© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   27.12.2019

Wyprawa cecorska (wrzesień–październik 1620)

Ostatnia – tragicznie zakończona – wyprawa wojenna Stanisława Żółkiewskiego do Mołdawii we wrześniu 1620 roku doszła do skutku za sprawą splotu rozmaitych okoliczności. Wypadałoby zacząć od stosunków Rzeczypospolitej z Portą Ottomańską, które w latach 1612–1618 uległy znaczącemu pogorszeniu, przede wszystkim za sprawą niszczących wybrzeża Morza Czarnego najazdów Kozaków zaporoskich. W latach 1614 oraz 1617 w pobliżu granic Rzeczypospolitej znalazły się wojska tureckie, deklarujące zamiar poskromienia „kozackiego swawoleństwa” skoro władze Rzeczypospolitej nie są w stanie dokonać tego samodzielnie. O ile w 1614 roku nie doszło do spotkania wojsk obu państw, o tyle trzy lata później turecki dowódca zarządca (bejlerbej) Bośni Iskander pasza zawarł z hetmanem polnym koronnym Stanisławem Żółkiewskim układ w Buszy, na mocy którego strona polska zobowiązywała się do powstrzymania Zaporożców. Analogiczne zobowiązanie złożył dwa lata później w Stambule wielki poseł królewski starosta trembowelski Piotr Ożga. Jednakowoż z różnych względów Rzeczpospolita nie była w stanie wywiązać się z tego zobowiązania i kozackie wyprawy morskie trwały w najlepsze, irytując sułtana i jego urzędników.

Odpowiednikiem Kozaków po stronie tureckiej byli Tatarzy. Chanat Krymski oraz skupione wokół niego mniejsze ordy, jak również koczownicy – głównie Nogajowie – luźno podporządkowani chanowi i zamieszkujący posiadłości tureckie: Budżak oraz Dobrudżę (krainy położone pomiędzy Dniestrem, Prutem a Dunajem, głównie pomiędzy ujściami Dniestru i Dunaju do Morza Czarnego), co roku atakowali ziemie koronne, głównie Ruś Czerwoną, Podole, Wołyń oraz województwa bracławskie i kijowskie. Skala zniszczeń poczynionych przez ruchliwych koczowników w latach 1616–1618 była na tyle poważna, że na sejmie 1619 roku całkiem poważnie zastanawiano się nad wyprawą odwetową na Krym, z której zrezygnowano z powodu pustego – po zakończeniu wyczerpującej wojny z Moskwą – skarbu oraz obawy przed wywołaniem wojny z Turcją. Niemniej Rzeczpospolita stale domagała się od sułtana, zwykle bez większego rezultatu, aby powstrzymał Tatarów.

Kolejnym punktem zapalnym stała się kwestia Mołdawii. Księstwo, pozostające w latach 1595–1612 pod rządami przedstawicieli rodziny Mohyłów spowinowaconej z możnymi rodami koronnymi, w tym Potockimi oraz Wiśniowieckimi, znajdowało się w orbicie wpływów polskich, ale w 1611 roku za sprawą Turków Konstanty Mohyła musiał pożegnać się z tronem, a dwie wyprawy polskich wojsk na południowy brzeg Dniestru, mające na celu przywrócenie władzy Mohyłów, zakończyły się fiaskiem. Traktat w Buszy ograniczał wpływy koronne w Mołdawii, ale ich całkowicie nie znosił. Wiele w tej kwestii zależało od sympatii hospodara, którym w Mołdawii był Gaspar Grazziani, osiadły w Turcji Włoch rodem ze Styrii, panujący w Jassach od lutego 1619 roku. Sprytny władca starał się siedzieć okrakiem na barykadzie, równocześnie zarządzając księstwem w imieniu Porty i współpracując lojalnie z hetmanem Żółkiewskim, któremu dostarczał cennych informacji o charakterze wywiadowczym.

