© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   17.12.2020

„Polacy rzadko doskonale umieją gadać po francusku”. Nauka języków w czasie edukacyjnych wojaży

„Peregrinationis inter alios fructus ten jest primarius: uczenie się języków cudzoziemskich” – pisał w 1646 r. wojewoda ruski Jakub Sobieski (1591–1646) w instrukcji do wyruszających właśnie w zagraniczną podróż edukacyjną synów Marka i Jana – przyszłego króla. Troskliwy ojciec podkreślał znaczenie opanowania języków obcych wspominając zapewne własne młodzieńcze nauki i zagraniczną podróż po Europie, podczas której dotarł w najdalsze krańce kontynentu odwiedzając Paryż, Londyn, Lizbonę, Madryt i Rzym. Jakub Sobieski już w rodzinnym domu poznał język ruski, a podczas nauk pobieranych w Zamościu i Krakowie studiował łacinę i grekę. W czasie peregrynacji z lat 1607–1613 przyszły wojewoda ruski nie tylko podziwiał „cudze kraje”, ich kulturę i obyczaje, ale poznawał kolejne nowożytne języki, po powrocie do Rzeczypospolitej władając już biegle niemieckim, francuskim, włoskim, hiszpańskim i łaciną. Sobieski przywiązywał wielką wagę do kompetencji językowych, przydatnych zarówno w późniejszym życiu dworskim, na arenie politycznej, jak i w służbie wojskowej. Lekcje języków obcych zagościły również na stałe w programie edukacyjnych jego synów. Już w czasie pobytu na Akademii Krakowskiej młodzi Marek i Jan mieli poznawać nie tylko łacinę i grekę, ale także niemiecki, francuski, włoski, a nawet turecki. Dopełnieniem takich krajowych nauk dla szlacheckich i magnackich elit stawała się grand tour, wielka zagraniczna podróż po Europie, podczas której młodzieńcy mieli możliwość doskonalenia językowych umiejętności.

Wskazówki dotyczące nauki języków obcych były stałym elementem wielu rodzicielskich instrukcji spisywanych dla potomków wyruszających do Paryża czy Rzymu. Młodzieńcy zazwyczaj już z krajowych kolegiów wynosili znajomość języków klasycznych, toteż w licznych podróżnych zaleceniach rodzice lub opiekunowie kładą nacisk na naukę języków nowożytnych – niemieckiego, francuskiego i włoskiego, choć marszałek wielki koronny i znakomity poeta Stanisław Herakliusz Lubomirski (1642–1702) wysyłając w 1699 r. na zachód Europy synów Teodora i Franciszka zalecał im zapoznanie się także z językiem hiszpańskim. W trakcie każdego edukacyjnego wojażu doskonalono znajomość łaciny żmudnie pracując nad stylem, prowadząc błyskotliwe popisy retoryczne, dworskie konwersacje i zagłębiając się w polecanych przez rodziców oraz nauczycieli lekturach. Okazją do ćwiczeń stawały się także listy pisane do rodzinnego domu, a niektórzy z młodych peregrynantów spisywali wrażenia z podróży na kartach swoich diariuszy właśnie po łacinie. Również guwernerzy podróżników znakomicie posługiwali się językiem łacińskim, gdyż jego znajomość zwykle pomagała tym, którzy nie zdążyli jeszcze opanować podstaw kolejnego języka. Tak było choćby w przypadku preceptora młodych braci Jabłonowskich, miecznika czernihowskiego Jana Michała Kossowicza, który w kwietniu 1687 r. został przyjęty na audiencji przez samego papieża Innocentego XI. Kossowicz, znakomity i doświadczony guwerner, w trakcie edukacyjnego wojażu swoich podopiecznych sam z ochotą poznawał nowe języki, a w czasie pobytu w Rzymie zagłębiał się w tajniki włoskiej gramatyki studiując popularny podręcznik do nauki tego języka – „Introductio ad linquam Italicam divisa in octo lectiones”. W trakcie audiencji papieskiej guwerner swobodnie poradził sobie jednak konwersując z Innocentym XI po łacinie. Na kartach swego diariusza opisał to wydarzenie: „Tak Ich Mw ekspediowawszy mnie i kolegę mego Pana Gutowskiego do pocałowania nogi swojej kilka razy przypuścił i zupełnym osobliwie w godzinie śmierci odpustem ubłogosławił i więcej niżeli kwadrans godziny po włosku mówił do mnie, a jam świątobliwości Jego po łacinie odpowiadał, i obadwa rozumieliśmy się”.

