© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

„Chrzeszcz”

W trakcie pobytu w Rzeczypospolitej Bernard O’Connor poświęcił sporo uwagi zawiłościom języka polskiego. Umieścił go w jednej rodzinie z językami słowiańskimi, używanymi między innymi przez Czechów, Chorwatów, Serbów i Bułgarów, podkreślając, że różnice między nimi są na tyle duże, że narody te nie mogą się porozumieć. O’Connor dostrzegł również obce naleciałości w języku polskim, przede wszystkim niemieckie w dziedzinie słownictwa technicznego oraz hebrajskie, ormiańskie, rosyjskie, tatarskie i włoskie. Ale i tak najwięcej miejsca poświęcił wymowie, która „nie jest tak łatwa jak w innych językach”. Szczególną trudność sprawiały mu wyrazy złożone przede wszystkim ze spółgłosek, zresztą rzadkie występowanie samogłosek uznał za najważniejszą cechę odróżniającą polski od pozostałych języków. Przykładem wyraz „chrzeszcz”, chodziło oczywiście o chrząszcza, z wymową którego problemy mieli sami Polacy. Kłopoty te najlepiej chyba podsumował sekretarz ambasady francuskiej, M. de Mongrillon: „Jest [język polski] bardzo trudny z powodu wymowy, lecz nie jest szorstki”.

Jeszcze więcej problemów stwarzała pisownia. O’Connor często podawał wyrazy polskie w poprawnej formie, ale niektóre były bardzo odległe od oryginału – „zając” to „zassicz”, „kasza” to „cachat” (ostatni zapis powtórzył za Francuzem Gasparem de Tende). Ale jakoś trzeba było sobie radzić. Giuseppe Miselli, włoski kurier pocztowy, który wielokrotnie odwiedzał Rzeczpospolitą w drugiej połowie XVII w., sporządził pięciojęzyczny słowniczek, w którym znalazły się między innymi takie zapisy: „iach da leco stont” („jak daleko stąd”), „corcegne” („korzenie”) czy „pervet, o sracce obduscie mie civarti” („obudźcie mnie o godzinie czwartej”).

Problemy po części wynikały z faktu, że sami mieszkańcy Rzeczypospolitej stosowali różne formy zapisu. Język polski, jak każdy język, podlegał nieustannym zmianom. Sam O’Connor pisał po angielsku rzeczowniki wielką literą a jeszcze w drugiej połowie XX wieku niektórzy Szkoci potrafili napisać: „Ah wis a sojer” („I was a soldier”). Jednak w opinii O’Connora wszystkie trudności językowe schodziły na dalszy plan w porównaniu ze znajomością łaciny wśród mieszkańców Rzeczypospolitej. Miała być tak powszechna, że posługiwali się nią, obok szlachty, prawie wszyscy „pospolici ludzie”. Podobnego zdania była większość obcokrajowców przyjeżdżających do Rzeczypospolitej. Dla O’Connora szeroka znajomość łaciny była o tyle ważna, że był to jedyny język, w którym mógł się łatwo porozumiewać. Łacina miała bardzo wyraźny wpływ na język polski, czego najbardziej znanym przykładem, nie jedynym!, tak zwane makaronizowanie. Śmiano się z niego już w XVI w., ale pod koniec XVII w. makaronizmy miały się bardzo dobrze, szczególnie w wystąpieniach publicznych. W tym samym czasie coraz bardziej powszechna, wśród najważniejszych osób w państwie, stawała się znajomość języka francuskiego. Jednak uwaga de Mongrillona była przesadzona: „Pani Towiańska [Konstancja Towiańska] ma dużo umysłu, lecz nie mówi po francusku, co rzadko się tu spotyka u osoby znaczącej i stale zamieszkującej Warszawę”. Francuski stanie się najważniejszym językiem obcym w Rzeczypospolitej w drugiej połowie następnego stulecia.

Innym językiem, który zyskał na popularności na dworze królewskim w XVII wieku był włoski. Chętnie posługiwano się nim za rządów Władysława IV i Jana Kazimierza. Sprzyjał temu fakt, że wielu przedstawicieli najpotężniejszych rodów, między innymi Opalińscy, Ossolińscy czy Zamojscy, studiowali we Włoszech, przede wszystkim w Padwie. Podstawowym językiem szlachty był jednak polski, wypierając na Litwie język ruski oraz, w wolniejszym tempie, łacinę. W drugiej połowie XVII w. język polski przeżywał lata świetności także poza granicami Rzeczypospolitej, w Moskwie, Mołdawii i Wołoszczyźnie, stając się językiem dyplomacji w środkowo-wschodniej i środkowo-południowej części Europy. Ale dla O’Connora najważniejsza w Rzeczypospolitej była łacina. Jej znajomość przypisał kilku czynnikom – podobieństwom między gramatyką polską i łacińską, zabiegom króla Stefana Batorego o upowszechnienie łaciny, nauczaniu jej w domach oraz w szkołach wiejskich – „we wszystkich wsiach w całym kraju mają nauczycieli łaciny”, oczywiście nie było szkół we wszystkich wsiach, oraz działalności kolegiów jezuickich. Na czele piramidy edukacyjnej znajdowały się uniwersytety w Krakowie i Wilnie, „w których nauka sztuki wymowy po łacinie jest najważniejszą rzeczą”. Poza tym geniusz Polaków wyrażał się w pisaniu łacińskich wierszy, za najlepszego poetę polskiego piszącego po łacinie O’Connor uznał Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, zwanego niekiedy „Horacym chrześcijańskim”, oraz cytowaniu przez nich w trakcie różnych dyskusji autorów klasycznych, „szczególnie gdy są pijani a to zdarza się bardzo często”. Czasami trudno uniknąć wrażenia, że od końca XVII wieku niewiele się zmieniło, poza tym, że łacina została zastąpiona przez „łacinę podwórkową”.