Inaczej układały się stosunki z panującym w Siedmiogrodzie Gáborem Bethlenem. Po wybuchu antyhabsburskiego powstania w Czechach w maju 1618 roku pełen energii książę począł angażować się w rozmaite projekty zmierzające do powiększenia swoich włości, głównie kosztem wiedeńskich Habsburgów. W 1619 roku Bethlen nie osiągnął jednak zakładanych celów, w pewnej mierze za sprawą dywersyjnego najazdu Lisowczyków – podówczas najemników wysłanych na pomoc Ferdynandowi II przez Zygmunta III – na Siedmiogród. O ile Grazziani na różne sposoby starał się zniechęcić Stambuł do jakichkolwiek wojennych przedsięwzięć skierowanych przeciwko Rzeczypospolitej, o tyle Bethlen postępował odwrotnie, choć wydaje się, że współcześni – zwłaszcza propaganda Zygmunta III – przeceniali skuteczność jego działań.

Temperatura wzajemnych relacji zależała w olbrzymiej mierze od czynników wewnętrznych. Niespełna czternastoletni Osman II – panujący od 1618 roku – odczuwał silną potrzebę sprawdzenia się w charakterze wodza, do czego zachęcał go mianowany w 1619 roku nowy wielki wezyr Ali pasza, dotychczas pełniący urząd kapudana, czyli admirała floty sułtańskiej. Mówiąc eufemistycznie, Ali pasza nie należał do przyjaciół ani Rzeczypospolitej, ani Grazzianiego, przy czym hospodar zaczął się poważnie obawiać nie tylko o swój tron, ale także o swoje życie. Skłoniło go to do nawiązania jeszcze bliższych relacji z Polską, zwłaszcza z hetmanem Żółkiewskim, którego przekonywał o zamiarze przejścia wraz z poddanymi pod władzę królewską. Tymczasem zwycięzca spod Kłuszyna, który od początku 1618 roku skupiał w swoim ręku władzę wojskową (jako hetman wielki koronny) oraz zarząd kancelarią (jako kanclerz wielki koronny) na gwałt potrzebował sukcesu. Siedemdziesięciotrzyletni Żółkiewski od kilku lat znajdował się pod bezpardonowym ostrzałem przeciwników politycznych, przede wszystkim książąt Jerzego oraz Krzysztofa Zbaraskich, zarzucających mu – w dużej mierze słusznie – nieudolność w zwalczaniu najazdów tatarskich oraz nadmierną uległość względem żądań tureckich w stosunku do Mołdawii. Propozycja hospodara spadała Żółkiewskiemu z nieba, bowiem realizacja planów Grazzianiego – pomimo wiążącego się z nimi ryzyka – byłaby niewątpliwie znaczącym sukcesem, który hetman mógłby zapisać na swoje konto.

Trudno natomiast jednoznacznie odpowiedzieć na kluczowe pytanie dotyczące planów wojennych Turcji względem Rzeczypospolitej. Poseł Samuel Hieronim Otwinowski, wysłany jeszcze pod koniec 1619 roku do Stambułu, po przybyciu na miejsce wiosną 1620 roku spotkał się z wyraźnie wrogim przyjęciem ze strony wielkiego wezyra, który wręcz groził Polsce i Litwie wojną. Otwinowski opuścił turecką stolicę w przekonaniu, że starcie jest nieuniknione, o czym powiadomił króla i hetmana. W odpowiedzi strona polska skoncentrowała wojska kwarciane pod komendą hetmana polnego Stanisława Koniecpolskiego najpierw pod Haliczem, a następnie koło wsi Śledziówka w pobliżu granicznego Mohylewa, ale nie podjęła – póki co – żadnych działań. W czerwcu na północ od Dniestru wiedziano już, że w ślad za wrogimi deklaracjami wezyra nie poszły zdecydowane przygotowania do wojny, ale coraz bardziej obawiano się o los Grazzianiego. W tej sytuacji król za radą senatu upoważnili hetmana do podjęcia wszelkich koniecznych działań dla obrony granicy, zdając sobie sprawę, że oznacza to faktyczną zgodę na interwencję w Mołdawii.

