Bracia Maksymilian Hieronim oraz Michał Sieciech Ossolińscy, synowie kasztelana czerskiego Maksymiliana, wybrali się w 1660 roku w typową jak na tamte czasy peregrynację europejską, aby uzupełnić edukację oraz nabrać poloru i ogłady. Ich głównym celem było bliższe poznanie Czech (Praga), Włoch (Rzym, Bolonia), Niemiec, Austrii (Wiedeń) oraz Francji, do której ostatecznie jednak nie przybyli z powodu zagrodzenia tureckiego na trakcie z Austrii.
Starszy z braci – Maksymilian Hieronim – postawił sobie za cel dokładne spisywanie wrażeń z tychże wojaży w formie dziennika, którego prowadzenie jednak dość rychło zakończył na dniu 14 maja 1661 roku, kiedy obaj Ossolińscy nadal przebywali w Pradze. Trudno orzec, co było przyczyną tak nagłego zakończenia relacji. Wiadomo jednak, że dopiero po powrocie do kraju starszy z braci jedynie w kilku słowach streścił kolejne dwa lata tury kawalerskiej po zachodniej Europie. Niemniej jednak dzięki początkowej ambicji pamiętnikarskiej Maksymiliana Hieronima można dowiedzieć się o wielu interesujących szczegółach tej peregrynacji, głównie z terenu Śląska oraz czeskiej Pragi. Abstrahując jednak od dość typowych elementów relacji (nauka, zwiedzanie świątyń, pałaców i zamków, spotkania z innymi peregrynantami), wypada odnieść się do bardziej osobliwych przekazów zanotowanych przez Ossolińskiego, które śmiało można uznać za przejaw staropolskiego pojmowania otaczającej rzeczywistości.
Jeszcze na terenie Śląska, a dokładniej w Nysie, przyszło naszym peregrynantom usłyszeć 25 maja 1660 roku opowieść o miejscowej „czarownicy”, która kilkanaście lat wcześniej została surowo ukarana za swoje „niecne uczynki”. Wypada zaznaczyć, że na terenie pogranicza śląsko-czeskiego, a przede wszystkim w księstwie nyskim, dochodziło w XVII wieku do dość częstych procesów o czary, z których te ziemie poczęły nawet słynąć. Maksymilian Hieronim zapisał w swoim diariuszu taką oto nyską opowieść:
Z okazyjej czarownic, których jest siła nie tylko w samej Nesie, ale i po całym Szląsku i Morawie, między któremi znajdują się też i znaczne panie, powiedział nam pan gospodarz Melchior Opicz, że przed kilkunastą lat, gdy w jednym młynie na kwaterze w Szląsku stał żołdat, postrzegł młynarczyka, że częściej doglądał młynarzowej żony niżeli młyna. Będąc życzliwy gospodarzowi, przestrzegł go. Czego dowiedziawszy się młynarka, że żołdat revelavit secretum [odkrył tajemnicę], zadała mu in cibo [w potrawie] takowe czary, że zjadłszy osłem stał się; jednak lubo speciem [postać] miał na sobie tego bydlęcia, sensum rationalem [zdrowego rozsądku] nie stracił był. Robił jako osłowi należy. Czasu jednego, gdy z młynarczykiem podle tej stajni, gdzie osłowie stali, rozmawiała, zwierzyła mu się z tego, że z żołdata osła uczyniła, pokazawszy go, który z nich był żołdatem, powiedziała mu zaraz i to, gdyby na Bożeciało w procesyjej rzycających kwiatków dostał i zjadł który, znowu stały się człowiekiem (…). Zrozumiawszy i usłyszawszy to osioł, starał się że tak uczynił, znowu wrócił się ad pristinum statum [do pierwotnego stanu], opowiedział superioribus [przełożonym], co się z nim działo. Młynarkę spalono i młyn ten solo aequarunt [z ziemią zrównali].
Co ciekawe, miesiąc później podczas obiadu w Pradze bracia Ossolińscy ponownie usłyszeli powyższą opowieść i to od uczonego: U stołu jeden doktor będąc u pana gospodarza powiedział nam opowieść pana Melchiora Opicza, którą powiedział nam w Nesie o ośle; ten doktor i tego żołdata znał i brata jego w Podybradach. Widać zatem wyraźnie, że ta opowieść była dość szeroko znana w Czechach, a nawet niektórzy mieli pośredni kontakt z jej bohaterami. Pomijając smutny los nyskiej „czarownicy” i zabobonną obyczajowość śląskiego społeczeństwa, wypada przedstawić inny wątek podróży braci Ossolińskich, który dotyczył osobiście starszego brata.
