© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   05.02.2014

Łóżko a sprawa polska

Ci z nas, którzy zachowali w swojej pamięci hotele, zapamiętują je a to z powodu znakomitej kuchni, a to z powodu świetnej obsługi i co najmniej sauny, basenu, gabinetu reklamującego się jako... dyskretnie poprawiającego wady urody, sylwetki. Słowem: wiara czyni cuda! W pewnym wieku ważne jest jednak po prostu wygodne łóżko i tzw. święty spokój. Jeśli brak jednego i drugiego, biada ci, podróżniku.

Przygotowujący się do podróży po Rzeczypospolitej duchowni, dyplomaci, kupcy, uczeni, mieli w XVII–XVIII w. różne możliwości zdobywania informacji. Jedni studiowali mapy i załączony na „rewersie” opis kraju i Polaków, inni czytali uczone rozprawy historyczno-geograficzne, opisy podróży poprzedników, przewodniki po miastach europejskich, gazety ukazujące się w Europie coraz częściej w ciągu miesiąca. A byli też tacy podróżni, którzy polegali wyłącznie na zasłyszanych, jedynie prawdziwych opowieściach, wygłaszanych w gospodach miast czy przydrożnych gościńcach. W Niemczech wydawano tzw. Reyßbüchlein, przewodniki po miastach europejskich, gdzie w porządku alfabetycznym opisywano, co warto zwiedzić w Pradze, Paryżu, Krakowie czy Gdańsku. Całość poprzedzał dydaktyzujący wstęp, mówiący o tym, dlaczego warto podróżować i jak ważne jest opanowanie sztuki podróżowania. Wydawnictwa takie ukazywały się w wysokich nakładach i w małym formacie, który umożliwiał noszenie ich w kieszeni. Podróżny mógł otworzyć przewodnik na rynku wybranego przez siebie miasta i dowiedzieć się, że obraz Sądu Ostatecznego w kościele Marii Panny w Gdańsku wart jest sumy przekraczającej fantazję obcych, a król Francji ofiarował zań tonę złota i został odprawiony przez dumnych gdańszczan (jeśli w historii tej w ogóle jest źdźbło prawdy). Ale przecież chodziło o atrakcyjne podanie treści, a nie o tzw. prawdę historyczną. Nie zgadza się? Tym gorzej dla prawdy! I tak przewodnik autorstwa rektora gimnazjum w Ulm, Eberharda R. Rotha Memorabilia Europae ukazał się w latach 1680–1731 szesnaście razy, a Petera A. Lehmanna Die vornehmsten europäischen Reisen w ciągu całego XVIII w. (do roku 1801) – siedemnaście razy. Czego nie napisali sami Niemcy, szybko anonimowo tłumaczono z innych języków. Produkt był atrakcyjny, a protesty autorów zbywano milczeniem.

Typowy przewodnik zawierał oprócz krótkiego opisu miast także inne potrzebne informacje: częstotliwość kursowania poczty, odległości, kursy walut i ich przeliczniki, czasem nawet słowa i zwroty w kilku językach europejskich. Roth dodaje dwa atrakcyjne dla podróżnych uzupełnienia: poradnik medyczny dla ludzi i… koni (Reysender Samariter oder kurzes Arzney Büchlein oraz Reyseneder Pferde Cur. Zu mercken, wann ein Pferd wohl reyset, und gesund ist). Podobnie wydano tłumaczony na język niemiecki przewodnik Giuseppe Misellego, z podaniem nazwiska autora, tu zwanego Joseph Miselli lub Burattino (Gründlicher Unterricht vor Reisende in Europa, Leipzig 1687).

