjonował naturalia czy burmistrza Amsterdamu Nicolaesa Witsena, eksponowały niezliczone okazy owadów. Być może nie tylko rozwój technik mikroskopowych, ale fakt, że owady, podobnie jak nasiona, były ze względu na niewielkie rozmiary łatwe i tanie w transporcie, tłumaczy ich szczególny sukces wśród kolekcjonerów.

Owady nie były wyłącznie obiektami przeznaczonymi do prywatnych kolekcji. Niektóre gatunki hodowano i sprzedawano na szeroką skalę, na przykład czerwca kaktusowego z gatunku pluskwiaków, z którego pozyskiwano czerwony barwnik, czyli koszenilę. W XVIII wieku Hiszpania produkowała półtora miliona funtów tych owadów rocznie i do 1784 roku zarobiła na nich pół miliona funtów brytyjskich. Nicolas-Joseph Thiéry de Ménonville, francuski botanik królewski, wybrał się na teren Nowej Hiszpanii (dzisiejszego Meksyku) aby wykraść okazy czerwca, które francuski rząd planował naturalizować na Saint-Domingue, najlepiej prosperującej kolonii w Nowym Świecie, zapewniającej Francji do 1789 roku dwie trzecie zagranicznego dochodu. Przebiegły botanik i awanturnik wkupywał się w łaski miejscowej ludności, aby pozyskać jaja czerwca, a hiszpańską administrację kolonialną zwodził udając katalońskiego lekarza, by zamaskować swój francuski akcent. W trakcie morskiej podróży Zatoką Meksykańską na Saint-Domingue, załoga statku rozpoznała charakterystyczne opuncje i mieszkających na nich malutkich producentów kwasu karminowego. Po raz kolejny Thiéry de Menonville uniknął surowych w owych czasach konsekwencji kontrabandy, tłumacząc załodze, jakoby koszenila razem z wanilią, wilcem przeczyszczającym, opuncją, złotym proszkiem oraz błogosławionym pyłkiem, który dotknął relikwii Świętego Toribio, była składnikiem jego maści na podagrę.

Po powrocie na Saint-Domingue, Thiéry de Menonville odznaczony został tytułem Królewskiego Botanika oraz otrzymał dożywotnią pensję w postaci 6000 liwrów rocznie, sumy dwukrotnie wyższej niż wynagrodzenie członków Królewskiej Akademii Nauk w Paryżu. Następnie założył plantację opuncji w ogrodzie botanicznym Port-au-Prince, licząc na to, że gens de couleurs, jak nazywano potomków Europejczyków i miejscowych, przejmą jej uprawy, nieco bardziej dostosowane do gospodarstw małych rozmiarów niż trzcina cukrowa, tytoń, indygo czy drzewko orleańskie używane do produkcji żółtego barwnika – biksyny. Tak jak w przypadku wielu gatunków, introdukcja meksykańskiego czerwca nie przyjęła się w nowym miejscu, ale wkrótce potem odkryto jego miejscową odmianę, którą wprowadzono do produkcji. Brytyjczycy próbowali bez skutku hodować czerwca w Indiach, Amerykanie w Północnej Karolinie, Holendrom udało się to zaś na wyspie Jawa.

Wedle ówczesnych uczonych celem historii naturalnej było w pierwszej kolejności służyć państwu; nauka nie była jeszcze wartością samą w sobie. Zgodnie z zasadami kameralizmu, doktryny ekonomicznej, która rozwinęła się w Niemczech w XVII i XVIII wieku, zadaniem tworzącej się administracji państwowej była centralizacja ekonomii w celu jak największego wzbogacenia się państwa. Narodowe bogactwo mogło zostać pomnożone dzięki nauce, statystyce i innym praktykom polegającym na zbieraniu i analizie informacji, w tym również studiom przyrodniczym. Kameralizm znalazł duże zainteresowanie w Szwecji, która nie posiadała w zasadzie żadnych istotnych zamorskich kolonii, a jej ekonomię znacznie nadszarpnęła zakończona w 1721 roku III wojna północna. Karol Linneusz, który sam nigdy nie wybrał się poza granice swego kraju, zakładał, że tropikalne rośliny mogą zostać zaadaptowane w nowych warunkach klimatycznych. Zgodnie z duchem kameralizmu i marzeniami o samowystarczalności ekonomicznej swojego kraju, Linneusz planował uprawy wartościowych egzotycznych roślin takich jak morwa, którą żywią się jedwabniki, bawełna, gałka muszkatołowa, szafran, rabarbar, opium i żeń-szeń, na terenie Szwecji. Terytorium, na którym chciał utworzyć coś w rodzaju eksperymentalnej, kolonialnej plantacji, była Laponia. W 1754 roku zaproponował, aby w lapońskiej tundrze zasadzić świerk, cedr syberyjski i libański oraz modrzew w celu produkcji drewna i terpentyny, licząc również na to, że przyciągną one do Laponii sobole i inne zwierzęta futerkowe. Wierzył, że uda mu się stworzyć „Lapoński cynamonowy gaj, bałtyckie plantacje herbaty i fińskie pola ryżowe.”[2] Niektóre z prób aklimatyzacyjnych powiodły się w jego ogrodzie w Uppsali, nigdy jednak na skalę, która pozwoliłaby na masowe uprawy.