Mianowicie: 26 lipca 1660 Maksymilian Hieronim zauważył u siebie objawy gorączki, która po kilku dniach znacznie się rozwinęła, i młody Ossoliński musiał zostać w domu na kwarantannie. Wezwano więc doktora, aby zbadał chorego i zaradził gorączce, ale ten żadnych skutecznych leków czy kuracji nie był w stanie zapisać. Z pomocą przyszli natomiast ojcowie kapucyni, którzy odwiedziwszy Ossolińskiego, od razu zabrali się do działania. Dali choremu karteczkę przeciwko febrze ważną z imieniem Jezus i z relikwiami, którą na sobie kazali nosić i pięć pacierzy zmówić, także i pięć partikułek [cząsteczek] wosku święconego kazali w wodzie święconej wypić; od tych zaraz febra przeszła. Kuracja zaproponowana przez kapucynów okazała się niebywale skuteczna, Maksymilian Hieronim rychło powrócił do zdrowia, a nawet z nieskrywaną radością zanotował: ta karteczka nie tylko od febry, ale też i na insze nieszczęścia i przypadki jest ważna. Młody peregrynant nie tylko przekonał się o cudownej mocy kapucyńskich specyfików, ale też otrzymał dodatkowo od nich panaceum na inne dolegliwości.
Nie na tym jednak kończą się osobliwe doświadczenia braci Ossolińskich. Otóż 17 sierpnia odwiedził ich niezwykle interesujący mężczyzna. Człek jeden, mając lat 67, przyszedł do nas, powiadając, że żywą świnie zje. Kazaliśmy mu dać żywą kurę i parę rękawic; to przy oczach naszych i z pierzem zjadł, przytem zajdlik wina [mały kufel] i pół pinty czarnego piwa wypił. (…) Tenże felcfresser [skórożerca, wszystkożerca] przy cesarzu Leopoldzie żywą świnię zjadł, także przed posłem tureckim kapłona żywego z pierzami. Tenże człek dał się z tem był słyszeć, że Keniemarka [Jana Krzysztofa von Königsmarcka – szwedzkiego generała] chciał zjeść wtenczas, kiedy był Pragę Małą wziął, o czem dowiedziawszy się, Keniemark przywieźć go do siebie kazał: na aprobacyę, żeby to mógł uczynić, przy nim żywą świnię zjadł. Obu braci bardzo zadziwiły upodobania kulinarne poznanego człowieka, który wybrał sobie bardzo kuriozalne zajęcie, a przy tym stał się sławny w całym cesarstwie z powodu swojego „apetytu”.
W dalszej części diariusza Maksymilian Hieronim Ossoliński zawarł równie dużo osobliwych doświadczeń i niezwykłych historii. Autor diariusza dość obszernie starał się opisywać wszystkie kurioza napotkane czy zasłyszane podczas czeskiego odcinka peregrynacji, zaniedbał zaś nieco opisy dotyczące nauki w Pradze czy też detali tyczących się jego rodziny. Dość powiedzieć, że nigdy nie nazwał z imienia swojego brata, matki, z którą regularnie korespondowali, czy innych członków rodu. Dlatego też dopiero niedawno udało się ustalić autorstwo diariusza, który przez lata uchodził za anonimowy.
Z racji dużych rozmiarów oraz swoistego charakteru diariusza Ossolińskiego wypada poprzestać na przedstawieniu powyższych trzech osobliwych sytuacji, które niewątpliwie należą do najbardziej kuriozalnych, jakie udało się zanotować Maksymilianowi Hieronimowi. Dodać przy tym należy, że jego spostrzeżenia podczas peregrynacji nie różniły się zbytnio od doświadczeń innych peregrynantów tamtego czasu, gdyż jednym z głównym aspektów poznawczych staropolskich podróży było łaknienie sensacji, fenomenów, spotykanie oryginalnych osób, zażywanie życia towarzyskiego, a jedynie niekiedy regularna nauka i uzupełnianie elementarnego wykształcenia.
Fot. 1. Środkowa część widoku na Pragę z XVII wieku (1649) autorstwa czeskiego grafika Wacława Hollara (źródło: Wikimedia Commons).
Fot. 2. Widok na zamek praski i Małą Stronę z 1607 roku (źródło: Wikimedia Commons).