Podróż przez ziemie czeskie i niemieckie oznaczały zwykle kolejne wyzwanie i konieczność opanowania nowego języka. Wiele trudu w naukę niemieckiego wkładał choćby Jaś Ługowski, który w 1639 r. rozpoczął edukację w kolegium jezuickim w Ołomuńcu, a następnie przez Wiedeń udał się do Ingolstadtu. W korespondencji kierowanej do rodzinnego domu preceptor Jana, Szymon Naruszowicz, donosił ojcu podopiecznego, Aleksandrowi Ługowskiemu, o postępach w nauce języka: „Bo i wokabuł niemieckich, i gramatyki (którem pokupił dla niemczyzny samej służące) uczymy się”, a śladem zmagań chłopca z językiem niemieckim są jego liczne notatniki zawierające choćby „Observationes ad germanicam linquam facilius addiscendam”. Dla młodej szlachty i magnaterii z ziem Rzeczypospolitej pierwszy dłuższy przystanek na trasie zagranicznej peregrynacji stanowiła jednak zwykle Praga, gdzie przed wyjazdem do Wiednia i na dwór cesarski wojażerowie poznawali gruntownie język niemiecki, niezbędny młodym szlachcicom powoli wkraczającym na scenę polityczną. Ze znaczenia odpowiedniego wykształcenia doskonale zdawał sobie sprawę hetman Stanisław Jabłonowski (1634–1702), który w 1682 r. pisał do wyruszających do Pragi synów Jana Stanisława i Aleksandra Jana zalecając im pilne studia: „A że do Pragi ich się posyła najbarziej dla języka niemieckiego, tedy w tem wielką pilność mieć mają, żeby się go jako najprędzej i najdoskonalej mogli nauczyć. Do czego im nająć sprachmistrza, który najprzedniejszy w Pradze. A o takiego by się starać, żeby umiał i arytmetykę, żeby ją przy uczeniu języka niemieckiego im tradował po niemiecku”. Hetman zadbał również o to, by synowie mieli możliwość nieustannych konwersacji w tym właśnie języku, zalecając im wynajęcie stancji w Pradze u osoby posługującej się wyłącznie językiem niemieckim oraz zatrudnienie służących władających również niemieckim, a nie czeskim. Zwykle wielomiesięczne intensywne lekcje przynosiły znakomite efekty i młodzi szlachcice opuszczali Pragę władając już przynajmniej podstawami języka niemieckiego. Zapobiegliwi rodzice dbali jednak, by potomstwo miało możliwość praktykowania dotychczas nabytych umiejętności i w trakcie dalszej podróży doskonaliło kompetencje lingwistyczne. Tak było właśnie w przypadku wyruszających z Pragi do Paryża synów hetmana Jabłonowskiego, ich guwernerzy zostali zobowiązani wówczas do zaangażowania odpowiednio wykwalifikowanego służącego: „Potrzeba, żebyście z sobą z Pragi wzięli jednego lokaja, który by żadnego języka nie umiał, tylko niemiecki, a to dla tego, żeby dzieci mogli mieć continuum exercitium języka niemieckiego, żeby go nie zapominali”. Młodzi Jabłonowscy w trakcie późniejszej podróży mieli wielokrotnie możliwość posługiwania się tym właśnie językiem, na kartach diariusza spisanego przez ich opiekuna pojawiają się wzmianki o prowadzonych po niemiecku konwersacjach podopiecznych, choćby z posłem cesarskim na dworze Ludwika XIV, który „dyskurował z Ich Mciami po niemiecku, po francusku, a osobliwie po łacinie”.