Od XVII wieku terminy botanik i botanika odwoływały do rozwijającej się kultury eksperckiej w dziedzinie nazewnictwa roślin. Wcześniej w słowie botanicus pobrzmiewał ton amatorski, zamiłowanie raczej niż znawstwo, oraz raczej zespół praktyk i umiejętności niźli twarda wiedza teoretyczna. Jako nauce, botanice sprzed ekspansji kolonialnej bliżej było do medycyny, która to lecznicze wykorzystanie roślin zwykle zawierała w swym curriculum.

Brytyjscy karykaturzyści i satyrycy brali sobie na cel naturalistów i żartowali sobie z ich „botanizowania” (w języku angielskim istnieje bowiem czasownik to botanize) – modnej rozrywki i ekscentrycznej zabawki zniewieściałych arystokratów. Częstym bohaterem parodii był Joseph Banks, przyrodnik i prezydent Royal Society, który wraz z Jamesem Cookiem dotarł na pokładzie statku Endeavour do Australii i Nowej Zelandii i sprowadził do Europy ogromną kolekcję egzotycznych nasion, roślin i owadów. Najbardziej jednak znany był ze swoich miłosnych przygód na Tahiti. W tym samym czasie, kiedy praktyki i obiekty „botanizowania” stawały się towarem i następowała konieczna dla ówczesnych procesów globalizacyjnych standaryzacja medycyny i farmakologii, botanika jako domena akademicka i teoretyczna zaczęła oddzielać się od tradycji o charakterze amatorskim i praktycznym. Gdy jasne stały się korzyści ekonomiczne zagranicznych ekspedycji, botanik – Macaroni wybierający się na egzotyczny Grand Tour zmienił swój status na poważnego, naukowego odkrywcę.

Mówi się często, że w pierwszym etapie ekspansji kolonialnej Europejczycy traktowali mieszkańców „odkrywanych” przez siebie lądów z większym szacunkiem niż w XIX wieku. Hans Sloane, brytyjski botanik i późniejszy prezydent Royal Society w Londynie, przed wyjazdem na Jamajkę, gdzie miał objąć stanowisko lekarza i gubernatora, kompilował wszelkie dostępne informacje na temat tropikalnych gatunków roślin. Po przybyciu do Indii Zachodnich z uwagą zbierał informacje zarówno od przebywających tam Europejczyków, jak i miejscowych informatorów. Niektórzy konsultowali w kwestiach medycznych nawet niewolników przywożonych z Afryki, którzy zabierali z sobą tradycyjne roślinne remedia. Rzecz jasna, nie wszyscy posiadacze tradycyjnej wiedzy medycznej, która opierała się na nieznanych Europejczykom gatunkach roślin, chętnie dzielili się nią z przybywającymi z metropolii naturalistami, zapewne w obawie o utratę statusu i dochodów. Z biegiem lat brutalne zarządzanie plantacjami stawało się zarzewiem oporu i rebelii, a Europejczycy przestali korzystać z wiedzy niewolników z obawy przed otruciem.