Dla pełnej oceny postępowania hetmana należałoby odpowiedzieć na pytanie, czy Turcy planowali wojnę przeciwko Polsce i Litwie w 1621 roku, czy też zamierzali poprzestać na wrogich deklaracjach. Jeśli przyjąć, że wojna wybuchłaby nieuchronnie w 1621 roku i Żółkiewski o tym wiedział, jego działania należałoby uznać za uderzenie wyprzedzające, zmierzające do realizacji tradycyjnego planu strategicznego na wypadek wojny z Turcją, czyli oparcia linii obrony na Dunaju po uprzednim zajęciu Mołdawii oraz Multan. Ponadto nie sposób wówczas stawiać hetmanowi zarzutu wywołania wojny z Wysoką Portą, skoro leżała ona w planach Stambułu. Jednak jeśli założymy – jak chce tego autor najlepszej dotychczas monografii wyprawy cecorskiej Ryszard Majewski – że Turcy nie zamierzali rozpoczynać wojny, to działanie hetmana należałoby ocenić znacznie surowiej. Plan zajęcia Mołdawii – choć strategicznie uzasadniony – narażał jednak Rzeczpospolitą, wyczerpaną konfliktami z Państwem Moskiewskim oraz Szwecją, na olbrzymie ryzyko starcia z potężnym państwem Osmanów, do której Warszawa i Wilno nie były odpowiednio przygotowane, a na domiar złego pozbawione były sojuszników. W historiografii powyższe pytanie nie znalazło – jak dotychczas – jednoznacznej odpowiedzi.

Więcej wiadomo o planach i przygotowaniach Żółkiewskiego. W oparciu o korespondencję hetmana oraz jego współpracowników, a także analizę jego poczynań w pierwszych kilku tygodniach kampanii można pokusić się o tezę, że strona polska zamierzała powtórzyć manewr Jana Zamoyskiego z 1595 roku, tzn. po wkroczeniu do Mołdawii osadzić w Jassach Grazzianiego, po czym dzięki zbrojnej demonstracji zmusić Turków do rokowań i uznania władzy hospodara, nie biorąc pod uwagę natychmiastowego uderzenia na słabe wojska Iskandera paszy, zwłaszcza że hetman – pozbawiony ciężkiej artylerii – obawiał się ewentualnych działań oblężniczych, w przypadku gdyby turecki dowódca postanowił się schronić w jednej z tureckich twierdz. Żółkiewski nie spodziewał się poważniejszego oporu, dlatego ostatecznie zabrał ze sobą względnie nieliczne wojska w sile niewiele ponad 10 000 ludzi. Hetman nie czekał na wojska prywatne, choćby oddziały Tomasza Zamoyskiego czy Daniłowiczów, zaś Zaporożcom zakazano udziału w kampanii, prawdopodobnie z obawy przed możliwością wyrządzenia przez nich poważnych szkód poddanym Grazzianiego. Należy także podkreślić, że pokaźną część wojska – być może nawet 30% – stanowili Lisowczycy, nienawykli do zwierzchności hetmańskiej oraz surowej dyscypliny.

Wojska koronne – liczące podówczas tylko 7000 żołnierzy – 1 września opuściły obóz pod Śledziówką i ruszyły w kierunku granicy. Dwa dni później przeprawiły się przez Dniestr, po czym po jednodniowej przerwie wznowiły marsz w kierunku Jassów, ale po dotarciu 5 września w pobliże Łozowa zostały w założonym tam obozie przez cztery dni. Jeśli hetman liczył na posiłki mołdawskie, to czekało go srogie rozczarowanie. Co prawda Grazziani opuścił swoją stolicę i udał się do Sasowego Rogu, gdzie aresztowano wysłanników Iskandera paszy, a także sprowokował równocześnie zamieszki w Jassach, których ofiarą padli przebywający w mieście Turcy, ale dalej zabrakło mu odwagi i próbował wraz ze świtą uciec z Mołdawii przez Chocim do Niemiec. Polska załoga zamku zatrzymała go, po czym nolens volens 7 września musiał się udać – na czele ledwie sześciuset ludzi – do obozu hetmańskiego. Wydaje się, że Polacy spodziewali się dziesięciokrotnie liczniejszego wsparcia. Nie wolno jednak zapominać, że pomimo próśb Grazzianiego nie ustawały łupieżcze poczynania części polskich oddziałów, których ofiarą padała miejscowa ludność, co z całą pewnością nie nastrajało jej przyjaźnie do Polaków.

