© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   17.08.2021

Trzy baby | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”

Warto wciąż przypominać, że o ojczyznę walczyli z orężem w ręku nie tylko mężczyźni. Również w dobie baroku.

Podobno „baby są jakiś inne” i może słusznie, bo – jako powiada super wieszcz – wietrzne to są istoty. Wszelako są rozmaite baby, a wśród nich bardzo groźne baby bojowe. W epoce staropolskiej było ich doprawdy wiele, zresztą o niektórych pisało się w tej koszulce. Tutaj chciałbym wszakże obrócić uwagę Czytelnika na trzy mocne baby, w dużej mierze oblężnicze. Przodem niech pójdzie Beata Dolska.

Anno Domini 1577 pomieniona Beata, baba sroga lecz zwyczajna, akurat tańcowała na własnym weselu z księciem Sołomereckim, gdy okazało się, że Tatarzy w sile 2 tysięcy podeszli pod Dubno. To stare miasto, założone pono jeszcze przez Rurykowiczów, później w rękach Ostrogskich. Do II wojny światowej w granicach Rzeczypospolitej, dziś w okręgu wołyńskim na Ukrainie.

Ale wróćmy do roku 1577 i naszych Tatarów. Zapanował wielki popłoch, podobno Sołomerecki ze strachu schował był głowę pod ławę. Ale nie ona, Beata, która natychmiast porzuciła weselne pląsy i toasty i – w asystencji nadwornego błazna – rzuciła się do armaty. Trzeba tutaj koniecznie zwrócić uwagę na instytucję błaznów bojowych, z których zapewne najsłynniejszy był trefniś Henryków III i IV francuskich, Jean-Antoine d'Anglerais, bardziej znany jako Chicot, niezrównany mistrz szpady.

Pani i błazen natychmiast narychtowali armatę na centrum wojsk tatarskich, a tak celnie, że zabili chanowego syna. W oblegających fantazja upadła i odstąpili od murów Dubna. Pani Beata odsapnęła krzynkę, odłożyła lont i stwierdziła: „teraz można brać ślub”. I żyli długo i szczęśliwie.

Warto też przypomnieć Helenę Ogińską z Ogińskich, wojewodzinę, marszałkową i kasztelanową wileńską i to nie tylko dlatego, iż żyła 90 lat (1700–1790) i odznaczała się podobno nadzwyczajną inteligencją i roztropnością. Jako młode dziewczę odbyła bowiem wiele turniejów rycerskich, w których nieodmiennie brała górę nad mężczyznami. Posiadała tak wielką siłę fizyczną, że – jak twierdzi Zygmunt Gloger – „talerze srebrne bez żadnej trudności w trąbki zwijała i rozwijała oraz talary i grosze palcami łamała”. Przypomina się tu księżniczka Anna Pomorska, wnuczka Kazimierza Wielkiego, wyswatana cesarzowi Karolowi IV podczas zjazdu krakowskiego nazywanego też Ucztą u Wierzynka. Ta z kolei łamała podkowy jak zapałki, a pancerze darła jak papier.

Trzecia z bab mocnych, zresztą najbardziej z nich znana, to Anna Dorota Chrzanowska, z domu von Fresen, żona komendanta twierdzy Trembowla obleganej przez Turków w roku 1675. Oblężeni bili się dzielnie, odpierali srogie szturmy, ale gdy zaczęło im braknąć wody i prochów w serce komendanta zakradło się zwątpienie. Wtedy pani Anna stawiła się przed obliczem męża z dwoma bandoletami w dłoniach. Jeden miał służyć zastrzeleniu męża, a drugi jej samej – oczywiście, jeśliby Chrzanowski poddał Trembowlę. Niewykluczone zresztą, że groziła mu nożem, bo z takim narzędziem w dłoni wyobraził ją malarz Leopold Loeffler. Na groźbę Anny jedna była tylko odpowiedź: „na mury bracia kochani!”. Pani Anna posunęła się nawet do tego, że brała udział w wycieczkach: podobno była dwa razy ranna. I Turcy... odstąpili od oblężenia. Może niekoniecznie dzięki postawie pani komendantowej, bo król Jan zbierał właśnie pułki wedle Lwowa, ale tak czy inaczej Anna Dorota Chrzanowska zasłużyła się ojczyźnie.

Co najosobliwsze, jej zasługa nie pozostała bez nagrody, albowiem oboje państwo Chrzanowscy zostali nobilitowani, a Annie już w XVII wieku postawiono pomnik. A kiedy zniszczył go wiatr historii, postawiono drugi – autorstwa rzeźbiarza Bochenka. Wyobrażał on – jakżeby inaczej – Annę z nożem w ręku. Szlag go trafił w 1944 roku, ale sława bohaterskiej Anny Doroty nie przeminęła. I nie przeminie.