© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   04.06.2021

Witamy w krainie zbrojnych pacyfistów | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”

W państwie polsko-litewskim (a właściwie polsko-litewsko-ruskim) poziom uzbrojenia szlachty był odwrotnie proporcjonalny do jej woli walki.

Barokowa Polska była bez wątpienia jednym z najosobliwszych państw w Europie. Niektórzy cudują, że państwo tak potężne upadło tak prędko, a ja zdumiewam się, że trwało tak długo, bowiem ogół instytucji Rzeczypospolitej nominował ją (piękne, ach, piękne słówko!) do szybszego zawału, zwłaszcza, gdy miało się za sąsiadów niezmiernie agresywne mocarstwa. I to zewsząd, bo od południa Habsburgowie, od zachodu Hohenzollernowie, od północy szwedzcy Wazowie, a od wschodu – Romanowowie. W tej nieprzyjemnej konfiguracji trzeba było się przecież bronić, ba, czasem atakować, wszak wiadomo, że atak najlepszą obroną. Podejrzewam, że można było wykończyć sąsiadów ruskich, pruskich i austriackich – byle nie naraz.

Trzeba przy tym przypomnieć, iż Rzeczypospolita była krajem nie tylko rozległym, ale też ludnym, przy wielkim współczynniku ludzi umiejących posługiwać się bronią. Różnie szacuje się liczebność „ludu szlacheckiego”, powiedzmy, że w naszym okresie wynosiła – w skali całego kraju – jakieś 9 czy 10 %, a wiadomo, choćby ze słów pana Zagłoby, że każdy szlachcic to szabla. Taki współczynnik był raczej obcy naszym sąsiadom, jeno nic z tego nie wynikało. Rzeczypospolita szlachecka była bowiem krainą zbrojnych po zęby pacyfistów, dziejowym fenomenem. Wiadomo przecież nie od dziś, że jak się ma broń, to zwykle przychodzi jej użyć.

Bronią taką nie mogło być jednak pospolite ruszenie, nieporęczny przeżytek wieków średnich, które w XVII wieku właściwie wygasało, bo zwoływano je raptem kilka razy, po raz ostatni bodaj w 1672 roku. Wsławiło się ono haniebną kapitulacją pod Ujściem i hańbą piławiecką, należy jednak pamiętać, że jak sobie trochę powojowało, to nabierało w tym chęci i wprawy. No, ale była to siła czysto defensywna, którą trudno była przekonać do wycieczek zagranicznych, zwłaszcza, że taki towarzysz musiał sam się oprzyrządować.

Prawo wszczęcia wojny powoli wymykało się z rąk królewskich, aż wreszcie w 1611 roku okazało się ostatecznie, że to Sejm decyduje o wszystkim. „A więc – pisze znamienity znawca przedmiotu Dariusz Milewski – odesłać sprawę na sejmiki, potem poczekać na sejm, przedyskutować. Wreszcie zebrać podatki, zaciągnąć armię itd. W takich warunkach nie można prowadzić wojny zaczepnej”. Oczywiście, chodziło o pieniądze, które Sejm mógł uchwalić albo mógł nie uchwalić, a raczej nie był skłonny do szastania publicznymi środkami w sprawach, na których niespecjalnie mu zależało.

Nie oznacza to jednak, że było to całkiem niemożliwe. Od czasu do czasu bowiem Rzeczypospolita przechodziła do ataku. Ot, choćby Jan Kazimierz, który po otrząśnięciu się ze Szwedów (skądinąd pytanie: „ile walnych bitew wygrali z nimi Polacy w dobie potopu?”) zarządził marsz na Moskwę. Utknął on jednak, jak wcześniejsza impreza Zygmunta III, w błocie. Niewykluczone więc, że należy zweryfikować tradycyjny pogląd, że najlepszym z „atmosferycznych” sojuszników Rosji jest śnieg i biała zawierucha. Największym przyjacielem Rosji jest chyba błoto.

Oczywiście w krainie zbrojnych pacyfistów musiały zdarzać się wyjątki od antywojennej reguły i to wcale nierzadkie. Niemało było przecież różnej maści awanturników, no i garść tych, którzy wciąż byli niezadowoleni z rozmiaru terytorium państwa. Niemało też było tych, którzy szli po łupy, skądinąd niektórzy niemieccy historycy zaliczali do nich również Jana III, ich zdaniem „orientalnego wojownika”. To oczywiście nonsens, choć w pewnej mierze uzasadniony słynnym listem króla z namiotów wezyrskich. Jednakże wciąż mi się zdaje, że Sobieski był po prostu nieco oszołomiony niesamowitym zwycięstwem.

A akurat ten monarcha umiał postępować ze szlachtą. Wycisnął ze niej np. fundusze na odzyskanie Podola. Ale już jego następca August II, monarcha wcale niegłupi i z początku pełen dobrej woli, nie dostał środków na wojnę ze Szwecją. No i bardzo dobrze, gdyż w żaden sposób nie umiał jej wygrać. I tak to już zostało. Kolejną zwycięską wojnę ze Szwedami stoczył dopiero Henryk Sienkiewicz.