© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   12.06.2024

Liczby i ludzie: smutne statystyki

Paweł T. Dobrowolski

Lektura kronik nieszczęśliwych przypadków jest (i była) doświadczeniem poruszającym, ale i pouczającym. W niedzielę, 7 lutego 1762 r. pewien człowiek przyszedł do domu Pod Herbami Króla należącego do Josepha Warnesa... i zamieszkał tam na noc, a w poniedziałek rano znaleziono go w łóżku z poderżniętym gardłem. Brzytwa z pochewką leżały obok. Koroner orzekł, że to felo de se (termin oznaczający samobójstwo – PTD). Czytajmy dalej: W sobotę 17 kwietnia  – rok ten sam – „pewna szlachcianka … porzucona przez kochanka podcięła sobie brzytwą gardło od ucha do ucha. Posłano po chirurga, który zszył ranę, ale zaraz rozdarła ją ponownie i skonała niemal natychmiast”. Trzeci zapis – ze stycznia – będzie tylko nieco mniej dramatyczny: „pewnego oficera podejrzanego o fałszerstwo zatrzymano w Basingstoke. Ścigano go od Londynu i schwytano, kiedy spał w łóżku w oberży. Kiedy go zatrzymano i powiedziano o co chodzi, odparł, że to dobrze, odwrócił się i podciął gardło, ale rana, jak mówią, nie jest śmiertelna.”

Wybrane powyżej przykłady nie będą wstępem do rozważań o narzędziu – jaka jest brzytwa każdy widzi (i widział!), ani też do uwag na temat samobójstw – wydarzenia szokującego dla współczesnych, bo po pierwsze to grzech, a po drugie kłopot dla rodzin i wspólnot, które musiały nieboszczyka pochować z dala od innych, w dodatku często na własny czyli parafialny koszt. Każdy podobny zapis źródłowy wymaga osobnej uwagi, powyższe skłaniają do wielu refleksji o reakcjach społecznych – relacje publikowano w prasie – ale też zachęcają do zadania pytania o skalę i częstotliwość. I nie chodzi tu tylko o przypadki samobójstw w XVIII-wiecznej Anglii, ale raczej o możliwość statystycznego oglądu kondycji społeczeństwa za pomocą obliczeń dotyczących liczby narodzin, zgonów, przypadków chorób i nieszczęśliwych wypadków.

Europejskie miasta doby wczesnej nowożytności próbowały liczyć i klasyfikować, wykorzystując przede wszystkim księgi parafialne. W Londynie, największym z nich, regularnie publikowało takie statystyki, choć – jak to zwykle ze statystykami bywa – należy do rezultatów podchodzić z dużą ostrożnością. Praktyka sięgała końca XVI w. kiedy wprowadzono obowiązek cotygodniowego sporządzania spisu zmarłych, który potem rozbudowano o kolejne kategorie (urodziny, przyczyny śmierci itd.). Obarczono nim pisarzy parafialnych. Trzeba pamiętać o pułapkach takich procedur, które czyhają na historyków[1]. Po pierwsze wykazy nie dotyczyły całej stołecznej aglomeracji (liczącej ponad sześćset pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców), pomijały wiele nowopowstałych dzielnic i parafii, leżących już „poza murami” i nie dotyczyły np. innowierców (w tym katolików). Można przyjąć, że roczne spisy pomijają ok. 25-30% londyńskiej populacji. Po drugie, skrybowie, którzy notowali w parafiach kolejne przypadki nie byli „fachowcami”, nie posiadali np. wiedzy medycznej. Zgony weryfikowali na podstawie informacji zbieranych przez osoby wysłane na miejsce w celu potwierdzenia wydarzeń (często były to kobiety) i zapisywali raczej to, co usłyszeli od nich, od rodzin lub sąsiadów. Opinie lekarzy – nawet tych, którzy praktykowali w okolicy – były raczej rzadkością. Mimo to, statystyki są radością historyka, choć połączoną z bólem głowy! Spis z 1762 r. który tu cytuję[2] podawał, że w Londynie (w okresie od grudnia 1761 do grudnia 1762) zmarło i zostało pochowanych 26 326 osób, co oznaczałoby, że miejska populacja się kurczy, ponieważ narodzin było o kilka tysięcy mniej. Pomijając już zastrzeżenia zgłoszone powyżej trzeba jednak pamiętać o strumieniu migrantów z prowincji, którzy w stolicy szukali pracy i lepszego życia.