Bezcennym źródłem informacji są dzienniki obcych podróżników odwiedzających Rzeczpospolitą, pokazują bowiem realia, o których nie wspominają przewodniki. Podróżnicy często narzekają na wiejskie gospody przydrożne w Rzeczypospolitej, zarówno na warunki noclegu, jak i potrawy, których… nie ma i których oberżysta, często żydowski dzierżawca, nie poda, ponieważ, jak tłumaczy, szlachcic nie przywykł płacić rachunków za usługę i gospoda jest na skraju bankructwa. Bernard O’Connor (1666–1698), irlandzki lekarz i autor Historii Polski, pisze: Gospody te, czy raczej długie stajnie, zbudowane są bez wyjątku z desek i pokryte słomą. W środku nie ma żadnych mebli, nie ma też okien a światło wpada albo przez dziury powstałe na skutek zjawisk pogodowych, albo przez szczeliny źle połączonych desek. Co prawda na końcu znajduje się mały pokój z paleniskiem ale nie można tam kwaterować ze względu na muchy, pchły, pluskwy a przede wszystkim nieznośny odór…  Ze względu na złe warunki, w jakich podejmuje się gości będących w drodze, wszyscy podróżujący w tym kraju powinni mieć dwukonną kolasę, aby móc zabrać wszystkie niezbędne rzeczy i zapasy. Łóżka, kołdry, podgłówki i prześcieradła wkłada się zazwyczaj do dużego serżowego worka, który służy później w kolasce jako siedzenie. […] Niektórzy podróżują konno z kapą, która służy im za łóżko – jest ona szeroka na półtorej stopy i wożą ją pod siodłem. Ksiądz Giacomo Fantuzzi (1616–1679), włoski prawnik i dyplomata, relacjonuje podobnie: W całej Polsce i na Litwie kto łóżka ze sobą nie wiezie, za szczęście sobie poczytać może, jeśli na słomie spać będzie, a i to, jeśli mu się uda. Takoż pić i jeść marnie będzie ten, kto zapasów przy sobie nie wozi, zwłaszcza chleba. Ale i łóżko nie zawsze uszczęśliwia: By w łóżku dręczenia przez pluskwy uniknąć, zdjąć materac trzeba i albo na ziemi albo na stole go położyć i na nim spać. Sposób ów warto również w przypadku łóżek niemieckich stosować, na których – jako że bardzo są krótkie i wysokie, drewniane brzegi wokół mają nie można podczas snu się wyprostować.

Aby być sprawiedliwym, należy stwierdzić, że opinie dotyczące gospód w miastach były bardziej zróżnicowane. Niektórzy autorzy przewodników reklamują je otwarcie, jak Peter Ambrosius Lehmann (16631729), który zaleca podróżującym do Gdańska: Zamieszkajcie Pod Niedźwiedziem, w Domu Bractwa Szyprów lub w Nadziei przed Bramą Wyżynną, zaś w wydaniu z roku 1713 poleca zajazdy Pod Złotą Podkową, Pod Trzema Murzynami, Pod Mnichem, gościniec Królewiecki i Cesarski. Z czasem ukazywały się coraz bardziej szczegółowe informatory, podające nazwy najsolidniejszych hoteli wraz z podstawowymi danymi miasta, w którym hotel był usytuowany. I tak: Allgemeines Post- und Reisehandbuch durch Deutschland, Frankreich, die Schweiz, Italien, Spanien, Großbritannien, die nordischen Reiche und einige andere Länder (Nürnberg wyd. 1805, 1811, 1816) poleca w Gdańsku: Weisser Löw[e], Hotel de Berlin, 3 Mohren, engl. Haus, i podaje bardzo precyzyjną (?) liczbę mieszkańców miasta: 44 511. W Krakowie (25 700 mieszkańców), drogi podróżniku, korzystaj z gościńca Madame Lebon, a w Warszawie z Hotel de Prusse.

