W odniesieniu do osiemnastego stulecia problematyka przeżywania okresu ciąży i przeprowadzenia samego porodu stanowi niezwykle ciekawy element badań nad historią kobiet, rodziny i samego macierzyństwa. W kręgach szlacheckich poszerzenie rodziny zdawało się naturalną kolejnością wynikającą zawarciu związku małżeńskiego. Posiadanie potomstwa rozpatrywano w charakterze zabezpieczenia na przyszłość. Wydanie na świat męskiego potomka jawiło się jako jedyna polisa na przyszłość, gwarantująca zabezpieczenie dziedziczenia majątku. Dzieci odgrywały też coraz istotniejszą rolę w budowaniu polityki familijnej – rodzice dbali o dobry start polityczny dla synów, by ci później umieli dobrze rozeznać się w interesach publicznych i prywatnych. Z zaangażowaniem podchodzono do kwestii polityki matrymonialnej - zarówno synów, jak i córek. Dobre koligacje pozwalały budować silne stronnictwo polityczne, którego siłą była jedność reprezentowanych interesów. W osiemnastym stuleciu nadal problem stanowiła wysoka śmiertelność wśród dzieci, której skutki starano się szybko niwelować, następującymi po sobie staraniami o kolejnych potomków.
Intymny problem stanowiła niemożność posiadania potomstwa, a kolejne bezskuteczne próby rodziły naturalne pytania o przyczyny niepowodzenia. Doskonałym świadectwem takich zmagań jest zachowana korespondencja. Trudnościami z zajściem w ciążę otwarcie dzieliła się ze swoją matką Katarzyna Barbara z Radziwiłłów Branicka (zm. 1730), żona Jana Klemensa Branickiego (zm. 1771), późniejszego chorążego wielkiego koronnego. Wkrótce po ślubie, zawartym w październiku 1720 roku, małżonkowie mieli nadzieję na powiększenie rodziny. Brak szybkich rezultatów podjętych starań przerodził się w niepewność. Zaniepokojona Katarzyna Barbara już w marcu 1721 roku pisała do matki – kanclerzyny wielkiej litewskiej Anny Katarzyny z Sanguszków Radziwiłłowej (zm. 1746) „jam dziś zachorowała przyjechawszy do Orla, już mój Jaś powiada, że nigdy nie będę miała dzieci”. Samo wspomnienie o tym, że być może upragniony potomek nigdy się nie pojawi, mocno odznaczało się na kondycji zdrowotnej Katarzyny Barbary. W uporczywych staraniach o zajście w ciążę magnatka nie była wcale odosobniona. Podobne problemy miała też Anna z Denhoffów Daniłowiczowa, od 1696 żona starosty parczewskiego Aleksandra Daniłowicza. Pierwsza ciąża zakończyła się dla niej poronieniem, oczekiwanie na kolejne dziecko wypełnione więc było niepewnością i strachem. W okresie starań o dziecko Annę starała się wspierać jej matka Joanna Teresa z Brzostowskich (zm. 1738). Listownie podtrzymywała ona córkę na duchu, pisząc: „nadzieję pociechy mojej z waszego wyglądam potomstwa, ale się o to moja dzieweczko nie turbuj, nagrodzi to Pan Bóg”. Zalecała dziewczynie, by ta „rady słuchała, a po tym razie zdrowia bardzo szanowała”.