Wraz ze stopniową instytucjonalizacją procesów kolonizacyjnych utrwalał się dystans między kolonizatorem a skolonizowanym. Był on konieczny, aby eksploatacja ekonomiczna mogła zaistnieć na masową skalę. I tak, wracając do botaniki, coraz mniej uwagi przykładano do tradycji ustnych i relacji rodzimych użytkowników poszczególnych gatunków, z których chętniej korzystała amatorska odmiana europejskiego botanicusa niż jego późniejsza odmiana akademicka, na rzecz wykładanej w europejskich ośrodkach uniwersyteckich wiedzy opartej na tekście. Nadawanie nazw stało się obsesją, a w kontekście kolonialnym narzędziem sprawowania władzy. Europejczycy „odkryli” bowiem miejsca, które istniały przecież od wieków i nanieśli na bogactwo miejscowych języków i lokalną semiotykę siatkę własnych, mozolnie wypracowanych taksonomii, jakże oddalonych od naturalnych środowisk badanych gatunków. Ten (bo byli to w zasadzie sami mężczyźni), kto po raz pierwszy nazwał dany gatunek, tak jakby nazywał go na zawsze. Zmiana nazwy mogła wystąpić wyłącznie, gdy dany gatunek został, wskutek dalszych badań, przeklasyfikowany do innej grupy. Siedemnastowieczna i osiemnastowieczna taksonomia zawiera w sobie reminiscencje współczesnych jej postaci: europejskich „odkrywców”, ale również mecenasów wypraw kolonialnych, czy po prostu znajomych i przyjaciół botaników, ich żon, kochanek i kochanków. Niewiele z tych nowych łacińskich nazw ma cokolwiek wspólnego z nazwami stosowanymi przed przybyciem Europejczyków. Nie przywołują one zwykle żadnych lokalnych znaczeń, w które bogate były relacje ludzi, roślin i zwierząt w nieeuropejskich kulturach. Mapy są po dziś dzień świadectwem tych procesów, które przetrwały mimo działań dekolonizacyjnych zapoczątkowanych w drugiej połowie dwudziestego wieku. Jeziora Wiktorii i Alberta w Ugandzie, nazwane tak, by uhonorować brytyjską parę królewską, to tylko jeden przykład z wielu.

I tak osławiony przez Marię Sibyllę Merian flos pavonis, pawi kwiat, który, jak odkryła, był środkiem poronnym używanym przez niewolnice odmawiające wydania na świat kolejnych pokoleń żyjących w niewoli, zwany był na wybrzeżu Malabar tsjétti mandáru, a na Cejlonie monarakudimbiia. Podczas gdy lokalne nazwy w poetycki sposób nawiązywały do urody kwiatu, w europejskim świecie przetrwał on jako Poinciana pulcherrima, nazwany tak przez Josepha Pitton de Tournefort i zaaprobowany przez Linneusza, przywołując tym samym postać generała Philippe’a de Lonvilliers, kawalera de Poincy, gubernatora Francuskich Antyli. Jakże daleka wydaje się semiotyka nazwy nie tylko od materialności kwiatu, ale od jego kulturowej tożsamości. Jedynie wczesne publikacje z kolonii zawierały nazwy lokalne, używał ich Holender Drakenstein opisując gatunki z Malabaru, Francuzi Charles de Rochefort i Charles Plumier badający Indie Zachodnie.

Pobożny Karol Linneusz przełożył na królestwo roślin swe chrześcijańskie imaginarium, z pewną słabością do romantycznych i erotycznych konotacji. O ile wcześniejsza systematyka polegała na łączeniu gatunków pod względem ich charakterystycznych i dostrzegalnych gołym okiem elementów takich jak kolor kwiatów czy kształt liści, o tyle jego taksonomia łączy gatunki wedle praw rządzących ich rozmnażaniem a dokładnie anatomią męskich narządów rozrodczych. Pierwszy stopień klasyfikacji zależał od liczby męskich organów – pręcików, drugi od żeńskich słupków i odpowiadał podziałowi na podgrupy. W opisach gatunków Linneusz przywoływał zmysłowość nocy poślubnej, liście porównywał do małżeńskiego łoża przygotowanego małżonkom przez Boga Stworzyciela, snuł fantazje na temat małżonka, który brał w objęcia pannę młodą był ofiarować jej swój „dar”. Te zaś rośliny, które posiadały nierówną liczbę pręcików i słupków obwoływał konkubentami. Niezależnie od faktu, że niektóre gatunki były hermafrodytami noszącymi w sobie elementy obu płci, Linneusz oparł swą klasyfikację na dwudzielności płci i panujących ówcześnie w świecie ludzkim związanych z nimi konwencjami społecznymi.

