© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Jak leczyć zęby, czyli plomby wczesnonowożytne

Próchnica zębów towarzyszyła człowiekowi od zawsze. Cierpieli na nią zarówno ludzie z gminu, jak i wielcy tego świata. Podobno królowa Anglii, Elżbieta I, która uwielbiała słodycze i zawsze nosiła ze sobą małe puzderko wypełnione cukierkami, wiele wycierpiała wskutek silnych bólów spowodowanych ubytkami próchniczymi. Chore zęby trzeba było regularnie wyrywać, co przyczyniało się do zapadania się policzków monarchini. Stąd też królowa w sytuacjach oficjalnych musiała wypychać policzki... wkładanymi do ust gałgankami.

Powszechność próchnicy powodowała, że nowożytni lekarze i chirurdzy opracowywali rozliczne sposoby leczenia gnijących zębów oraz innych schorzeń stomatologicznych. Metody te opierały się na wielowiekowym doświadczeniu medycznym i obowiązujących podówczas teoriach naukowych wyjaśniających przyczyny powstawania chorób zębowych. Począwszy od starożytności i średniowiecza a skończywszy na wieku XVIII obowiązywały dwie główne teorie tłumaczące pojawianie się dziur w zębach. Z jednej strony wskazywano na działanie robaków zębowych, z drugiej strony – na naciekanie do zęba złych wilgotności powodujących jego gnicie.

Już w starożytności Hipokrates, uważany za ojca medycyny europejskiej, stwierdził, że ubytki próchnicze biorą się z nadmiaru flegmy, która spływa do zębów z mózgu. Stąd też medyk zalecał przyżegać spróchniałe zęby gorącym żelazem w celu ich osuszenia. Także rzymski lekarz Celsus polecał kauteryzację chorych zębów albo rozpalonym żelazem, albo jakąś substancją żrącą bądź gorącą oliwą, przy czym dodatkowo twierdził, że w przypadku bardzo dużych ubytków próchniczych należy je wypełnić ołowiem lub lnianą nitką, a następnie ząb wyrwać, gdyż żadne leczenie mu nie pomoże. Wypełnianie nie miało tutaj charakteru zachowawczego, jak dzieje się to współcześnie, a tylko ochronny – jego celem było uchronienie korony zęba od złamania podczas zabiegu ekstrakcji. Inni lekarze starożytni, np. Rufus, proponowali wypełnianie ubytków próchnicznych łagodzącym mlekiem figowym, opium i arsenem pomieszanym z woskiem. Arsen służył do dewitalizacji miazgi, czyli – jak potocznie mówi się dzisiaj – zatrucia zęba.

Nauki starożytnych zostały przejęta przez medycynę średniowiecza i renesansu. Przykładowo renesansowy lekarz Ambroise Paré proponował leczyć spróchniałe zęby kauteryzacją, używając do tego mocnego kwasu. Nie wspominał natomiast nigdy o wypełnianiu ubytków próchniczych, co z kolei czynił anonimowy autor wydanej w 1530 r. w Augsburgu Książeczce lekarskiej przeciw wszelkim chorobom zębowym (Artzney Buchlein, wider allerlei Krankheyten und gebrechen der tzeen), który polecał borować chore zęby, następnie wypełniać oczyszczone ubytki rozpuszczonym złotem, później zaś okadzać je dymem ze spalania nasion lulka czarnego w celu ochrony przed robakami. W XVII w. złośliwe robaki obarczał winą za ból zębów wrocławski lekarz miejski Matthaeus Gottfried Purmann. Przy czym powstawanie zmian próchniczych medyk ten przypisywał przede wszystkim naprzemiennemu spożywaniu pokarmów gorących i zimnych oraz używaniu metalowych noży, widelców i innych ostrych przedmiotów, które miały niszczyć zęby.

W XVIII-wiecznych polskich poradnikach medycznych w przypadku zębów spróchniałych polecano – tak jak wcześniej – ich kauteryzację, ekstrakcję albo wypełnianie. W jaki sposób można było wypełnić ubytki próchnicze? Samuel Beimler, autor wydanego w 1749 r. Medyka domowego, proponował zatykanie dziur w zębach bawełnianym wacikiem nasączonym wódką kamforową. Ludwik Perzyna nakazywał natomiast wychędożyć [ząb] piórkiem lub zębodłubkiem, potem wpuścić do niego kroplę goździkowego olejku lub spiritus vitrioli (tj. uwodniony siarczan miedzi bądź żelaza), a następnie zalepić ubytek z wierzchu jasnym woskiem. Przy czym medyk podkreślał, że zgodnie z wielowiekową tradycją ubytki próchnicowe można dodatkowo wypalać rozgrzanym do czerwoności żelazem, co także pomaga. Radę tę powtórzył francuski lekarz Simon Tissot w przetłumaczonej na język polski książeczce Rady dla pospólstwa względem zdrowia, w której wskazywał: kiedy zło nie bardzo jest wielkie, można czasem jego szerzeniu się zabiec, paląc ząb żelazem gorącym, lub ołowiem zatykając, jeśli się go ten jąć może.

Oczywiście mogło się zdarzyć, że leczenie zachowawcze nie pomogło. Wspomniany już Samuel Beimler podawał, że gdy żadne lekarstwa nie czynią folgi [tj. nie przynoszą ulgi], to nieomylnie w spróchniałym zębie zaległe będą robaki jak nić grube, jak krew czerwone, które ząb toczą. Przy czym lekarz nie zgadzał się z powszechną opinią, że kiedy się robactwo w spróchniałym zębie zalęże, to według doświadczenia[...] żadne lekarstwa powszechne nie pomogą. Beimler zaleczał na pozbycie się robaków zębowych żucie pigułek wykonanych z aloesu i mirry oraz płukanie ust dekoktami z kolokwinty bądź wrotyczu tudzież ciepłą wodą z żywym srebrem kilka godzin gotowaną. Odradzał natomiast okadzania robaczywych zębów dymem z nasienia bielunia, wpuszczanym do ubytku przez mały lejek, oraz przyjmowania pigułek opiumowych, które wkładano niekiedy w ubytki próchnicze. Beimler twierdził, że skutkiem ubocznym nieudanych terapii tego typu może być wpadnięcie przez chorego w letarg. Bezpieczniejszy w celu wykurzenia robactwa miał być dym z palonej suchej szałwi, choć za najlepszą metodę medyk nieodmiennie uważał zalewanie robaka, czyli kauteryzację żrącym kwasem.

Jeżeli bólu spróchniałych zębów spowodowanego ich gniciem nie uśmierzały środki roślinne i chemiczne ani nie pomagały żadne zabiegi chirurgiczno-medyczne, wówczas cierpiącej osobie zostawała jedynie modlitwa do św. Apolloni – męczennicy i patronki od chorób zębowych. O niskiej skuteczności nowożytnych wypełnień i leczenia zachowawczego najlepiej bowiem świadczy fragment jednej z fraszek Jana z Kijan, czołowego twórcy polskiej poezji plebejskiej:

Jeślić gębę rozścięto, będąć ją chcieć zszywać,
Co nagorzej, nad tobą będą wykonywać.
Zęby jeśli cię bolą, jeszczeć tam co włożą,
Żeby lepiej bolało za pomocą bożą.