Na radzie wojennej 8 września hospodar próbował przekonać hetmana do zmiany pierwotnego planu i natychmiastowego uderzenia na oddziały Iskandera paszy, a następnie zdobycia Kilii, Tehinii oraz przepraw nad Dunajem. Podobne zalecenia formułował także Zygmunt III w liście do Żółkiewskiego, datowanym 17 września, ale nie wiadomo, czy hetman otrzymał królewski rozkaz. Tak czy inaczej zdecydował się na realizację dotychczasowego planu, ciągle przekonany, że użycie siły nie będzie konieczne. Tymczasem do obozu docierały kolejne spóźnione jednostki, w tym Lisowczycy pod komendą Balentego (Walentego) Rogawskiego oraz 800 żołnierzy Stefana Chmieleckiego. 12 września wojsko koronne stanęło w pobliżu mołdawskiej wsi Cecora, w zakolu rzeki Prut na jej lewym brzegu, zajmując miejsce, w którym ćwierć wieku wcześniej znajdował się obóz Zamoyskiego. Zajęcie tej pozycji odcinało Turkom drogę do Jassów i zmuszało – w ocenie hetmana – do podjęcia rokowań. Przez następne pięć dni oddziały polskie nie podjęły żadnych poważniejszych działań, przy czym coraz bardziej widoczne stawało się polityczne osamotnienie Grazzianiego, opuszczonego przez poddanych.

Rychło okazało się jednak, że Iskander pasza nie zamierza prowadzić rokowań. Zgromadziwszy pod swoimi rozkazami około 13 000 żołnierzy, głównie Tatarów Krymskich (ok. 8000) pod wodzą kałgi sułtana, Dewleta Gereja, oraz Nogajców Kantymira murzy (ok. 3000) z ordy białogrodzkiej, zjawił się 17 września pod Cecorą. Po stronie polskiej zawiodło po raz kolejny rozpoznanie, bowiem ordyńcy Kantymira z łatwością zaskoczyli oraz wzięli do niewoli czeladź zbierającą się pod obozem, a także zabrali żywność, paszę dla koni oraz opał. Następnego dnia doszło do wstępnego starcia, w którym Turcy wraz z Tatarami zaatakowali Lisowczyków Rogawskiego. Kiedy oddział ten znalazł się w niebezpieczeństwie, hetman wspomógł go większością swej jazdy, co skłoniło Iskandera do wstrzymania działań i wycofania wojska na pozycje wyjściowe. Sukces poprawił Polakom humor do tego stopnia, że hetman podjął decyzję o stoczeniu walnej bitwy na przedpolu obozu.

Historycy wysoko oceniają hetmański plan batalii, podkreślając jego nowatorski charakter. Hetman – obawiając się ruchliwej jazdy tatarskiej – zdecydował się zabezpieczyć skrzydła dwoma ruchomymi, obsadzonymi przez piechotę i artylerię, taborami. Prawym dowodził dowódca artylerii, a przy okazji kronikarz wyprawy, Teofil Szemberg, lewym zaś Wolmar Farensbach. Styk pomiędzy taborami oraz wałem obozu zabezpieczały na prawym skrzydle oddziały lekkiej jazdy – w tym Lisowczyków oraz Mołdawian – oraz piechoty, na prawym zaś oddział późniejszego pogromcy Tatarów – Stefana Chmieleckiego. W centrum pod swoim osobistym dowództwem hetman zgromadził siłę uderzeniową w postaci jazdy. Można przypuszczać, że zamierzał najpierw osłabić przeciwnika ogniem z taborów, po czym rozbić go kontruderzeniem kawalerii. Szyk turecki był pochodną sporów w dowództwie. Iskander pasza – znając wzajemną niechęć kałgi sułtana oraz Kantymira – pierwotnie zamierzał pozostawić Dewleta Gereja jako dowódcę odwodu. Książę odmówił i zagroził powrotem na Krym, zatem pasza ustąpił, mianując go dowódcą lewego skrzydła. Prawym, gdzie znalazł się między innymi Kantymir, dowodził Jusuf pasza, bejlerbej, czyli zarządca Rumelii, tureckimi oddziałami w centrum dowodził sam Iskander.

