© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   04.02.2011

Patrick Gordon rodaków spotyka i do wojska wstępuje

Po przyjeździe do Poznania Patrick Gordon[1], Szkot, katolik, który chciał robić karierę wojskową w Polsce, dołącza do wielmoży Opalińskiego i wyrusza z nim w podróż do Hamburga. Na miejscu spotyka swoich rodaków, którzy zachwalając pełne przygód żołnierskie życie, skłaniają go do poczynienia pewnych zobowiązań... Oto fragmenty dziennika Patricka Gordona:

Szlachcic, który zabrał mnie ze sobą, zatrzymał się w domu na ulicy Żydowskiej, gdzie zjadłem z nim obiad. Po obiedzie zaprowadził mnie do Szkota nazywającego się James Lindsay, do którego miałem pismo polecające. Ten z początku wyniośle wypytywał [mnie] o moich rodziców, wykształcenie, wędrówki i zamierzenia. Na wszystkie jego pytania odpowiadałem szczerze i otwarcie. Nie mogę jednak zapomnieć jednego szczegółu, a mianowicie, kiedy na jego prośbę powiedziałem nazwiska moich rodziców, stwierdził tonem pogardliwym: „Gordon i Ogilvy! To dwa wielkie klany – wobec tego powinniście być gentelmanem!”. Widziałem, że powiedział to jako drwinę, ale odpowiedziałem tylko tak: „Mam nadzieję, że z tego powodu nie jestem gorszy”. Jednakże później traktował mnie dosyć dobrze.

Rodacy przekonali mnie, abym zatrzymał się tu i oczekiwał jakiejś sprzyjającej okazji do dalszej drogi. Podczas pobytu w tym mieście ujmująco gościli mnie ziomkowie, wśród nich Robert Farquhar, James Fergusson, James Lindsay, James White, James Watson i inni. Z ich rekomendacji zostałem przyjęty do świty młodego wielmoży nazywającego się Opaliński, który wedle zwyczaju polskiej arystokracji zamierzał zwiedzić kraje obce. Podczas wyjazdu moi dobrzy ziomkowie bardzo szczodrze zaopatrzyli mnie w pieniądze i wszystko, co niezbędne, tak że znalazłem się w lepszej sytuacji, niż gdy opuściłem rodziców.

[1655]

W grupie tego wielmoży, jako jeden z jego towarzyszy [podróży], przybyłem do Hamburga. Przy czym przez całą drogę traktowano mnie bardzo uczciwie. Zjawiliśmy się tam w połowie lutego, a po ośmiodniowym postoju wielmoża udał się do Antwerpii. Ja się z nim pożegnałem.

Podówczas stacjonowali tam szwedzcy oficerowie, prowadzący nabór i werbunek żołnierzy. Wszystkie tawerny były pełne kawalerów, którzy oddawali się hulankom i pijatykom. Po wyjeździe mojego pana jego nauczyciel Wilczyński (mówiący bardzo dobrze po francusku, niemiecku i po łacinie) uzgodnił z gospodarzem hotelu, w którym mieszkaliśmy, zapłatę za moje wyżywienie, pokój i pościel na 4 marki lubeckie tygodniowo. (…) Przemieszkałem tam osiem tygodni.

Zdarzyło się tak, że w tym hotelu mieszkali kornet i kwatermistrz, którzy dowiedziawszy się od właściciela kim jestem, i zrozumiawszy moją sytuację, zaczęli zachowywać się wobec mnie uprzejmie i podczas obiadów i kolacji okazywali mi duży szacunek (ale tylko gdy musiałem z nimi prowadzić rozmowę). Pozostały czas spędzałem na spacerach albo w swoim pokoju. Podczas naszych rozmów zachwalali żołnierskie życie, mówiąc, że bogactwa, honory i wszelakie uroki życia leżą u stóp żołnierza, i oczekują tylko, aby schylił się i je podniósł. Następnie rozpłynęli się w pochwałach na temat naszych rodaków, którzy są najlepszymi żołnierzami, jakich nie znajdziesz w żadnym innym narodzie. Choć natura wszechstronnie obdarzyła ich geniuszem, oni przedkładają spokój, wygody i dostatek, które można osiągnąć parając się jakąkolwiek profesją, jednak wybierają życie żołnierza, które bez wątpienia, jest najbardziej honorowe. Mimo że podzielałem większość ich argumentacji, i odpowiadało to mojemu charakterowi, jednak nie mogłem dać im jasnej odpowiedzi, ograniczywszy się tylko do słabych wymówek i poglądów. Obawiając się, że zamierzają mnie zwerbować, w miarę możliwości zacząłem unikać bliskości i kontaktów z nimi.

Jednakże podczas obiadu kwatermistrz rzekł mi, że przyjechał mój ziomek nazywający się Garden, ale tak wymówił jego nazwisko, że wydało mi [się] podobnym do „Gordon”. Powiedział, że ów jest rotmistrzem i bardzo rozsądnym człowiekiem. W czasie pobytu w tym mieście z wielu powodów nie szukałem znajomości, zwłaszcza aby zaoszczędzić na wydatkach, teraz jednak nie mogłem uspokoić się, dopóki nie dowiedziałem się, gdzie zatrzymał się rotmistrz. Szybko też zdecydowałem [się] odwiedzić go, licząc na zaciągnięcie się do wojska.