Autor anonimowego dziennika podróży z 1805 r., jadący z Norymbergi do Moskwy przez: Berlin, Gdańsk, Elbląg, Rygę, Petersburg, wraca przez Grodno, Warszawę i Wrocław. Opisuje, że na Pomorzu podróżni nocują w małych miasteczkach, gdzie znaleźć można przynajmniej jeden przyzwoity zajazd, albo w… aptekach, gdzie, jeśli ktoś nie jest za bardzo wymagający, można zadowolić się dobrym likierem, szynką, pomorska gęsią. Jest też dobre piwo, choć zbyt słodkie dla podniebienia przybysza z Norymbergi. Czymś trzeba się jednak ratować, aby spłukać trudy podróży, ponieważ francuskie wino jest tu cienkie, fałszowane i drogie. W Gdańsku nasz bohater nocuje Pod Białym Lwem zwanym wtedy Rosyjskim Domem (Russisches Haus), ale nie jest zachwycony. Podobno lokal Pod Trzema Murzynami (In den Drei Mohren) prezentuje się zdecydowanie lepiej, a już w Domu Angielskim poziom usług jest najwyższy z możliwych. Jednak wspólny stół, który można dzielić z równymi sobie gośćmi, którego poszukują tacy właśnie podróżni, znajduje się jedynie w Hotel de Berlin. No ale tam wystrój jest polski… W drodze powrotnej, na trasie z Grodna do Warszawy podróżni nocują, z wyjątkiem Białegostoku, w przydrożnych zajazdach prowadzonych przez Żydów pełniących najczęściej także obowiązki pocztmistrzów i bardzo dbających o gości. W Warszawie autor zamieszkuje w bardzo drogim Hotel de Prusse, który go nie zadowala z powodu… no właśnie, braku wspólnego stołu, który jest swojego rodzaju instytucją. Brak stołu to brak możliwości konwersacji w godnym towarzystwie w trakcie spożywania posiłków. Na szczęście jest jeszcze Hotel de Wilno, gdzie taka możliwość istnieje i mieszka tam większość obcych kupców za cenę o jedną trzecią niższą…

Kto interesuje się historią podróżowania, ten wie, że narzekania są typowe dla sytuacji i niezależne od opisywanego kraju. Przysłowiowe łóżko, które ma tu charakter nieco prowokacyjny, faktycznie mogło być rzadkością w drodze i pewnie tak było. Pytanie, czy lepiej spać na wiązce siana, o której pisze inny podróżnik, Gottlieb Kirch, czy też dzielić łoże z pięcioma obcymi sobie osobami, przed czym przestrzega Fantuzzi? Kirch (ur. 1669), syn znanego astronoma i autora kalendarzy, odwiedzający w Warszawie Adama Adamandego Kochańskiego (dzięki któremu otrzymał szansę na audiencję u Jana III i wykorzystał ją), zanotował: Tutaj w Polsce ludzie zabierają ze sobą łóżka w podróż. Ci, z którymi podróżowałem, byli dobrze przygotowani, lecz ja niestety nie. Przybywszy na nocleg musiałem kazać dać sobie do spania kilka wiązek siana, za które musiałem zapłacić 1-2 Kaysergeld (moneta początkowo srebrna, później miedziana).

Narzekania na niewygody podróży są odwrotnie proporcjonalne do liczby zwiedzonych krajów i długości pokonanych dróg, jeśli można je było nazwać drogami. Stąd też większa przyjemność lektury relacji powieściopisarki i poetki Johanny Schopenhauer (1766–1838) z jej podróży do Anglii aniżeli przeciętnego podróżnego, który dla poprawienia własnego samopoczucia zapomina o realiach panujących w jego kraju. Narzekania Francuzów na Anglię i Anglików i odwrotnie Anglików na Francję, wzajemne zarzucanie sobie opilstwa, fatalnych obyczajów, wszelkiej nietolerancji, nie tylko tej o podłożu religijnym, nie są niczym niezwykłym. Katharina Simon-Muscheid przestudiowała liczne akta sądowe dotyczące zachowań gości w gospodach średniowiecznych. Mamy tu całe spektrum problemów: dysputy przy stole w trakcie konsumpcji alkoholu, wymianę informacji o świecie bliższym i dalszym, lokalne zwyczaje. Dowiadujemy się o dotkliwych, cechowych karach wykluczenia czeladnika od wspólnego stołu, jest też oczywiście mowa o łóżku. Gospoda dysponująca dwoma łóżkami uważana była za małą, duża noclegownia to 15–20 łóżek. Cisza nocna była w sferze marzeń utrudzonego gościa, który pokonawszy znaczną odległość, o niczym innym nie myślał jak o wymienionym na wstępie świętym spokoju. Jeśli był lekkomyślny, próbował uspokoić co bardziej krewkich sąsiadów, a że ściany dzielące izby były cienkie, o nieszczęście nie było trudno. Zdarzało się, że awanturnik wypalał przez ścianę z broni, a niewinny, przypadkowy gość tracił twarz w całym tego słowa znaczeniu. Dlatego jeden z rozdziałów książki nosi tytuł: Cokolwiek dzieje się po drugiej stronie ściany, niech cię to nie obchodzi. Liczne zeznania świadków świadczyły o tym, że przynajmniej warto się było zastanowić nad podjęciem ryzykownej decyzji błagania o spokój.

