© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Sarmaci w negliżu, czyli dlaczego Kochanowski pisał nieprzyzwoite fraszki?

W literaturze staropolskiej wypowiedzi odnoszące się do sfery erotycznej, które można by określić mianem bezpośrednich, nieżartobliwych i pozbawionych wstydu, należą do rzadkości. Papier rumienił się podówczas bardziej od ludzi, którzy, jak twierdzą historycy obyczaju, generalnie woleli obywać się w tych sprawach bez nadmiaru słów. Do wyjątkowych należy uznać wzmianki rozsiane na kartach pamiętników oraz w korespondencji, a więc w przekazach przeznaczonych zwykle dla ograniczonego kręgu odbiorców. Znamienny jest np. sposób podania informacji na wstydliwy temat przez Stanisława Niemojewskiego w jego wspomnieniach z pobytu w Księstwie Moskiewskim w latach 1606-1608, który wzmiankował o praktykach seksualnych pewnego popa, ojca dwanaściorga dzieci, przyznającego się do naturalnej antykoncepcji. Swemu rozmówcy duchowny tłumaczył: „«Ba, byłoby ich [dzieci] więcej, ale żeby się nie rodziły, tedy żonę swoję od kilku lat» – etc. z prosta, jako naplugawszemi słowy – «nie tak, jako pierwej obłapiam»”. Cytat z wypowiedzi popa dotyczącej „sodomskiego grzechu” – jak autor określał stosunek analny – został zastąpiony zdefiniowaniem charakteru tej wypowiedzi, co miało wskazywać zapewne na różnicę między traktowanym jak barbarzyńca prawosławnym kapłanem a człowiekiem cywilizowanym, za jakiego uważał się Niemojewski. Ale też wypowiedź ta dobrze określa poziom wstydu szlachcica, zakładającego, iż w tekście, który będzie czytany, a wiele wskazuje na to, iż pamiętnik miał być przeznaczony do czytelniczego obiegu, nie wszystko można przedstawiać wprost. Za charakterystyczne uznać należy również zachowanie Mikołaja Oleśnickiego, który opowiedział Niemojewskiemu o tym zdarzeniu. Kasztelan małogoski kazał mianowicie odepchnąć od siebie bezpruderyjnego popa, gdyż nie chciał nawet stać obok bezwstydnika. Norma honorowana jako obowiązująca wpłynęła zatem cenzurująco na zachowanie bohatera anegdoty oraz na sposób jej ujęcia w dziele przeznaczonym do upublicznienia.

Przywołany przypadek jest szczególny, gdyż dotyczy postępowania postrzeganego dawniej jako ciężki grzech przeciw naturze, co również wpłynęło na taki, a nie inny sposób przedstawienia sytuacji, ale naturalne pożycie seksualne wspominane jest na kartach memuarów wcale nie z większą otwartością i animuszem. Do najbardziej znanych wyjątków należy małżeńska korespondencja Jana Sobieskiego, który w listach do żony używał języka bardzo bezpośredniego na określenie swych erotycznych oczekiwań, co wynikało z intymnej sytuacji komunikacyjnej, a poniekąd również z przyjęcia przez króla pozy nie tyle męża, ile romansowego amanta.

Oficjalna kultura sankcjonowana przyzwoleniem większości uczestników (nieraz zresztą wbrew reprymendom moralistów), tolerowała erotyzm wyrażany w sposób afirmatywny tylko w określonych wypadkach. Jednym z nich był, uprawomocniony dzięki długiej tradycji, obyczaj weselny uwzględniający w porządku ceremonialnym obrzędu frywolne piosenki, zwane czasem w okresie renesansu i baroku z łacińska fescenninami, które wykonywano przed lub w trakcie odprowadzenia panny młodej do łożnicy. Będące reliktem pogańskich zwyczajów zaślubinowych, przyśpiewki zapewniać miały młodej parze płodność poprzez śmiałe aluzje do czynności prokreacyjnych. Była to śmiałość tolerowana w społeczeństwie szlacheckim, znamienna tym bardziej, że uwzględniająca w gronie adresatów również płeć piękną, zwykle poddaną bardzo silnej presji wymogów aprobujących jako właściwą niewieścią wstydliwość.