Pojawiwszy się u niego w domu i zapytawszy o niego, spotkałem jego sługę Andrewa, który choć był Niemcem, bardzo dobrze mówił po angielsku, ponieważ kilka lat mieszkał w Szkocji. Bez zwłoki zaprowadził mnie na górę do rotmistrza, któremu towarzyszyło dwóch albo trzech oficerów. Powiedziałem, że dowiedziawszy się o przyjeździe do miasta człowieka o takich zaletach, musiałem okazać mu szacunek, i wyraziłem nadzieję, że wybaczy mi moją niezapowiedzianą wizytę w chwili, kiedy – jak widzę – zajęty jest ważnymi sprawami. Odpowiedział mi, że bardzo się cieszy, i nie ma aż tak ważnych spraw, które byłyby w stanie przeszkodzić mu w przyjęciu przyjaciela, a tym bardziej rodaka na obczyźnie. 

Prosząc mnie, abym usiadł, zaczął rozpytywać o moich rodziców, a gdy moje odpowiedzi go usatysfakcjonowały, zapytał czy nie znam niejakiego majora Gardena. Odpowiedziałem, że o nim słyszałem, ale nie miałem honoru poznać. On oznajmił, że jest jego bratem, i wygląda na to, że powinienem być ich krewnym. Po tym kazał przynieść kielichy z winem i żywo zaczął wspominać wszystkich przyjaciół w Szkocji; zupełnie rozgrzaliśmy się w czasie wznoszenia toastów za nasze zdrowia.

Już na samym początku rotmistrz i oficerowie osłabili moje postanowienie powrotu do Szkocji, stwierdziwszy, że po przyjeździe do domu będą się ze mnie naśmiewać i mówić, że byłem za morzem, aby tylko naoglądać się świata, i jestem tym samym chłopcem, jak wówczas, kiedy wyjeżdżałem. A cóż za pociechę i dumę przyniesie do domu taki człowiek, kiedy ojczyzna zniewolona i zhańbiona przez wyniosłego wroga, i nie ma drogi do wyzwolenia? [od 1651-1652 do restauracji Stuartów w 1660 roku Szkocja znajdowała się pod okupacją rządzonej przez Olivera Cromwella Republiki Angielskiej – red.]. Tym, którzy mają uczciwe zamiary, nie pozostaje nic innego jak być za granicą, i, poprzez zbieranie doświadczeń, utwierdzać się w swoich przekonaniach. Jednakże czy potrzeba było mnie do tego przekonywać, kiedy ja sam w oczywisty sposób skłaniałem się ku tej drodze? W ten sposób bez zbytnich ceregieli i nie powołując się na żadne okoliczności, obiecałem postępować w ten sposób (choć wtedy nie byłem uświadomiony w podobnych materiach).

Wyspawszy się następnego ranka, zacząłem rozmyślać o moim wczorajszym zobowiązaniu i znalazłem się w takim labiryncie zawiłych myśli, że nie wiedziałem, jak się z niego wydostać. Jednakże, zgodnie z moją obietnicą i obowiązkiem, nie mogłem nie pójść do mojego rotmistrza. Kiedy się tam zjawiłem, sprowadził mnie na dół do stajni i pokazał swoje konie: stały tam osiodłane trzy piękne rumaki, a najlepszego z nich – jak powiedział – miał mi oddać do dyspozycji; jego słudzy stali już z przygotowanymi dla nas końmi, zaś rotmistrz zadeklarował, że będzie traktował mnie jak najdroższego krewnego. Wobec takiej sytuacji opuściły mnie dotychczasowe rozterki i, co by się nie zdarzyło, zdecydowałem się w taki sposób szukać szczęścia.

 

Fragment publikacji oparty jest na rosyjskim przekładzie „Dziennika” Patricka Gordona „Dniewnik 1635-1659”, w przekł. i oprac. D.G. Fiedosowa, Moskwa 2005.


[1] Patrick Gordon urodził się w 1635 roku i pochodził ze średniozamożnej rodziny szlacheckiej. Jako katolik nie mógł znaleźć zajęcia w Szkocji, zdominowanej przez dyktaturę Olivera Cromwella. Sposobem na życie stała się emigracja i szukanie zajęcia w wojsku. Po trzech latach nauki w kolegium jezuickim w Braniewie (1651-1654), bez powodzenia starał się zaciągnąć do gwardii księcia Janusza Radziwiłła. Dzięki pomocy rodaków zaciągnął się do armii szwedzkiej. W latach 1656-1658, po dostaniu się kilkakrotnie do niewoli, służył na przemian Szwedom i Polakom. Dzięki znajomości z Janem Sobieskim znalazł się w pułku dragonii hetmana Jerzego Lubomirskiego, z którym walczył przeciw Rosjanom na Ukrainie. Po rozejmie w 1661 roku opuścił Rzeczpospolitą i rozpoczął służbę w armii moskiewskiej. Za czasów Piotra Wielkiego stał się jednym z najważniejszych i najbardziej wpływowych dowódców „autoramentu cudzoziemskiego”. Jako główny doradca i przyjaciel cara-reformatora był jednym z inspiratorów przeobrażeń społecznych i gospodarczych, którym Rosja uległa na przełomie XVII i XVIII wieku, a także jednym z twórców jej potęgi militarnej, która wyszła zwycięsko ze zmagań ze Szwecją w czasie wielkiej wojny północnej. Zmarł w 1699 roku w Moskwie.