Rzadką próbę odgórnego, prawnego uregulowania zasad budowy dróg i gospód podjął elektor brandenburski Fryderyk III (1657–1713), od 1701 r. król w Prusach. Rozporządzenia te zawarte zostały w Des Corporis constitutionum Marchicarum, a ich sens ogólny miał na celu umożliwienie podróży przez Prusy w znośnych warunkach, lepszych niż dotychczasowe. Zawarta tam była krytyka działalności właścicieli i dzierżawców gospód oraz rozporządzenia w sprawie realizowania wizji elektora i jego urzędników. W gospodzie miały być dwie izby oddzielające bogatszych gości od miejscowej biedoty, poza tym: przyzwoity piec, nakryty stół i dwa do trzech łóżek wyposażonych w materace i poduszki. Gospoda powinna stać nad wodą, aby można było zaoferować podróżnym (podajemy w oryginalnej kolejności): świeże ryby, raki, a także jajka, masło, sery, śledzie, kurczęta, gołębie. Ceny miała określać lokalna władza sądownicza. Aby motywować chętnych do inwestowania, elektor obiecywał obniżenie podatków na starcie. Rozporządzenia wkraczały w sferę gwarantowania tolerancji religijnej i dobrych warunków higieny, zachęcały do uprzejmego traktowania gości, zwracania uwagi na ich wyznanie i godnego traktowania bądź wymuszały takie postępowanie. Zwyczajem młodych zamożnych szlachciców było odbywanie europejskiej podróży zwanej Kavalierstour. Jak podaje Mathis Leibetseder, taki młody szlachcic gotów był wydać na utrzymanie, a więc jedzenie i nocleg, między 28,9% a 36% całościowych kosztów podróży, na ubranie 19,4–27,9%, na transport 6,6–16,7%, naukę (od fechtunku po języki obce) 5,7–6,6%, a na koszty związane ze zdrowiem 0,7–2,4%. Oczywiście są to liczby szacunkowe, a w indywidualnych przypadkach nacisk kładziono na zupełnie inne sfery, np. graf Johann Sigismund zu Lynar wydawał, przy zachowaniu wyżej podanych proporcji, 2,2% na książki i drobne druki ulotne.

W studiowaniu historii podróży fascynująca jest lokalna obyczajowość, często zdumiewająca obcych. Śmieją się z niej ci, którzy różnorodności kolorów świata nie zakosztowali. Oni natomiast powielają schematy myślowe, dla nich i z nimi żyje stereotyp i karmi się ich sposobem myślenia. A łóżko? Było i jest, o dziwo. Także z materacem, którego domagał się dla gości w Prusiech Fryderyk III.

Napisano m.in. na podstawie publikacji własnych autora w Baroku, Studiach Niemcoznawczych, Itineraria Posoniensia (Bratislava 2005), wydawnictwa źródłowego (G. Fantuzzi) W. Tygielskiego, dwóch wydawnictw wilanowskich (U. Werdum, B. O’Connor) z serii Silva Rerum.