Pod koniec karnawału, w Środę Popielcową 7 marca 1821 r., w Warszawie zorganizowano – zgodnie z dawną tradycją – coroczny kulig do Wilanowa. Szlichtada okazała się wyjątkowo tłumna. Jak informował na bieżąco sprawozdawca „Kuriera Warszawskiego”, „karet i koczów było 450, a w ogólności z sankami i doróżkami, tysiąc [!] pojazdów. Pomiędzy rozlicznemi, różnych narodów ekwipażami (...) zastanawiały sanie ogromne, do których 8 koni białych było zaprzężonych; każda para koni miała postyljona suto galonowanego; sanie były wysłane dywanami i futrami, a mieściły w sobie kilkunastu z najznakomitszej młodzieży”.
Właśnie ten imponujący zimowy zaprzęg uwiecznił w okazałej wymiarami litografii Jakub Sokołowski (1784 – 1837), rysownik i grafik, zaprzyjaźniony z hrabią Aleksandrem Chodkiewiczem, w którego to – pierwszym w Warszawie zakładzie litograficznym – odbijał swoje dzieła. Omawiana litografia ukazała się 14 czerwca 1821 r. i od razu wzbudziła ogromne zainteresowanie. „Lecz gdy artysta [tzn. Sokołowski] kilka tylko exemplarzow tegoż rysunku odbił – informował niezawodny „Kurier” – wielu miłośników kunsztów prosi, aby ten nowy płód narodowego kunsztu, mógł być w liczniejszem wydaniu publiczności udzielonym”. Odbitki sprzedawano – jak notował następny anons – „w składzie sztuk pięknych u P. Letrona, reszta w sklepie Dobroczynności”, lecz nakład od początku był raczej ograniczony, podobnie jak niemal wszystkie prace Sokołowskiego. Artysta bowiem, jak utrzymywał jego biograf, Maksymilian Roman, u Chodkiewicza „robił najpierwsze niemal próby litograficzne (...), gdzie najczęściej, po jednem lub kilku odbiciach, ścierał kamienie i znów na nich rysował”.
Wykonana zapewne według szkiców z natury "Wycieczka do Wilanowa w Środę Popielcową w 1821 r.", opatrzona francuskim tytułem, należy do rzadkości i jest znakomitym przykładem „inkunabułu” warszawskiej litografii, niemal jeszcze w stadium próbnym. Poza tym wiadomo, iż liczna męska grupa, zasiadająca w tych ogromnych saniach, jest de facto portretem zbiorowym ; niestety, dziewiętnastowieczne źródła nie przekazały, kogo konkretnie sportretował Sokołowski – i tego się już nigdy nie dowiemy. Sam artysta, znany z fenomenalnej pamięci wzrokowej, był postacią tragiczną w swoim środowisku. Zmarł młodo, pogrążony w nieuleczalnej melancholii. Jego poszukiwane przez koneserów prace graficzne (akwaforty i litografie) do dziś są ozdobą każdej liczącej się kolekcji.