Co ciekawe, z korespondencji kobiecej wybrzmiewała jasno główna myśl – dbałość kobiety o zdrowie jest fundamentalna dla zajścia w ciążę i późniejszego jej utrzymania. Uznawano, że to postawa kobiety, a także stan jej zdrowia ma fundamentalne przełożenie na powodzenie starań o dziecko. Myśląc o powiększeniu rodziny kobieta sama winna była dbać o swoje zdrowie, by zaniechaniem w tej kwestii nie doprowadzić do zmarnowania szansy na macierzyństwo. Wspomniana wyżej Joanna Teresa z Brzostowskich zalecała córce, aby starając się o dziecko najpierw samą siebie „szanowała, i nie dawała okazji uchowaj Boże do poronienia”. Nie ona jedyna. W związku z bezskutecznymi staraniami o dziecko równie detalicznych porad udzielała swej córce Magdalenie Konstancja z Gnińskich Czapska (zm. 1757), wojewodzina pomorska. Magdalena (zm. 1763), od 1745 roku była żoną Hieronima Floriana Radziwiłła (zm. 1760), chorążego wielkiego litewskiego. Małżonkowie usilnie starali się o powiększenie rodziny, jednak podejmowane przez nich próby okazały się bezskuteczne. Magdalena kilkukrotnie poroniła, a kolejne nieudane starania o utrzymanie ciąży pogłębiały rozdźwięk między małżonkami. Konstancja z Gnińskich w swej korespondencji udzielała córce wielu rad – przede wszystkim co do zachowań prozdrowotnych, troski o siebie i wyczulenia na nienarodzone jeszcze dziecko. Przypuszczając, że dziewczyna może już być w ciąży, matka sypiała z nią w jednym łóżku, by w ten sposób uchronić Magdalenę od przyjmowania niebezpiecznej pozycji w trakcie snu. Jak wierzono, nawet takie detale mogły zaszkodzić nienarodzonemu dziecku. Przy okazji rozmów z córką Konstancja zwracała też uwagę na różnorakie symptomy, mogące świadczyć o rozwijających się chorobach kobiecych (jak krwiste upławy) i instruowała Magdalenę co do dalszego działania w tych sprawach. Wszelkie podejmowane zabiegi na rzecz powiększenia rodziny nie przyniosły jednak rezultatu. Żadna z ciąż nie zaowocowała terminowym wydaniem na świat upragnionego potomka. Małżeństwo Magdaleny i Hieronima Floriana zakończyło się rozwodem w 1753 roku, a jedną z głównych przyczyn miał być właśnie brak potomstwa.
Z uwagi na sygnalizowane trudności, uważnie wypatrywano sygnałów świadczących o rychłym poszerzeniu rodziny. W kręgu najbliższych już pierwsze symptomy potwierdzające pozytywny rezultat starań o dziecko przyjmowano niezwykle entuzjastycznie. Kiedy hetman wielki litewski Michał Kazimierz Radziwiłł (zm. 1762) pochwalił się publicznie, że wraz z żoną Anną Luizą z Mycielskich (zm. 1771) spodziewają się dziecka, marszałek nadworny koronny Jerzy August Mniszech (zm. 1778) nie zwlekał ani chwili, by przesłać mu wylewne gratulacje. W liście podkreślał, że wiedząc o „szczęśliwym brzemieniu JO Księżnej […] nie mogę tylko cieszyć się stąd niewymownie, tak całym sercem życzę, aby ta ciesząca i mała nadzieja ukontentowała najpomyślniej ojcowskie serce”. Biorąc pod uwagę termin narodzin dziecka, informację o spodziewanym powiększeniu rodziny ogłoszono publicznie koło czwartego-piątego miesiąca ciąży, a więc kiedy już sprawa stawała się jasna nawet dla osób postronnych. Korespondencja marszałka nadwornego koronnego to także doskonałe świadectwo oczekiwań, jakie w rodzinie magnackiej rozbudzało oczekiwanie na kolejnego potomka. W liście Mniszech podkreślał, że wyczekiwane dziecko z pewnością ucieszy „cały prześwietny dom jego skuteczną i dla zaszczytu ojczyzny pożądaną konsolacją”. Wyczekująca postawa otoczenia była zresztą w tym względzie symptomatyczna. Jasno formułowane oczekiwania względem samej matki, a także klarowne nadzieje co do roli przyszłego potomka w polityce familijnej, przekładały się na sposób rozumienia okresu ciąży i wczesnego macierzyństwa.
Okres ciąży traktowano jako czas szczególny dla kobiety. Niski poziom wiedzy medycznej, częste przypadki poronień i śmierci niemowląt powodowały nawarstwianie się licznych przesądów. Ich efektem były przekazywane ciężarnym rozmaite zalecenia, mające uchronić je przed utratą dziecka. Dotyczyły one zwłaszcza sposobu odżywiania kobiety i podejmowanych przez nią aktywności. Wierzono, że eliminowanie z diety określonych produktów, otaczanie się pięknem, powstrzymanie od kłótni i nagłych wahań emocjonalnych miało mieć przełożenie na szczęśliwy przebieg ciąży i porodu. Okres ciąży traktowano też jako czas pewnej izolacji kobiety, stopniowego wygaszenia jej dotychczasowych aktywności. Tendencja ta widoczna była szczególnie w kręgu dworskim. Kiedy pojawiły się plotki o kolejnej ciąży Marii Józefy z Habsburgów (zm. 1757), żony króla Augusta III, zwracano uwagę właśnie na jej przedłużającą się absencję. Ograniczenie dotychczasowych obowiązków pozwalało domniemywać, że „Najjaśniejsza Królewiczowa lubo dotąd w sekrecie tu zostaje, ma być przy nadziei”.