Najważniejszym celem barokowych grand tour był bowiem właśnie Paryż i dwór Ludwika XIV. Do wizyty na królewskim dworze należało się jednak starannie przygotować pobierając gruntowne lekcje francuskiej gramatyki. Doskonale zdawał sobie sprawę z wagi nauki języka francuskiego przebywający na początku lat 70. XVII w. nad Sekwaną późniejszy kardynał i rezydent Jana III Sobieskiego w Rzymie Jan Kazimierz Denhoff (1649–1697). Wkrótce po przybyciu do Paryża relacjonował on przebywającemu w kraju ojcu rozterki związane z planowaną wizytą na dworze Króla-Słońce: „u króla francuskiego i książęcia de Conde jeszczem nie był, bo języka nie umiem, a mógłby który z nich zacząć gadać, to wstyd większy niżeli nie witać, skoro jedno trochę się poduczę mam to na dobrej pamięci”. W Paryżu Denhoffowi nie przyszła w sukurs biegła znajomość języka łacińskiego i z ogromnym niedowierzaniem opisywał w liście do ojca jedno z pierwszych spotkań na paryskich salonach, kiedy to boleśnie przekonał się o konieczności rychłego opanowania zawiłości języka francuskiego: „Świadkiem mi jest audiencja pana de Liona pierwsza [...] i nigdy bym był w Polszcze nie wierzył com w Paryżu doznał, ani odpowiedzieć nie chciał pan de Lion po łacinie na moje kilka słów, ale po francusku, tak że aż ks. opat Brunetti musiał tłumaczyć, możesz WMMM P[an] i Dobrodziej mieć informację od tych co tu przedtym byli, pójdę ja przecie i drugi raz z temże językiem do niego, przynajmniej się zrozumiemy choć różnemi będziemy gadać językami”. Należy jednak dopowiedzieć, iż młody duchowny niezwykle skutecznie podjął studia filologiczne opanowując biegle zarówno język francuski, jak i włoski, a tuż po powrocie do Rzeczypospolitej zajął się między innymi przekładami z języka francuskiego pism św. Franciszka Salezego. Paryskie potyczki Denhoffa z językiem francuskim nie były odosobnione, a na konieczność opanowania linguae Gallicae jako warunek dostępu do dworu francuskiego wskazywał już w 1646 r. Jakub Sobieski.

Lekcje języka francuskiego stanowiły ważny punkt programu paryskich nauk młodej szlachty i magnaterii. Na początku 1685 r. Adam Mikołaj Sieniawski codziennie rano uczył się języka francuskiego i rysunku, po obiedzie pobierał lekcje tańca, fechtunku i gry na flecie. Niemal identycznie wyglądały codzienne zajęcia innych młodych podróżników odbywających edukacyjne wojaże. Modni kawalerzy zwykle pobierali lekcje języka u najlepszych paryskich nauczycieli, doskonaląc zarazem jego znajomość dzięki licznym konwersacjom, odpowiednim lekturom i uczestnictwu w życiu kulturalnym stolicy Francji. Paradoksalnie największą przeszkodą w nauce języka francuskiego przez przybyszów z Rzeczypospolitej bywali rodacy – nadmierne zamykanie się we własnym kręgu nie sprzyjało bowiem opanowywaniu zawiłości nowych systemów leksykalnych. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę doświadczeni podróżnicy. Gromiąc skłonność Polaków do nazbyt częstych odwiedzin i spotkań wojewoda ruski Jan Stanisław Jabłonowski w 1728 r. przestrzegał surowo wyruszającego właśnie do Paryża bratanka: „Polacy rzadko doskonale umieją gadać po francusku, bo cały czas trwają z Polakami, z któremi się w Polszcze nagadać trzeba ich evitare i w takim stanąć quartur, gdzie sami Francuzi, bo między bracią i przeszkoda do nauk i swywola i w języku ujma francuskim. Nie mówię, żeby absolute z Polakami się nie widywać, to by mogło odium parere, ale raz wizyty odbywszy odłożyć z niemi familiaritates do Polski”. Nie była to jednak przywara wyłącznie Polaków, a podobne refleksje pojawiają się choćby na stronach podróżniczych relacji Anglików, którzy w XVIII wieku masowo wyruszali w grand tour i odwiedzali Paryż.

Na trasach edukacyjnych wojaży w XVII i XVIII wieku młodzi szlachcice i magnaci poznawali zazwyczaj jeszcze podstawy języka włoskiego, a dopełnieniem lingwistycznych studiów bywały czasem lekcje bardziej „egzotycznych” języków jak hiszpańskiego czy angielskiego. Podczas swoich grand tour przyszli ministrowie, dyplomaci, poeci, ale i zwykli posłowie uczestniczyli w konwersacjach, sięgali do podręczników gramatyki czy nabywali kolejne dykcjonarze, z zapałem ucząc się języków cudzoziemskich, a ślady po młodzieńczych lekcjach pozostały nie tylko na kartach podróżnych rachunków, ale i w woluminach zgromadzonych na półkach rodowych bibliotek.


Realizacja działań online w ramach programu „Kultura Dostępna”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.

Kultura Dostępna logo