© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Labirynty precedencji, czyli przepychanki przy królewskim stole

Swobodny stosunek przebywającego w Niderlandach królewicza Władysława Wazy do spraw precedencji przy stole wprawiał w osłupienie grandów hiszpańskich. Na polskim dworze „grzeczność” członków senatorskich rodów miała charakter dwustronny, jak to ujęła pierwsza żona Władysława IV: ”Wzajemnie my z królem ceniąc sobie wielce ich posłuszeństwo, darzymy ich naszą miłością i nie okazujemy wyniosłości”. Ale nieprzypadkowo Stanisław Miński pisał: „Trzeba wiedzieć ceremoniją”. Ta ostatnia znajdowała odzwierciedlenie choćby w gradacji urzędów państwowych – hierarchii zasiadania dostojników w senacie, etc. Arkana precedencji, komu dać „krzesło, drzwi i prawą rękę”, przed kim zdjąć kapelusz albo tylko lekko się skłonić stanowiły w świecie wielkiej polityki pożądaną wiedzę. Tak kluczowa na dworze Sobieskich etykieta urzędowa, tytularna i dyplomatyczna krzyżowały się na bankiecie i następującym najczęściej po nim balu, stanowiącym (niekiedy z fajerwerkami) zwieńczenie uroczystości dnia.

Starcia ceremonialne przybierały szczególnie drastyczne formy na polu politycznym. Dygnitarze potrafili wyjść z sali jeśli nie otrzymali pożądanego miejsca (legat papieski, 20 lipca 1633) lub chciano ich usadzić obok osoby niepożądanej (prymas koło posła holenderskiego „heretyka”, 19 października 1670). Kłócący się o siedzisko często pozbawiani byli przez króla w ogóle prawa zasiadania przy monarszym stole. Kobiety niejednokrotnie po prostu zrzucały się z krzeseł. Dla uniknięcia sporów uciekano się do forteli – konferowano na stojąco lub przygotowywano okrągły stół. Niekiedy celowe okazywały się rysunkowe plany umieszczenia gości przy stole (jak ten na warszawskim bankiecie ku czci Ludwiki Marii Gonzagi 11 marca 1646), wreszcie pisemne instrukcje.

W Archiwum Głównym Akt Dawnych znajduje się dokument (ASK 1, Rachunki Królewskie 380, k. 146-150) z początku lat 90-tych XVI w. pt. Stoły na bankiecie Króla Jego Mości, opisujący ze szczegółami kolejność zasiadania biesiadników. Pierwszy stół „królewski” postawiono pośrodku izby dla króla, Anny Jagiellonki, królewny Anny Wazówny, kardynała Radziwiłła, nuncjusza oraz 2 posłów cesarskich. „Po lewej ku Wiśle” posadzono ok. 40 panów senatorów, z prymasem i kasztelanem krakowskim na czele. Trzeci stół, po prawej („ku podwórzu”) przeznaczono dla niewiast, przede wszystkim małżonek senatorskich, żon podczaszego, kuchmistrza, krajczego, koniuszyny, podstoliny, wreszcie pań z fraucymeru Anny Jagiellonki i Anny Wazównej (ok. 40 osób). Czwarty stół zarezerwowano dla „poselskich szlachciców i paniąt polskich” (ok. 30 osób) – referendarzy, starostów, podkomorzych, etc. W czasie imprezy tego typu zawsze istniał stół dla „urzędników, którzy urząd czynią” – np. marszałka, kanclerza, podskarbiego koronnego i nadwornego. Dokument wskazuje kolejność posługi oraz przypisuje najważniejszym statystom poszczególnych urzędników. Kto inny miał „służyć przy stole”, kto inny podawać wodę, kto inny „przed misą chodzić, nosić misę i półmiski do stołu”, kto inny wreszcie zajmować się ręcznikiem, miednicą, nalewką, etc.

Przed bankietem konieczne było poczynienie różnego rodzaju przygotowań: cieśle budowali podium, ponieważ król zasiadał o dwa lub trzy stopnie wyżej niż wszyscy. Szykowano lniane płótno na ściereczki do osuszania srebrnych naczyń oraz serwety (np. z białej tafty) do nakrywania potraw. Król mył ręce przy stole, wycierając je wyszywanym złotem ręcznikiem, osoby siedzące przy pozostałych stołach czyniły to na stojąco i nie przy tym samym stole, przy którym jadły. Przynoszenie mis, półmisków i pater na stół monarszy było zadaniem lokajów i trukczaszych królewskich. Przy stole senatorów usługiwał służący z ręcznikiem, inny z dzbanem i kolejny z miską. Następnie wnoszono potrawy: jeden służący szedł na przedzie, inny niósł misę, a kolejni – półmiski. Wszystkie misy były przykryte, a służący trzymali je wysoko w górze, by uniknąć ewentualnego zanieczyszczenia. Ceremoniał biesiadowania zadziwiał cudzoziemców: kuchmistrz koronny podawał potrawę krajczemu (do pokrojenia), ten stolnikowi, który maczał kawałek chleba w potrawie przykładał chleb do języka i rzucał go do srebrnego kosza. Po takim wstępie (nie zapominajmy o podczaszym maczającym usta w każdym kielichu) posiłek trafiał na królewski stół. I to wszystko z nieustannymi ukłonami! Oprócz zasiadających gości, w sali bankietowej często stała szlachta, której zadaniem było wznoszenie toastów. Gdy król skończył posiłek, hajducy wynosili potrawy do sieni, gdzie przejmowali je królewscy harcerze. Na zamku przewidziano odpowiedni system bezpieczeństwa, ponieważ często zdarzały się przypadki kradzieży srebrnych naczyń. Wszystko było dokładnie ustalone, kto od kogo miał odbierać pokrywki, a kto puste misy.  Po spożyciu posiłku najczęściej udawano się na tańce, zachowując taką kolejność wśród osobistości, jaka obowiązywała przy stole. Tańcowano zresztą nie bez odnawiania kielichów, które podczas pląsów zalotnicy podawali paniom, klienci senatorom, ci ostatni zaś – królowi.