© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   05.05.2021

Nasz homo ludens | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”

W pięknej dobie baroku nasi przodkowie grali, a grali.

W co grali barokowi Staropolacy w czasie wolnym od służby wojskowej i terroryzowania chłopów, którzy przecież nie byli wtedy Staropolakami, ani żadnymi innymi Polakami? Oto pytanie, które dręczy mnie – jako homo ludensa – od dawien dawna.

Zważywszy, że naród szlachecki był w bardzo dużej mierze piśmienny, wydawałoby się, że musiała to być lektura: jeśli nie rozpraw filozoficznych, to przynajmniej traktatów agrarnych. Niestety, sprawy się miały chyba nieco inaczej, a przykład szedł poniekąd od góry, gdyż np. król Jan Kazimierz żadnej książki nie doczytał do końca. Inaczej się wtedy zabawiano.

I tu wypada podkreślić dużą rolę zabaw niekoniecznie skomplikowanych intelektualnie, jak choćby zawody w podnoszeniu ustami piórka z podłogi. Zabawa ta miała pewien wpływ na gospodarkę, ponieważ nakręcała produkcję pasty i szczoteczek do zębów. Nie wiem czy pomieniona zabawa należy go gier ruchowych, chyba tak, podobnie, jak tajemnicza gra w „sitko”, o której wiadomo tyle, że ludzie szybko w niej biegali. Do innego typu gry ruchowej, a właściwie skąpo ruchowej należała zabawa, w którą często bawiono się na barokowym dworze Władysława IV.  Rzecz polegała na tym, że delikwent klęczał z głową na kolanach damy i miał zgadnąć, kto wali go w tyłek. A wszystko to – wiadomo, jak to na „muzycznym dworze Władysława IV” – przy akompaniamencie pięknej muzyki… Oczywiście, to dupniak nasz ukochany, Ciekawe, czy gdzieś w to jeszcze grają?

Wiem za to gdzie odbył się najsławniejszy z polskich gonionych. Otóż w Argentynie, na mistrzostwach świata w piłce nożnej anno domini 1978, w polskim ośrodku. „Starzy”, czyli przede wszystkim Deyna i Szarmach, dali inicjacyjnego kopa młodym – Bońkowi i Nawałce – za pomocą rakietek pingpongowych. Uwaga – obyło się bez akompaniamentu muzycznego. Był też „goniony”, wbrew pozorom gra całkiem nieruchoma, bo słowna, polegająca na kojarzeniu słów najchętniej o znaczeniu mocno zabarwionym podtekstem erotycznym, czy zgoła seksualnym. No i oczywiście była gra w zielone, polegająca na poszukiwaniu czegoś zielonego u współuczestników zabawy, choćby majtek, piórka we włosach czy długopisu.

Bywały, ma się rozumieć, również gry poważniejsze, przede wszystkim szachy, co odzwierciedliło się w literaturze, bo przecież Jan  Kochanowski gdzieś pomiędzy 1562 a 1566 rokiem napisał genialny poemacik pt. „Szachy”, a mądry Jan Ostroróg poświęcił tej pięknej grze i pisaniu „Nauki o szachach” lata 1602-1610, ale jego książka się nie zachowała. Zdaje mi się też, że bardzo lubił w nią grywać nasz król Jan III.

Ale furda szachy, gdyż od początku XVII w. ogarnął Rzeczpospolitą szał karciany i uległy mu wszystkie stany. Z upodobaniem musieli grać np. Żydzi, gdyż w Krakowie pozwalano im tasować wyłącznie w ich wielkie święta religijne, jak Chanuka, Święto Szałasów, etc. Niezrównany Jędrzej Kitowicz zauważył też, że stare dobre gry, jak choćby chapanka, czy pikieta za jego czasów poszły precz wyparte przez bardziej emocjonującego faraona, który jest „mało na umiejętności, a więcej na szczęściu zasadzony”. Podobnie – mariasz.

W efekcie owego szału karcianego niemałe posiadłości przechodziły w cudze ręce, ludzie stawali na placu z bronią w ręku słowem – awantura. Lepiej chyba było grać w warcaby, grę w dawnej Polsce nader popularną, występującą w dwu wersjach: „francuskiej” i „polskiej”. Nie wystawia to naszym przodkom najlepszego świadectwa. Już lepszy poker, w który jednak – dzięki Bogu! – nie grali, bo z pewnością państwo rozpadło by się wcześniej niż w rzeczywistości.