© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   16.07.2020

„King Kong” na Pulaski Day Parade

Czasem jakiś Polak czy Polacy inspirują innych. O razu pomyślimy: matematyczna szkoła lwowsko-warszawska. OK, ale tym razem chodzi o Kazimierza Pułaskiego.

Kazimierz Pułaski, bohater dwóch światów, to ostatnia chyba szabla barokowej Rzeczypospolitej. Choć pochodził z dość podrzędnej rodziny, był mocno skoligacony z wieloma potężnymi rodami. Dość powiedzieć, że do chrztu trzymali go wojewoda mazowiecki Stanisław Poniatowski (ojciec przyszłego króla) i Zofia Maria Czartoryska, wojewodzina ruska. Liznąwszy nieco nauk, młodzieniec prędko bryknął w szeregi konfederatów barskich do ojca, który był u barzan znaczną figurą. Spisywał się nad podziw dzielnie, co u barzan nie było nadto rozpowszechnione. Charles Dumouriez, francuski oficer, który wspomagał konfederatów (późniejszy wódz naczelny Rewolucji Francuskiej), bardzo narzekał na walor polskiej odwagi, twierdząc, że Polacy to naród przywykły tylko do uciekania. Z perspektywy następnego wieku – srodze się mylił. Sam Pułaski wojował jednak skutecznie i szczęśliwie: w obronie Berdyczowa, w Okopach Świętej Trójcy czy pod Częstochową. Nie było go podczas najświetniejszej batalii konfederatów, pod Lanckoroną. Siedziało tam jakichś stu żołnierzy polskiej piechoty i kilku francuskich oficerów, leniąc się niemożebnie, grając w kości i pijąc na umór – rzecz normalna w prowincjonalnym garnizonie. Aż tu raptem pod zamkiem zmaterializował się dobrze okryty pułk Moskali i z marszu poszedł do szturmu. Obrońcy, odrzucając precz kości i szklanki, tak dzielnie jęli się muszkietów, że szturm odparli, a potem, nocą, z wielkim hałasem pewna cześć obrońców (kilkunastu lub kilkudziesięciu) dowodzona przez żądnych chwały oficerów francuskich stoczyła się po wzgórzu , że aż Moskale w dzikiej panice uciekli, gdzie pieprz rośnie i wanilia. A pułkiem tym dowodził Aleksander Suworow (słownie: S u w o r o w) największy wódź w dziejach Rosji. Cóż, debiuty bywają bardzo ciężkie.

Pan Kazimierz nie uczestniczył w tym pięknym widowisku, miast czego knuł wytrwale przeciw królowi, którego konfederaci zamierzali porwać. Nic z tego nie wyszło, Stanisław August ostatecznie wyrwał się napastnikom (czy też raczej przekonał ich do puszczenia go wolno), a sąd sejmowy skazał Pułaskiego na ścięcie i utratę majątku tudzież na wieczną dyfamację. Cóż było czynić, dał więc pan Kazimierz dyla za granicę. Tułał się tu i tam, namawiając każdego napotkanego człowieka (zwłaszcza Turka) do wojny z Rosją, oczywiście bezskutecznie. Na koniec wyemigrował do Ameryki, gdzie odrosła jego chwała. Osobliwe, zorganizował Jankesom kawalerię, jakby nie mieli pod ręką własnej – Indian prerii. I na jej czele zginął z ran pod Savannah. W Ameryce zrobił wielkie wrażenie na ludziach o wielkim autorytecie. Z niezwykłym szacunkiem wypowiadali się o nim George Washington, Benjamin Franklin i Marie Joseph de la Fayette. Po Generale pozostał pomnik (postawiony dopiero w 1910 r.) i święto państwowe Pulaski Memorial Day, zwieńczone słynną Pulaski Day Parade.

I to mógłby być koniec tej opowiastki, gdyby nie fakt, że jeden z adiutantów Pułaskiego miał potomka o imieniu Merian, który całkiem utonął w kulcie Generała. Pokochał jego ojczyznę do tego stopnia, że postanowił walczyć o nią w wojnie polsko-bolszewickiej. Wraz z kilkoma innymi Amerykanami latał nad bolszewikami i rzucał na nich bomby. To była słynna Eskadra Kościuszkowska. Choć dla Polski zacny to był proceder, to i niebezpieczny, bo w końcu zestrzelono Meriana Coopera. Wpadł w łapy konnoarmiejcom, przesłuchiwał go ich politruk, niejaki Issak Babel. Tak, ten sam Isaak Babel, wielki pisarz. Babel wspomina Coopera z nieskrywaną nutką zazdrości. Bo ten, mimo usmarowanego kombinezonu lotnika prezentował się bardzo okazale, był przystojny i całkowicie spokojny, i zalatywało od niego dobrą wodą po goleniu. Przesłuchać to go Babel przesłuchał, ale rychło potem Merian im uciekł i kwita.

Niesłychana to historia, ale fortuna jeszcze długo nie chciała opuścić Coopera. Otóż po powrocie (z Virtuti Militari na piersi) do Ameryki został producentem filmowym. Napisał też scenariusz i stał się współreżyserem „King Konga” (pamiętacie, jak wokół wielkiej małpy krążą dwupłatowe samoloty?), zbił wielką kasę i dostał Oscara. Wiec teraz apeluję do mych najmłodszych czytelników, że jeśli ktoś starszy głupio jednego z nich zapyta „kim chciałbyś zostać?”, to odpowiedzcie: „panem Merianem Cooperem, oczywiście”.