Bitwa rozpoczęła się rankiem 19 września od czołowego starcia w centrum, w którym przewagę początkowo zyskała strona polska, bowiem husaria zaczęła odpychać do tyłu tureckie centrum. Na nieszczęście dla Polaków Żółkiewski i Koniecpolski powoli tracili kontrolę nad jej przebiegiem. Prawy tabor wysunął się za bardzo do przodu, po czym, ze względu na konieczności ominięcia przeszkody terenowej w postaci rowu względnie jaru, stanął ukośnie do przeciwnika. Pomiędzy obozem oraz resztą szyku wojsk koronnych a prawym taborem powstała luka, w którą wdarli się Tatarzy Dewleta Gereja. Na domiar złego znajdujący się na tym skrzydle Mołdawianie przeszli na stronę wroga, co doprowadziło do załamania i rozsypki oddziałów chroniących tabor i pozwoliło ordyńcom na uderzenie na tyły polskiej jazdy. Centrum wojsk polskich w popłochu wycofało się do obozu, pozostawiając skrzydła na pastwę losu. O ile lewy taborek, osłaniany przez pułk Samuela Koreckiego i oddział Stefana Chmieleckiego, zwycięsko odparł wszystkie ataki i powrócił wieczorem do obozu, o tyle prawy, pomimo heroicznej próby odsieczy ze strony Koniecpolskiego, wpadł w ręce Tatarów. Przez szyk oblegających przebiło się kilkudziesięciu ludzi z Szembergiem, reszta zginęła lub dostała się do niewoli.

Straty strony polskiej wyniosły zdaniem Majewskiego około 2500–3000 ludzi. Znacznie poważniejszym problemem było załamanie nastrojów oraz upadek ducha bojowego. 20 września podkomendni hetmana powstrzymali się od jakichkolwiek działań, ale najgorsze nastąpiło w nocy z 20 na 21 września. Hospodar, który obawiał się – pomimo zapewnień hetmana – że jego głowa będzie ceną za prawo swobodnego odejścia wojsk polskich do kraju, przekonał jednego z pułkowników, starostę kamienieckiego Walentego Aleksandra Kalinowskiego, do wspólnego opuszczenia obozu i przeprawy na zbawczy prawy brzeg Prutu. Równocześnie w obozie gruchnęła pogłoska o ucieczce hetmanów, co doprowadziło do paniki i próby masowej przeprawy przez Prut. Większość nieszczęsnych żołnierzy wpadła jednak w ręce Tatarów oraz Mołdawian, część – w tym Kalinowski – utonęła w nurtach rzeki, niektórym, jak Chmieleckiemu czy strażnikowi polnemu Janowi Odrzywolskiemu, udało się ujść cało i dotrzeć do kraju. Hospodar zdołał się wymknąć z obozu, ale padł ofiarą swojej świty, a nowy hospodar z tureckiego nadania, Aleksander Iliaszewicz, odesłał jego głowę Iskanderowi.

Hetman z wielkim trudem zaprowadził spokój w obozie, choć liczba jego podkomendnych zmalała o kolejne 2000 ludzi. Aby przywrócić armii choćby częściową zdolność bojową, Żółkiewski musiał zrezygnować z ukarania sprawców nocnego tumultu, a zwłaszcza tych wysokiej rangi oficerów, jak Samuel Korecki, którzy próbowali przeprawić się przez Prut. Nie wyciągnięto także żadnych konsekwencji względem tych żołnierzy, którzy rabowali w nocy tabory swoich towarzyszy broni, co w przyszłości przynieść miało smutne konsekwencje. Hetman rozpoczął negocjacje w sprawie pokojowego odwrotu, ale sprawa rozbiła się o brak pieniędzy w polskim obozie. Hetmańscy podkomendni nie zdołali znaleźć 20 000 zł, a próba wymiany zakładników spełzła na niczym, ponieważ Żółkiewski zażądał, aby w tym charakterze wystąpił Kantymir, na co murza nie wyraził zgody. Majewski nie bez słuszności przypuszczał, że hetmanowi nie zależało na sukcesie rokowań, stąd prowokacyjna w istocie rzeczy propozycja dotycząca Kantymira. Z punktu widzenia polskiego wodza znacznie lepiej wyglądałby zbrojny odwrót pomniejszonych wojsk niż wstydliwe przyznanie się do klęski i wykupienie wojska za pieniądze.

