© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   16.02.2016

Kochankowie z Dębna

Zamek rycerski w Dębnie koło Tarnowa, perła znakomicie zachowanej architektury obronnej, wzniesiony w latach 1470 – 1480 przez Jakuba Dembińskiego herbu Odrowąż, po 1583 r. przeszedł w posiadanie możnego rodu Tarłów herbu Topór, którzy władali tą rezydencją przez pięć pokoleń. Z ta właśnie rodziną wiąże się niezwykle ponura opowieść, przekazywana z pokolenia na pokolenie przez okolicznych mieszkańców.

Córka jednego z Tarłów – panów zamku, zaręczona została jeszcze w kołysce ze Spytkiem, dziedzicem pobliskiego Melsztyna. Niestety, dobiegając lat piętnastu, zakochała się w jednym z pokojowców swego ojca. Nierówna stanem, lecz rozmiłowana w sobie para zaprzysięgła wzajemną wierność w zamkowej kaplicy, a panna zaklinała się, że prędzej się zabije aniżeli porzuci wybrańca. Wobec zbliżającej się nieuchronnie daty ślubu zdesperowana dziewczyna wyznała wszystko ojcu, który wpadł w straszliwy gniew. Pokojowca kazał niezwłocznie stracić (lub skrytobójczo zamordować), a córkę w ślubnej szacie, wraz z całym, wiele grzywien złota wartym posagiem – za zhańbienie rodowego herbu – zamurować żywcem w południowo–zachodniej baszcie zamku (wypada w tym miejscu napomknąć, iż taką karę, najstraszliwszą z istniejących, stosowano niezwykle rzadko, przy czym skazani na nią delikwenci nie musieli być groźnymi przestępcami, lecz wystarczało tu zwykłe nieposłuszeństwo). Panna miała tak długo pozostawać w celi, aż zgodzi się na ślub z Melsztyńskim. Pod świeżo wzniesionym murem dyżurował strażnik, któremu polecono niezwłocznie wybić łomem otwór, gdy usłyszy pukanie. Po kilku dniach w celi wciąż panowała cisza. W końcu ojciec rozkazał rozebrać mur, lecz córka już nie żyła. Zanim pochowano ją w rodzinnej krypcie, obcięto zmarłej piękny złoty warkocz, który – przewiązany wyblakłą błękitną wstążką – podobno aż do ostatniej wojny światowej pokazywano na zamku, wśród pamiątek po rodzie Tarłów.

I choć w przytoczonej legendzie historycy wynaleźli niejeden anachronizm (np. Tarłowie faktycznie władali Dębnem od pierwszej połowy XVII w., podczas gdy w Melsztynie od ponad wieku nie było już żadnych Melsztyńskich), to jednak nadal działa ona na wyobraźnię. Sędziwy mieszkaniec Dębna, Franciszek Kargol, utrzymywał, że jeszcze przed 1939 r. od jednej z pokojówek wypożyczył jakąś starą książkę (starodruk?), gdzie dokładnie opisano ową tragedię. Ustalenie tego źródła jest niemożliwe, ponieważ w 1944 r. hitlerowcy spalili trzy furmanki książek, zrabowanych z zamkowej biblioteki.

W 1946 r. na zamku mieścił się posterunek Milicji Obywatelskiej. Jednak coraz szerzej rozchodziły się słuchy, że nocami dyżurujących stróżów prawa coś straszy. Pomimo zamkniętych drzwi w komnatach wył przeraźliwy wicher, szuflady biurek otwierały się same, rozlegały się dziwne jęki i pokrzykiwania. Którejś nocy pełniący tu służbę starszy szeregowy Malus, bez żadnej widocznej przyczyny, wystrzelał cały magazynek pepeszy. Przełożonym tłumaczył się, że zobaczył zjawę, w co nikt oczywiście nie uwierzył, a on sam później z nikim, pod żadnym pozorem, nie chciał już o tym rozmawiać. Jego kolega z tamtych lat, mieszkający w sąsiedztwie zamku Tadeusz Racibor, twierdził, że w zamku działy się rzeczy nie dające się pojąć rozumem: widział otwierające się szuflady, słyszał dziwne głosy i odczuwał przejmujące podmuchy wichru, ale miał żelazne nerwy. On także zobaczył zjawę zamęczonego przed wiekami pokojowca. Duch ukazał się w komnacie przylegającej do baszty, gdzie zamurowano Tarłównę. Był niewysokiego wzrostu, w dziwnym stroju, takim – jak określił to pan Racibor – „jaki dziś można zobaczyć w telewizji”. Przeszedł przez pokój i zniknął tak szybko, że ów funkcjonariusz (podówczas szeregowiec) nie zdążył zareagować.

Wkrótce posterunek przeniesiono z zamku, a do starych murów wprowadzili się specjaliści z Pracowni Konserwacji Zabytków. I oto gdy odkuwano tynk w komnacie przyległej do północno – zachodniej baszty, na wysokości dawnej podłogi ukazała się zasklepiona dwumetrowej średnicy wnęka. Była pusta.

Nie trzeba oczywiście dodawać, iż od czasu przeniesienia posterunku nocą nikt do komnat wejść się nie odważył...