Brak oficjalnego potwierdzenia ciąży na jej wczesnym etapie tylko mnożył kolejne domysły i plotki. Problem ten dotyczył nie tylko dworu królewskiego, ale też środowiska magnaterii i szlachty. O „odmiennym stanie” magnatek plotkowano nawet w kręgu najbliższej rodziny. Konstancja Franciszka z Radziwiłłów Sapieżyna (zm. 1756), w atmosferze najwyższego sekretu informowała o prawdopodobnych ciążach swych bliskich koligatek – bratowej Anny Luizy z Mycielskich (zm. 1771) i żony wnuka – Marii Karoliny z Lubomirskich (zm. 1795). Nie mając pewności co do rzeczywistego stanu obu pań, podawała „tutejsze nowiny com się dowiedziała, chociaż nie za rzecz pewną uznaję oznajmić WXMc, to jest, że Księżna JejMc miecznikowa przy nadziei od początków i Księżna JejMc hetmanowa także”.
Oczekiwanie na dziecko w wielu wypadkach wiązało się z nagłym pogorszeniem samopoczucia, osłabieniem i problemami zdrowotnymi. Mariannę z Lubomirskich Sanguszkową (zm. 1729), która „słaba w Lewartowie, jest podobno brzemienna”, odwiedzali kolejno najbliżsi członkowie rodziny, oferując swoje wsparcie. Pomoc kobiecie ciężarnej w kręgu najbliższych krewnych traktowano jako absolutną, wręcz naturalną powinność. Nawracające osłabienie wpływało bowiem na dotychczasowy rytm życia i komplikowało wywiązywanie się z codziennych powinności. Odpływ sił mocno doskwierał Franciszce Urszuli z Wiśniowieckich Radziwiłłowej (zm. 1753), żonie wojewody wileńskiego Michała Kazimierza Radziwiłła (zm. 1761). Zachowane źródła wskazują, że magnatka była w ciąży aż 25 razy, z czego zaledwie 7 dzieci urodziło się żywych. Organizm kobiety odczuwał więc skutki zdrowotne kolejnych ciąż, poronień i narodzin. W 1731 roku, przy okazji kolejnej ciąży, magnatka zwierzała się listownie z ogromnych problemów zdrowotnych, zagrażających jej i nienarodzonemu dziecku. Przywołani lekarze na jej apel podjęli się więc zadania – jak pisała o tym sama Franciszka Urszula – „ożywienia dzieciątka”. Zadowolona z rezultatu przeprowadzonej terapii magnatka pisała „dzieciątko już żywe czuję w sobie”, dodawała jednak „sama jestem tak słaba, że przez pokój przejść nie mogę”. Warto dodać, że Radziwiłłowa szczęśliwie zdołała donosić wspomnianą ciążę, rodząc na przełomie 1731/1732 roku córeczkę Anię.
Niedostatki sztuki medycznej i samej wiedzy o funkcjonowaniu ciała ludzkiego powodowały, że kobiety nierzadko miewały problemy w określeniu dokładnego etapu ciąży i wykazania momentu, kiedy dziecko powinno się urodzić. Nawet te mające już za sobą kilka ciąż, mogły nie być w stanie precyzyjnie określić swojego stanu. Doskonale oddają to relacje Karoliny Teresy z Radziwiłłów z okresu jej piątej ciąży, a więc z przełomu 1732 i 1733 roku. W końcowej fazie 1732 roku magnatka informowała matkę – Annę z Sanguszków Radziwiłłową, że prędko spodziewa się momentu rozwiązania – w kolejnych listach wyrokując, że upragniony moment nastąpi najpewniej za kilka tygodni. Już w październiku donosiła „nie wiem jeżeli nie w novembrze przyjdzie mi być szczęśliwie rozwiązaną od mego ciężaru”. Wyczekiwany poród nie nastąpił jednak ani w listopadzie, ani w grudniu, choć do końca 1732 roku kobieta nadal upewniała matkę, że zapewne dziecko pojawi się lada dzień. Na początku 1733 roku Anna z Sanguszków Radziwiłłowa otrzymała znamienny od córki list, w którym ta przyznawała, że nieco przeszacowała spodziewany termin porodu. Wprawdzie nadal cieszyła się, że styczniowy wyjazd męża okazał się na tyle krótki, że zdążył powrócić do ich majątku, a tym samym „w tak bliskim terminie zelżenia mego te mieć będę konsolację widzieć go przy sobie”, jednak możliwa data porodu znacznie przesunęła się względem pierwotnych wyliczeń. Zdezorientowana wcześniejszymi sygnałami Sapieżyna podzieliła się z matką swymi obawami pisząc „teraz bardzo się boję, ażebym w rachunkach swoich nie pomyliła się, jak sobie zakładam czas do pół marca”. W rzeczywistości tak wyczekiwane dziecko urodziło się dopiero 10 lutego.