Podobna otwartość wyróżniała utwory karnawałowe, chociaż utrwalona w słowie pisanym ekspresja erotyczna – dość blady, jak można mniemać, oddźwięk rozwiązłości panującej w tym okresie roku – podporządkowana była innemu paradygmatowi zachowań. W renesansowym Sądzie Parysa, sztuce przeznaczonej do wystawienia podczas mięsopustu, pojawia się intermedium, którego bohaterkami są staruchy i młodzieńcy. Jedna z nich mówi:

            Ja, pani Piszczkowa, baba stara,

            Ale między młodzieńcy jara.

            Pójdę teraz do tańca,

            Boć mi miło skakać wedle młodzieńca

– młodzieńcy odpowiadają:

            Nuż wy, baby stare,

            Niechaj będzie dziś żniwo jare!

            Będziem z wami ten raz tańcować,

            A potem twarogu pojadać.

Trudno nie dostrzec w tej wymianie zdań przejrzystych, uwydatnionych zapewne gestem podczas inscenizacji aluzji do spółkowania, do których karykaturalny taniec ma być wstępem. Intermedium stanowi przykład karnawałowej inwersji, akceptowanej tylko w obrębie chwilowego porządku, nietolerowanego na co dzień. Zarówno fescenniny, jak i intermedia karnawałowe kojarzyły sferę seksualną ze śmiechem, stanowiącym licencję zezwalającą akcydentalnie na publiczne naruszenie obyczajowego tabu.

Śmiech okazał się także usprawiedliwieniem dla śmiałości erotyku pozbawionego wskazanych już motywacji. Domeną tego typu twórczości była przede wszystkim piosenka erotyczna oraz mniej lub bardziej swawolny epigramat. Pierwsza rozwijała się na marginesie kultury oficjalnej w jej nurcie popularnym, żywotnym w wiekach średnich przede wszystkim dzięki aktywności goliardów, a w późniejszych wiekach dzięki ich następcom, dostarczającym repertuaru wykonawcom występującym przed mniej wyrafinowaną publicznością (w XVII w. ogłaszano te wiersze drukiem w anonimowych najczęściej kancjonałach straganowych, dających rozrywkę głównie podczas zakrapianych biesiad).

Na tym tle obsceniczna twórczość epigramatyczna przedstawia się jako zjawisko osobne, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę jej rodowód, kształt, cele artystyczne oraz obieg. Antyczne pochodzenie epigramatu obscenicznego – rekomendowane utworami autorów tej miary, co Katullus czy Marcjalis – stanowiło zapewne impuls dla poetów nowołacińskich doby odrodzenia (przykładem są chociażby łacińskie obscena Andrzeja Krzyckiego). Zmiana języka z łaciny na wernakularny spowodowała przekroczenie kręgu humanistycznego i spopularyzowanie swawolnego epigramatu, niemniej nie musi to oznaczać odarcia tego typu twórczości z głębszych założeń. Obsceniczna epigramatyka renesansowa odsyła do szerszych tendencji kształtujących oblicze epoki, uznających z jednej strony zmysłową cielesność człowieka, a z drugiej służących śmiechowi, afirmowanemu wówczas jako cecha wyróżniająca człowieka spośród innych stworzeń. W księgach epigramatycznych, pomyślanych nierzadko jako odbicie różnorodności człowieczego świata, dopełniały też panoramy spraw ludzkich.

Stąd zapewne obrona pełnoprawności nieprzyzwoitych treści w epigramatycznym uniwersum, skierowana przeciw atakom różnej maści skrupulantów: wydawców, cenzorów, moralistów. Ich ingerencje czy napominania wywoływały zdecydowane riposty autorów fraszek, których skądinąd nie sposób podejrzewać o rozwiązłość, broniących autonomii gatunku i przyzwalających epigramatowi na nieco więcej, niż dopuszczała akceptowana na co dzień norma obyczajowa. Znane są dobrze słowa Jana z Czarnolasu z listu do Januszowskiego, w którym przeciwstawiał się naruszaniu integralności swych Fraszek, gdy drukarz chciał pominąć nazbyt śmiałe. W jednej z nich (I 26) poeta pisał:

            Jeśliby w moich książkach co takiego było,

            Czego by się przed panną czytać nie godziło,

            Odpuść, mój Mikołaju, bo ma być stateczny

            Sam poeta, rym czasem ujdzie i wszeteczny.