W końcu XV wieku słowniki Materia Medica zawierały synonimy nazw w kilku językach: transkrypcje z greki, tłumaczenia łacińskie, włoskie, hiszpańskie, niderlandzkie, angielskie oraz nazwy aptekarskie, pod którymi sprzedawane były w sklepach. Klasyfikacja Karola Linneusza była więc ogromnym ułatwieniem w obliczu niejednolitego systemu nazewnictwa i zachodzących wówczas procesów globalizacyjnych, a zarazem motorem ekspansji kolonialnej.

Podczas gdy Linneusz proponował dwuczłonowe nazwy łacińskie, jego francuski oponent, botanik Michel Adanson proponował systematykę, wedle której nowe nazwy odnosiłyby się do nazw lokalnych lub miejsc geograficznych, z których pochodziły. Peruwiańscy Quechua nazywali rośliny identyfikując ich właściwości lecznicze. Europejscy lekarze mogliby więc uczyć się o nowych gatunkach znacznie szybciej, gdyby brali pod uwagę ich pierwsze nazwy. Propozycje takie jak ta wyartykułowana w siedemnastym wieku na uniwersytecie w Limie, nie zdobywały jednak należnej im aprobaty i w znakomitej większości wygrywała praktyka, która stanowiła odmianę hagiografii celebrującej dokonania europejskich zasłużonych. I tak nazwa Magnolia miał uczcić botanika Pierre’a Magnola, Bougainvillea Louisa Antoine'a de Bougainville, francuskiego podróżnika i żeglarza, który miał „odkryć” dla Francji nowe kolonie podczas swej podróży dokoła świata, natomiast sam Linneusz wybrał dla siebie niewielką kwitnąca roślinę z rodziny wiciokrzewów, by nadać jej nazwę Linnaea borealis.

Linneusz sam nie był wielkim podróżnikiem, uczył za to reguł systematyki swoich studentów z uniwersytetu w Uppsali i zalecał, aby na początek poznawali szwedzkie gatunki. Ci zaś, którzy wybierali się później w dalekie podróże, tak jak Carl Peter Thunberg, który zaciągnął się do pracy w Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, Daniel Carlsson Solander, który towarzyszył Jamesowi Cookowi w rejsie Endeavoura do Australii i Nowej Zelandii, czy Pehr Kalm, który wyruszył do Ameryki Północnej, by pozyskać nowe gatunki do aklimatyzacji w Szwecji, korespondowali z Linneuszem i stosowali jego taksonomię. Wyznaczając konwencje standaryzacji, Linneusz wyraźnie zalecił, aby łacińskie nazwy nie zawierały elementów „barbarzyńskich” i wolał nawet, by niektóre rośliny zostały bezimienne. Owe barbarzyńskie nazwy dozwolone były tylko wtedy, gdy słowo, choć kompletnie semantycznie nie związane, miało brzmienie łacińskie. Botanicy prześcigali się, który pierwszy opublikuje opis odkrytego przez siebie gatunku, rywalizowali ze sobą i kłócili się o nadawane nazwy. Sam Linneusz unieśmiertelnił swego zagorzałego krytyka Johanna Siegesbecka w nazwie Siegesbeckia, chwastu o wyjątkowo nieprzyjemnym zapachu.

O ile niektórzy współcześni Linneuszowi żarliwie krytykowali jego systematykę, tak jak jego rówieśnik Georges-Louis Leclerc de Buffon, autor wiekopomnej encyklopedii L’Histoire naturelle, o tyle w 1905 roku Międzynarodowy Kongres Botaniczny utrwalił ją, unieważniając publikacje sprzed jego Species plantarum z 1753 roku, autorstwa na przykład wspomnianych wyżej Plumiera czy Merian.