Teresa Karolina z Radziwiłłów nie była w swych wątpliwościach osamotniona. Prywatna korespondencja szlachecka dowodzi, że kobiety często miały trudności w precyzyjnym określeniu swojego stanu. Pomóc w jak najdokładniejszym określeniu etapu ciąży mogła bowiem jedynie uważna i ciągła obserwacja. Doskonale oddają to zapiski z korespondencji Marty z Trębickich Radziwiłłowej (zm. 1812), żony krajczego litewskiego Marcina Radziwiłła (zm. 1782). Radziwiłłowa, wymieniając listy z Hieronimem Florianem Radziwiłłem wspomniała, że jego trzecia, niedawno poślubiona małżonka – Antonina z Miączyńskich najprawdopodobniej spodziewa się dziecka. Swe przypuszczenia opierała na zaobserwowanych sygnałach, wskazujących na odmienny stan Antoniny. W liście pisała, że Dobrodziejka „zatrzymała się była nad dni kilka nad miesiąc, po tym miała swój czas i teraz go miewa co miesiąc, czasem mniej, czasem też więcej, z tym wszystkim znaki niektóre są jak powinna być w ciąży”. Nieregularne krwawienie traktowano jako jeden z syndromów zwiastujących ciążę. Znacznie precyzyjniej planowane terminy rozwiązania wyliczała doświadczona w sprawach macierzyństwa Franciszka Urszula z Wiśniowieckich Radziwiłłowa. Z uwagi fakt, że od momentu ślubu z Radziwiłłem kobieta niemal nieustająco była przy nadziei, magnatka nauczyła się szybciej identyfikować sygnały świadczące o kolejnym poczęciu i dokładniej wyliczać czas planowanego rozwiązania. Jej wyliczenia były w tym względzie bardzo detaliczne. W listopadzie 1731 roku pisała do męża, że szykuje się już powoli do porodu, z uwagi na fakt, że to „już trzy niedziele na ósmy miesiąc”, więc „spodziewamy się niedługo zakończenia”. Oczekiwanie na rozwiązanie i niecierpliwe odliczanie dni do porodu naznaczało charakter korespondencji utrzymywanej przez magnatki w ostatnich tygodniach ciąży.
Niecierpliwe oczekiwanie na pomyślne rozwiązanie w końcu przynosiło swój finał. O ile o przygotowaniach do porodu jeszcze informowano osoby z najbliższego otoczenia rodzinnego, o tyle sam akt traktowano już jako kwestię intymną, czysto prywatną. Najczęściej uwiadomieni korespondenci otrzymywali więc wyłącznie wiadomość o „szczęśliwych narodzinach”, bez zagłębiania się w szczegóły samego aktu. Porody odbywano w domach, najczęściej w asyście doświadczonej kobiety. W badaniach dotyczących specyfiki funkcjonowania dworu królewskiego w XVII wieku wskazano, że królowe – Maria Ludwika Gonzaga, a potem Maria Kazimiera d’Arquien Sobieska – przed samym rozwiązaniem stosowały skórzane pasy, mające zgodnie z tradycyjnymi wierzeniami ułatwić sam moment porodu. Na miejsce porodu magnaci wybierali prywatne rezydencje – własne lub należące do najbliższych krewnych. W rezydencji Sanguszków w Lewartowie rodziły obie żony Pawła Karola Sanguszki – Marianna z Lubomirskich i Barbara z Duninów. Michał Kazimierz Radziwiłł (zm. 1762) przy okazji jednej z pierwszych ciąży swej małżonki Franciszki Urszuli nalegał, by ta poród i połóg odbyła nie w ich majątku, lecz w radziwiłłowskiej rezydencji w Białej – pod czujnym okiem jego matki Anny Katarzyny z Sanguszków Radziwiłłowej. Sama Anna Katarzyna uważała to rozwiązanie za doskonały pomysł i wylewnie cieszyła się z możliwości zobaczenia wyczekiwanego potomka jako jedna z pierwszych. Obiecała też odpowiednio przygotować dwór w Białej na przyjęcie ciężarnej. Na czas rozwiązania i połogu Michał Kazimierz miał wybrać żonie „pokoje, które chcesz, żeby były gotowe” zaś dla siebie „który apartament”. Za dyspozycją Radziwiłłowej część jej służby miała zostać zobligowana do pomocy przy porodzie i połogu.
