© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   10.12.2019

Trudne lata imperium Osmanów – po co Turkom była potrzebna wojna z Polakami?

Stosunki polsko-osmańskie w XVI wieku były wręcz wzorem pokojowego współżycia. Oczywiście nie była to sielanka. Kozacy zaporoscy co rusz pojawiali się w Mołdawii, a od ostatnich lat XVI wieku coraz częściej zapuszczali się na wody Morza Czarnego. Nie próżnowali też Tatarzy, regularnie nawiedzający Ruś i Ukrainę w poszukiwaniu jasyru. Niemniej zarówno Polska, jak i Turcja potrafiły zawsze dojść do porozumienia, co wynikało ze słusznego przekonania, że nadrzędny interes obu państw wymaga utrzymania pokoju. Tymczasem w 1620 roku doszło do otwartej wojny, której jednym z pierwszych – i zarazem tragicznych – bohaterów stał się hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski. Dlaczego?

Na początek trzeba powiedzieć, że hetman wielki koronny, mający spore – i nienajlepsze zresztą – doświadczenia z Tatarami, bynajmniej nie był rzecznikiem konfrontacji z Portą Otomańską. W opinii Stanisława Żółkiewskiego w momencie, gdy interesy polskie wymagały skupienia wysiłku Rzeczypospolitej na innym kierunku, należało utrzymywać pokój z Osmanami nawet za cenę znacznych ustępstw. Przyjmując taką linię postępowania, był Stanisław Żółkiewski wiernym uczniem szkoły politycznej Stefana Batorego i Jana Zamoyskiego. Obaj oni godzili się często na spore cesje wobec tego czy innego sąsiada, byle móc załatwić ważniejszą i pilniejszą sprawę. Wskazać tu możemy ugodową politykę Batorego wobec Turcji i Prus w dobie wojen inflanckich czy jawną niechęć Zamoyskiego do dymitriad i angażowania się w Moskwie w dobie wojny ze Szwecją. Hetman Stanisław Żółkiewski niechętnie patrzył zatem na wyprawę książąt Michała Wiśniowieckiego i Samuela Koreckiego do Mołdawii w latach 1615–1616, a także na samowolne rajdy kozackie na Morze Czarne. I był konsekwentny – książąt nie poparł, narażając się na oskarżenia o dopuszczenie do ich klęski, a Kozakom dwakroć narzucał wędzidło w ugodach olszanickiej i rastawickiej w latach 1617 i 1619. Tak czy inaczej, utrzymywał z powodzeniem pokój z Turcją, umożliwiając Rzeczypospolitej zwycięskie zakończenie wojny z Moskwą (rozejm w Dywilinie w 1618 roku). Imperium osmańskie prowadziło podobną politykę. Kanonem dla Osmanów było niewszczynanie dwóch wojen jednocześnie. Przyjaźń sułtana dla Polski była wyrachowana i niebezinteresowna. Od czasu wyprawy na Węgry w 1526 roku aż po 1606 rok Osmanowie toczyli ciężkie boje z Habsburgami, przerywane na czas kampanii przeciw perskim Safawidom. Byli to dla nich groźniejsi przeciwnicy, na których spodziewali się też zyskać więcej niż na konfrontacji z Polską. Obie strony zatem, mając ręce związane innymi wojnami, utrzymywały dobrze skalkulowany pokój. Tymczasem u schyłku drugiego dziesięciolecia XVII wieku sytuacja radykalnie się zmieniła.

W dużym stopniu odpowiedzialność za to spada na Polskę, a głównie na Kozaków. Stanisław Żółkiewski robił, co mógł, aby utrzymać ich w karbach, ale przynosiło to coraz gorsze efekty. Najbliżej poskromienia Kozaczyny był hetman w 1596 roku, po stłumieniu powstania Nalewajki. Niestety, wojny z początku XVII wieku, zwłaszcza moskiewska, wymusiły na Polsce udzielenie Kozakom amnestii, a samym Zaporożcom dały okazję do rozwinięcia skrzydeł i wzrostu liczebnego. Znaczną część swej energii kierowali oni na Morze Czarne, pustosząc coraz śmielej i dotkliwiej posiadłości sułtańskie. Turcy nie mogli tego długo pozostawić bez należytej odpowiedzi.

Imperium przeżywało również kryzys finansowy, związany ze zmianami w wojskowości europejskiej. Konieczność rozbudowy zawodowych formacji artylerii i piechoty, które mogły skutecznie stawić czoła habsburskiej machinie wojennej, wymagała zwiększonych nakładów finansowych. Prowadziło to do wzrostu podatków i buntów na prowincjach. Zmuszało też Osmanów do szukania alternatywnych źródeł dochodów. Przynajmniej dwa spośród nich kolidowały bezpośrednio z interesami Polski. Po pierwsze, Turcy ciągnęli znaczne zyski ze sprzedaży tronów hospodarskich w Mołdawii i na Wołoszczyźnie – zależało im więc na bezpośredniej kontroli nad tymi krajami. Tymczasem od wyprawy Jana Zamoyskiego do Mołdawii w 1595 roku Polska uzyskała gwarancję dziedziczenia tamtejszego tronu w rodzie Mohyłów, zobowiązanych do uznawania zwierzchnictwa króla polskiego. Respektowanie tego zapisu było dla Turków niekorzystne finansowo i kiedy w 1611 roku usunęli z Mołdawii Konstatnego Mohyłę, dali tym samym powód do konfliktu.

Innym – bardzo poważnym – źródłem dochodów były zyski ze sprzedaży brańców. Sułtanowi należała się zgodnie z prawem piąta część łupów wojennych. Na tej podstawie imperium pobierało podatek w wysokości piątej części wartości niewolników, sprzedawanych na targach, a pozyskiwanych przez Tatarów w ich rajdach na Ruś, Ukrainę i państwo moskiewskie. Dla przykładu, tylko w ciągu roku od listopada 1606 do listopada 1607 zarejestrowano w Stambule sprzedaż prawie 3,7 tys. niewolników, za których ściągnięto podatek w wysokości niemal 930 tys. akcze. Była to suma nie do pogardzenia, odpowiadająca prawie 20 tys. ówczesnych złotych polskich. Imperium nie mogło sobie pozwolić na rezygnację z tego źródła dochodów, a więc – mimo zapewnień o powstrzymaniu Tatarów – Polska i tak nie mogła liczyć na wywiązanie się przez Turków z tych obietnic.

Kiedy zatem Turcy zakończyli wojnę z Persją, a Polska z Moskwą, obie strony mogły przystąpić do rozstrzygnięcia swych sporów na drodze wojny. Stanisław Żółkiewski uznał wtedy, że pora upomnieć się o utracone wpływy w Mołdawii, zaś Osman II i jego doradcy dojrzeli okazję do poskromienia Kozaków i umocnienia prestiżu władcy i państwa.