Jak można się domyślać, zwykły botanicus – amator, który w swym instrumentarium nie posiadał mikroskopu i nie miał wystarczającej wiedzy na temat etapów wzrostu roślin, nie miał możliwości dokładnej obserwacji malutkich pręcików i słupków w naturze. Ilustracje w atlasach, mimo większej skali przedstawienia, zawierały nierzadko ogromną liczbę detali, niełatwych do rozróżnienia dla niewprawionego oka. Liczba organów rozrodczych nie była więc kategorią, która ułatwiała naturalistom identyfikację poszczególnych gatunków. Nowe zasady klasyfikacji oddalały więc użytkowników od materialności opisywanych gatunków. Nadbudowywanie warstw abstrakcji wymagało dostępu do specjalistycznej wiedzy i przyrządów optycznych, uniemożliwiając tym samym badania empiryczne na małą skalę. Zarówno metody taksonomiczne, jak i popularność atlasów nadawały siedemnastowiecznej i osiemnastowiecznej botanice rozmachu, przyczyniały się do jej globalizacji, zmieniając jednak trwale jej kierunek w stronę specjalistycznej wiedzy dostępnej elitom. Zwykłemu naturaliście, który w coraz mniejszym stopniu mógł uczestniczyć w produkcji wiedzy, pozostawał zachwyt i onieśmielenie egzotycznością. Były to doznania intensywne i poszukiwane, lecz jakże dalekie od bliskości codziennych relacji z roślinami i zwierzętami. Zarówno wiedzę rdzennych populacji w koloniach jak i tradycyjne praktyki zielarskie w Europie oświeceniowa myśl i praktyki kolonialne powoli spychały na margines.

[1] L. Schiebinger, Plants and Empire. Colonial Bioprospecting in the Atlantic World, Cambridge, Massachusets, and London, England 2007, s.7-8

[2] tamże, s.7

Bibliografia:

  • o holenderskim handlu kolonialnym, nauce i kulturze wizualnej: D. Margócsy, Commercial Visions. Science, Trade, and Visual Culture in the Dutch Golden Age, Chicago 2014, s. 1-109; F.S. Gaastra, „The organization of the VOC”, w: G.L. Balk, F. Van Dijk, D.J. Kortlang, The Archives of the Dutch India Company (VOC) and the Local Institutions in Batavia (Jakarta), Leiden/Boston 2007, s. 13-27; J. Berger Hochstrasser, The Conquest of Spice and the Dutch Colonial Imaginary: Seen and Unseen in the Visual Culture of Trade, w: L. Schiebinger, C. Swan, Colonial Botany, Philadelphia 2005, s. 239-263.
  • o naturalistach zatrudnionych przez Holenderskie Kompanie: H.J. Cook, Global Economies and Local Knowledge in the East Indies: Jacobus Bontius Learns the Facts of Nature, w: L. Schiebinger, C. Swan, Colonial Botany, Philadelphia 2005, s. 148-149.
  • o ogrodach botanicznych: C. Mukerji, Dominion, Demonstration, and Domination: Religious Doctrine, Territorial Politics, and French Plant Collection, w: L. Schiebinger. C. Swan, Colonial Botany, Philadelphia 2005, s. 32.
  • o Marii Sibylli Merian, botanikach-podróżnikach i biopiractwie: L. Schiebinger, Plants and Empire. Colonial Bioprospecting in the Atlantic World, Cambridge, Massachusets, and London, England 2007, s. 1-72.
  • o botanice, politykach kolonialnych i poszukiwaniu roślin leczniczych: L. Schiebinger, C. Swan, Colonial Botany, Philadelphia 2005, s. 8-30, oraz L. Schiebinger, Prospecting for Drugs: European Naturalists in the West Indies, w: L. Schiebinger, C. Swan, Colonial Botany, Philadelphia 2005, s. 172-193.
  • o Josephie Banksie: P. Fara, Sex, Botany & Empire. The Story of Carl Linnaeus and Joseph Banks, Cambridge 2003, s. 1-18, 47-152.
  • o Karolu Linneuszu: L. Koerner, Linnaeus: Nature and Nation, Cambridge, Massachusets, and London, England 1999, s. 32-74., oraz P. Fara, Sex, Botany & Empire The Story of Carl Linnaeus and Joseph Banks, Cambridge 2003, s. 19-46.
  • o imperializmie lingwistycznym i botanicznej taksonomii: L. Schiebinger, Plants and Empire. Colonial Bioprospecting in the Atlantic World, Cambridge, Massachusets, and London, England 2007, s. 194-225.