Mimo woli poety w pośmiertnym wydaniu z roku 1585 Januszowski zamieścił swobodniejsze fraszki na końcu zbioru (jeden wiersz, O księdzu, całkiem usunął), opatrując je apetycznym nagłówkiem Dobrym towarzyszom gwoli. Są to następujące utwory: O Jędrzeju (I 28), O gospodyniej (I 55), Do Marcina (I 59), O chłopcu (I 61), O proporcyjej (II 42), O gościu (II 43), O Gąsce (II 82) i O flisie (III 86). Przeniesienie obscenów na ostatnie karty zapewne usprawiedliwiało wydawcę do pewnego stopnia. Kupowano bowiem luźne składki, które każdy oprawiał własnym sumptem. Co bardziej pruderyjni nabywcy mogli więc nie przeznaczać do oprawy półarkusza zawierającego rażące poczucie przyzwoitości wiersze, można go też było łatwo wyrwać (istnieją egzemplarze ze śladami wydarcia ostatnich stronic), gdyby nie spodobały się kolejnemu użytkownikowi książki. Mimo to zastanawia, dlaczego Januszowski usunął wymienione fraszki, a pozostawił wiele innych, wcale nie mniej nieobyczajnych, jak np. Do Petryła (II 11), O starym (II 42), Do dziewki (III 82) czy Marcinowa powieść (III 85). Wydawca usunął mniej niż połowę wierszy, które powstały z natchnienia wszetecznego Kupidyna, przy czym nie kierował się za bardzo stopniem obsceniczności, lecz raczej frekwencją epigramatów o budzącej wątpliwości etyczne treści w księdze. „Wałaszenie” Fraszek nie wynikało więc, można się domyślać, z rozterek moralnych wydawcy, lecz jedynie z chęci uspokojenia skrupulantów, których można było zmylić za sprawą usunięcia jednego epigramatu i pomysłowego rozwiązania z aneksem. Ten ostatni nie zmieniał jednak aż tak bardzo charakteru zbioru, którego varietas również po ingerencji ogarniała tematykę sypialniano-anatomiczną, tylko że nieco w mniejszym stopniu.

Sięgnięcie przez Kochanowskiego po treści seksualne wprowadzało na karty zbioru tematykę ewidentnie niską. Uwzględnienie nieprzyzwoitych treści współtworzy panoramę ogarniającą człowiecze uniwersum. Nie idzie tu o pełnię przedstawienia, lecz raczej reprezentację różnych aspektów świata ludzi: od spraw poważnych po błahe, od wzniosłych idei i świadectw cnót po sensualną cielesność. Włączając do zbioru utwory skoncentrowane na tematyce erotycznej, Kochanowski naruszał dozwoloną w literaturze eleganckiej normę. Przekroczenie linii na mapie ciała, która oddzielała to, co „niskie”, od tego, co „wysokie”, uruchamiając bogatą symbolikę góra – dół i przywodząc podział na zjawiska szlachetne i nieszlachetne budzić mogło sprzeciw nie tylko obyczajowy, ale i dysonans estetyczny tym bardziej ewidentny, że wchodzący w kolizję ze stawianymi wówczas powszechnie przed poezją celami. Tematykę seksualną ujmował poeta wszak w sposób aprobujący (nie satyryczny czy umoralniający), chcąc przede wszystkim bawić.

Wolno sądzić, że artysta tej miary co autor Trenów nie bronił więc nieprzyzwoitych fraszek w imię przekory czy upodobania do sprośnych konceptów. Śmiech z ludzkiej seksualności dopełnia zawarty w zbiorze wizerunek humanitas, a zarazem rozbraja poniekąd cielesność ludzkiej natury, dystansując się wobec niej, ale i zaznaczając wielowymiarowość człowieka jako mikrokosmosu w konstruowanej przez poetę we Fraszkach antropologicznej wizji.