Wśród zmarłych najliczniejszą grupę (ponad 40%) stanowiły dzieci do piątego roku życia, co źle świadczy o warunkach, w jakich przychodziły na świat, wyzwaniach codzienności i sugeruje podatność na choroby i wypadki. Dzieciństwo okazywało się czasem szczególnego ryzyka, przypadki zgonów nastolatków zdarzały się już znacznie rzadziej (3,4%). Poza dziećmi najczęściej umierały osoby w przedziale wiekowym 40-50 lat (ale już tylko 10%). Parafialni pisarze starali się zapisać powody śmierci i musimy – przy wszystkich zastrzeżeniach – przyjąć ich ocenę jako wiążącą. Najwięcej mieszkańców Londynu (obu płci) zmarło na „konwulsje” (25,4%), na choroby płuc (19,5%), na gorączki (14,2%), „ze starości” (7,7%), na puchlinę (3,9%) oraz „na zęby” (także 3,9%). Wykaz przyczyn sporządzony przez pisarzy parafialnych był bardzo szczegółowy, liczył kilkadziesiąt kategorii, co należy uznać za postęp w kierunku ich profesjonalizacji pod wpływem rozwijającej się w tym czasie wiedzy medycznej i widocznej obecności wielu instytucji szpitalnych w mieście. Wspominali m.in. o śmierci z powodu kaszlu (300 przypadków i dodatkowo zapalenia opłucnej - 53), żółtaczki (123), chorób psychicznych („lunatyków”, 106), gośćca (85 przypadków), chorób wenerycznych (też 85, pewnie więcej, ale wstyd było się przyznać), a nawet choroby św. Antoniego (czyli zatrucia sporyszem, 27), ropnia okołomigdałkowego (15), przeziębienia (9) oraz… rozpaczy (7).

Wykaz nieszczęść wymieniał także tragiczne wypadki, zapewne – tak należy sądzić – niedoszacowane. Tu najczęściej pojawiały się utonięcia (117 osób), co nie powinno dziwić w mieście położonym nad rzeką, oraz wypadki drogowe i budowlane (58). Odnotowano także 32 samobójstwa. Liczby nie mówią nic o motywach i powodach dramatów, które cytowałem na początku, trzeba zatem na koniec odnotować, że lokator zajazdu Pod Herbami Króla pozostawił list pożegnalny. Pisany fatalną angielszczyzną – wskazującą na stan nerwów lub brak edukacji – mówił o „ciężarze na sumieniu” ( on my sperrits = spirit) i kończył się słowami „I do not no (= know) what to do”.

I jeszcze jedno: do przyczyn śmiertelnych wypadków zaliczono nie tylko samobójstwa, ale także „nadmierne picie” (excessive drinking). Naliczono cztery! Jak to mówiono (ale w XIX wieku): są kłamstwa, wielkie kłamstwa i statystyki.


[1] Zob. Paweł T. Dobrowolski, Angielska pacjentka: obżarstwo czy melancholia?, w: Dobrowolski, Magik, histeryczka , podróżnik: trzy oblicza XVIII wieku, Collegium Civitas, Warszawa 2020, s.53-89. Książka dostępna w Internecie.

[2] Wszystkie przywołania źródłowe pochodzą z miesięcznika British Magazine 3,1762, s.54,108, 221, 672.