© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   30.08.2011

Królewskie figle

Tzw. warga habsburska Władysława IV bywała niekiedy przedmiotem żartów szlachty. Z kolei Zygmunt III miał dworować z syna, że ten lubi tranżerować kapłony. Pewna facecja głosiła: „Zygmunt Władysławowi, chętnie rozbierającemu kapłony, kazał drut w nie włożyć. Nie mogąc rozebrać, nuże oknem. O twardym daje przyczynę królowi, że go nie dopieczono”. Drugi Waza bywał jednak częściej autorem, niż przedmiotem żartobliwych uwag.

Gdy mały Tomasz Zamoyski przyprowadzony przed oblicze króla Zygmunta wyraził gotowość zaciągnięcia na własny koszt 10 tysięcy żołnierzy i oddania ich pod rozkazy królewicza, ten ostatni roześmiał się i zażartował: „Czy ty tak liczne zastępy uważasz za muchy, które łatwiej niż żołnierze mogą zbić się w wielotysięczny tłum?”. Pewnego razu, ujrzawszy urodziwego Kostkę, król zauważył, że „niejedna pani opuściłaby najwyborniejszą sztukę [mięsa] dla tej kostki”. Gdy poseł króla Szwecji Bergmann wręczył polskiemu monarsze listy uwierzytelniające ignorujące jego dziedziczny tytuł polskich Wazów, tłumacząc się, że jego pryncypał nie otrzymał oficjalnych pism z tytulaturą, król odpowiedział, że list wysłano razem z listem zawiadamiającym o śmierci ojca. Dodał przy tym z przekąsem, że pewnie woły ciągnęły pocztę… Według dawniejszej tradycji Władysław jako królewicz miał być także autorem rymowanych żartów (por. Biblioteka Jagiellońska rkps 116, k. 86 r). Oto „Władysława IV, na ten czas krolewica polskiego żart na imiona (sług) księcia Radziwiłła, które były: Żaba, Wikowski i Kochlewski”:

Cuda, panowie moi, u nas się zjawiły,

Jakie przedtym na świecie słychane nie były.

Co żaby pospolicie Włoch za ryby jada,

Teraz opak, bo z Włochy Żaba za stół siada.

Wilk z przyrodzenia zawsze przede psy uchodzi,

Teraz opak, bo charty Wilk na smyczy wodzi.

To też cud jako jeden, niechaj kto chce wierzy,

Ślimak śledzia całkiem zjadł wczora na wieczerzy”.

Tegoż króla.

To sztuka: zażyć świata a przecie być w niebie.

Wszystko to sprawi miłość, gdy grzechy pogrzebie.

Potrafił zażartować z tłuściocha „okrutnego dla ławy”, na której siedział, pijanego duchownego, czy gaduły, który powiedział wiele, ale „nic do rzeczy”. Nie brakło mu autodystansu – np. w chwili, gdy senatorzy wypominali mu zbyt zaawansowany wiek na żeniaczkę... Gdy ze strony króla francuskiego padła nieoficjalna oferta wręczenia mu orderu Ducha Świętego, drugi Waza zażartował, że z chęcią przyjmie „gołąbka”, ale musi najpierw pozbyć się swojego „futerka” (orderu Złotego Runa)… Choć nie występował w publicznych spektaklach w rolach farsowych, jak np. Ludwik XIII (rola inwalidy wojennego z Ballet des Fées de la Forest de Saint Germain, czy starej Galijki z Ballet des Triomphes), nieraz przywdziewał żartobliwe przebrania w ramach tzw. gospody wiejskiej. Zawsze była to jednak zabawa w wąskim gronie.

Bawił go język włoski w wykonaniu początkującej na tym polu Ludwiki Marii, a także maniera kasztelana gdańskiego (1642) i wojewody pomorskiego (1643) Gerarda Denhoffa. O tym ostatnim pisał nieoceniony Władysław Czapliński: „Wychowany poza granicami Polski, niezbyt dobrze władał językiem polskim. Otrzymawszy później stanowisko marszałka dworu królowej Marii Ludwiki, budził śmiech otoczenia, gdy ostrzegał tłoczących się koło królowej dworzan słowami: »Nie łaźcie, Waszmościowie na królową. Król JM. się o to gniewa, kiedy Waszmościowie łazicie na królową«”.

Jan Teofil Moskorzowski (zm. po 1662), sekretarz i „sługa starszy” Krzysztofa Radziwiłła, odmalował w swym diariuszu portret Władysława IV: „Pan, którego iure nazwać możesz delicias generis poloni, tak affabilis [przystępny], tak skłonny, tak nieradby, aby kto z smętną od niego odszedł twarzą”. Ta opinia wydaje się dość typowa. Potentat gdański Zygmunt Kerschenstein przeciwstawiał jego poczucie humoru ojcowskiemu: „Bardzo on jest ludzki i ludowi miły, do śmiechu chętny, gdy ojciec jego nie śmiał się nigdy”. Jego rodak, rajca gdański Kerschen, w mowie pośmiertnej nie omieszkał wspomnieć, iż drugi Waza był zawsze „skory do wesołości i śmiechu”. Taki obraz władcy utrwalił się w literaturze. W 1867 roku Bernard Kalicki przyznawał, że „.trudno się było oprzeć królowi, który, w przeciwieństwie do ojca, miał dla każdego niemal uśmiech i pogodne oblicze [...] W dodatku posiadał Władysław rzadką u ludzi władzy zaletę: nie urażał się »o niewinne żarty« i nie brał do serca uraz. Znał się wreszcie na dowcipie i umiał wyczuć komizm niektórych sytuacji”. Dla Czesława Lechickiego był to „lekkoduch, umiejący się »wyszumieć« w podochoconem gronie rówieśników, zniewalał jednak otoczenie serdecznością, otwartem wylaniem i wesołym, pełnem jowialnego humoru usposobieniem”.

Inteligencję i dowcip drugiego Wazy doceniał Wiktor Czermak, Jarema Maciszewski, Irena Komasara, czy Władysław Czapliński: „Nie stracił umiejętności cieszenia się prosto i bezpośrednio życiem, żartem spłatanym swoim bliskim”.  Nic dziwnego, skoro była to epoka Rzeczypospolitej Babińskiej.