© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   11.08.2021

Profesor pod Zielonym Lasem | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”

Dawno, dawno temu ukazał się był w „Magazynie Gazety Wyborczej” wywiad z wybitnymi polskimi historykami, w którym zadano pytanie o najwybitniejszego polskiego władcę. Mnie najbardziej przypadła do gustu wypowiedz śp. prof. Henryka Samsonowicza, który promował na najwyższe miejsce Zygmunta Augusta. Z początku mnie to nieco dziwiło, bo przecież Bolesławy, Kazimierze, itd. itd. Argument profesora był prosty i mądry: to Zygmunt August swą niemal osobistą decyzją przesądził o losach Unii Lubelskiej, co ostatecznie zmieniło losy naszego państwa, tworząc zupełnie nową problematykę historyczną.

Pod wpływem słów profesora zaczęliśmy się zastanawiać, które to stulecie było w dziejach Polski najlepsze. Zdania były mocno podzielone, spróbuję więc zrekonstruować własną klasyfikację. Otóż na miejscu pierwszym wciąż widzę wieki X i XI. No bo chrzest Polski, awans do wspólnoty narodów europejskich – to przesądza wynik rywalizacji. Nadto, dopiero co powstałe państwo Polaków czy Polan. Dziś historycy wolą drugą nazwę, ale przypomnę, że w genialnej powieści Teodora Parnickiego „Srebrne orły” papież Sylwester II każe pewnemu młodemu mnichowi nazywać Nadwiślan – Polakami. Co więcej, państwo wczesnych Piastów szerzy się jak ogień na pustym stepie: Chrobry zajmuje Kijów i Pragę, choć jego dążenie do stworzenia imperium sclavorum wydaje się dość mityczne.

Na drugim miejscu postawiłbym wiek XVI, stulecie w miarę spokojne, opromienione blaskiem kultury humanistycznej, otwarte i tolerancyjne. To przecież nie tylko Kochanowski, ale też legion pomniejszych talentów, z bratankiem mistrza Jana, Piotrem, na czele. Właściwe nikt (no może poza Rosją) nie odważa się zaczepiać na serio (pomijam Tatarów, zresztą bardzo dolegliwych) łagodnego olbrzyma, który czasem rusza do przodu. Bywa, że niefortunnie, jak za czasów Jana Olbrachta, bywa, że udanie, jak pod berłem Stefana Batorego. Polska jest prawdziwym mocarstwem, z którym musi się liczyć każdy. Ale dołóżmy łyżkę dziegciu – prawodawstwo rozwija się w niebezpiecznym kierunku, którego skutki dają się poznać w następnym stuleciu. Jednak nad całym wiekiem unosi się akt Unii Lubelskiej, nasza Arka Przymierza.

Na ostatnim z miejsc medalowych chętnie widziałbym wiek XV, a to przede wszystkim z powodu  bitwy pod Grunwaldem, którą znakomity prof. Władysław Smoleński tak pięknie nazywał bitwą pod Zielonym Lasem. Jakkolwiek nie brało w niej udziału tylu wojowników, ilu wyspekulowali sobie starzy kronikarze, było to starcie jakich darmo szukać w naszej historii. No, może wiktoria wiedeńska, podobnie jak Grunwald nie wykorzystana, bądź wykorzystana połowicznie. Przywoływany już prof. Samsonowicz twierdził, że gdyby wtedy istniała taka instytucja, to Polska dostałaby stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.

Skoro podium już jest pełne, to teraz może dwa słowa o ostatnich. Mój wiek, wiek XX, jak śpiewał Bułat Okudżawa „chcę cenić i czcić”, jednak z racji dwóch wojen światowych, komór gazowych, czy masowych bombardowań uważam za najokropniejszy. Ale tylko oczko wyżej umieściłbym najbardziej staropolskie ze stuleci, najbardziej też sienkiewiczowskie, czyli wiek XVII, mimo Kircholmu, Chocimów, Beresteczka, Wiednia, Piotra Skargi i czterech poetów Morsztynów.