Poród wymagał tez odpowiedniej asysty. Zaangażowanie dobrych, doświadczonych i polecanych ludzi traktowano jako ważące dla pozytywnego przebiegu porodu. Zachowana korespondencja wskazuje, że czyniono starania, aby przy porodach kobietom asystowali cyrulicy. O przysłanie jednego z doświadczonych cyrulików dla spodziewającej się rychłego rozwiązania „księżny starościny” upraszano Mariannę z Lubomirskich Sanguszkową. Jego usługi miały być nieodzowne, bo – jak argumentowano – „samej księżnie przed połogiem krew ma puścić”. Z wyprzedzeniem starano się też o najęcie doświadczonych kobiet, które miały pomagać przy samym porodzie. Przygotowanie odpowiednich warunków dla ciężarnej i zapewnienie jej należytego wsparcia traktowano jako naturalną powinność jej najbliższego otoczenia. Co ciekawe, nie chcąc zdawać się na przypadkowych ludzi, zabiegi o zagwarantowanie kobiecie najlepszej opieki na czas porodu i połogu podejmowano nieraz bardzo wcześnie. Kuchmistrz koronny Karol Wielopolski (zm. 1773) ze nieukrywanym zdziwieniem przyjął jednak rady swej teściowej – Konstancji z Tarłów Mniszchowej (zm. 1739), marszałkowej wielkiej koronnej, która tuż po otrzymaniu informacji o prawdopodobnej ciąży swej córki, a żony Wielopolskiego – Elżbiety z Mniszchów Wielopolskiej (zm. 1746) zalecała mu rozpoczęcie poszukiwań odpowiedniej asysty do porodu. Magnat próbował więc studzić zapędy teściowej pisząc w czerwcu: „co zaś o zamówienie białogłowy do połogu […] nie widzę żadnej potrzeby tak prędko posyłać, gdyż termin nie przypada chyba aż na końcu decembra albo na początku Januarii”. Poszukiwanie asysty na pół roku przed spodziewanym terminem zdawało się kuchmistrzowi aż zanadto zapobiegliwe. Doświadczona magnatka pouczała go w odpowiedzi, że na ostatnią chwilę trudno będzie o najęcie najlepszych ludzi.
Pomyślne narodziny dziecka przyjmowano z nieskrywaną radością, w domach magnackich były traktowane jako święto. O nowo powitanym potomku informowano najbliższą rodzinę i koligatów. Średnia szlachta wykorzystywała okazję, jaką były narodziny dziecka, do symbolicznego wzmocnienia więzi ze swymi protektorami. Proszono więc, aby magnaci trzymali do chrztu dzieci swych klientów. Sami magnaci też nie szczędzili zabiegów, by uczcić fakt pojawienia się potomstwa. Z narodzin wyczekiwanego dziecka wojewody wileńskiego Michała Kazimierza Radziwiłła wylewnie cieszyła się Konstancja Franciszka z Radziwiłłów Sapieżyna. W liście zaznaczyła, że to ogromna radość móc „powinszować gościa przybyłego w dom nasz”. Oddaje to ogólny nastrój towarzyszący narodzinom w szlacheckich domach w XVIII wieku. Wierzono bowiem, że dziecko jest nie tylko szczególnym darem, ale nadzieją oraz „wielką radością każdego prześwietnego Domu”.