Sformowany przez księcia Samuela Koreckiego tabor 29 września ruszył w kierunku Mohylewa. Czoło stanowił tabun koni złożony z wierzchowców odebranych jeździe. Można przypuszczać, że pełnił on dwojaką rolę: osłony-tarana i zabezpieczenia na wypadek, gdyby części żołnierzy chciała szybciej pokonać drogę wierzchem. Ustawione w sześć rzędów wozy osłaniały rannych i chorych, ustawiono na nich także działka i hakownice. Spieszona jazda wyposażona w broń palną maszerowała na zewnątrz szyku taborowego, piechota wraz z Lisowczykami broniła jego tyłu. Tabor poruszał się powoli, na szczęście pościg ruszył dopiero 30 września, kiedy Polacy – nie bez strat – zdołali przeprawić się przez położoną w niewielkim jarze rzeczkę Deli. Wojsko obozowało w dzień, a maszerowało w nocy, co pozwalało zmniejszyć negatywne skutki panującego upału. Raz po raz piechota ogniem broni palnej niweczyła próby rozbicia taboru podejmowane przez Tatarów, przy czym najprawdopodobniej 2 października podjęto turecko-tatarską próbę szturmu, udaremnioną przez załogę taboru. Warto odnotować, że tego dnia w czasie wypadu piechota zdobyła dwa działka, które strona polska straciła w czasie starcia 19 września.

Tatarzy stosowali tymczasem politykę spalonej ziemi, paląc zboże, trawy oraz zabudowania znajdujące się na trasie taboru. Padały konie, zaczęło brakować wody, wszystkim dotkliwie dawał się we znaki brak snu. Pomimo tych wszystkich kłopotów ostatni szturm wojsk Iskandera na tabor, podjęty 4 października, zakończył się fiaskiem. Od tego momentu podkomendni Iskandera ograniczyli się do nękania Polaków. Tempo marszu było całkiem szybkie: Majewski obliczył, że w ciągu sześciu dni pokonano około 165 kilometrów, co daje 27,5 km na dzień (a właściwie noc). 6 października wojsko znalazło się około 10 kilometrów od Mohylewa i wydawało się, że cało dotrze do kraju.

Wtedy w obozie doszło do tumultu i rozerwania szyku. Z jednej strony dało o sobie znać fizyczne i psychiczne zmęczenie oraz stres, spotęgowany nadzieją rychłego wybawienia. Z drugiej powróciła sprawa ukarania sprawców kradzieży z pamiętnej nocy nad Prutem. Na żądanie oficerów oraz towarzyszy hetman zgodził się wymierzyć sprawiedliwość po dotarciu do kraju, co skłoniło najbardziej „przedsiębiorczych żołnierzy” do opuszczenia szyku, zabrania konia i podjęcia próby ucieczki. Skutki były opłakane – do rozbitego taboru wdarli się Tatarzy. Wojsko wpadło w panikę i, nie zważając na rozkazy, rzuciło się do ucieczki. Żółkiewski nie podjął próby ratowania życia i zginął w walce. Jego ciało znaleziono z raną w skroni oraz odcięta prawą dłonią. Iskander pasza głowę odesłał do Stambułu, ciało zabrali później wysłannicy wdowy po hetmanie – Reginy Żółkiewskiej. Z pogromu uratowało się jedynie około 2000 ludzi, reszta zginęła lub trafiła do niewoli, jak hetman polny Stanisław Koniecpolski, syn hetmana wielkiego Jan, kasztelan halicki Mikołaj Struś, Samuel Korecki, Wolmar Farensbach, a także znaczna grupa rotmistrzów oraz towarzyszy. Szczęśliwi uciekinierzy byli w fatalnym stanie i nie nadawali się do działań wojennych. Na Ruś Czerwoną oraz Podole spadł niezmiernie niszczący najazd tatarski, któremu pozbawione hetmanów i rozproszone oddziały koronne nie były w stanie zapobiec.

Klęska pod Cecorą i Mohylewem jest jedną z największych oraz najbardziej bolesnych porażek wojsk polsko-litewskich w siedemnastym stuleciu. Odpowiedzialnością obarczyć należy tak hetmana, jak i jego podkomendnych. Konto tych drugich obciąża niskie morale, znaczna skłonność do paniki i ratowania swego życia za wszelką cenę, bez zważania na rozkazy przełożonych oraz los współtowarzyszy niedoli. Świadczą o tym nie tylko dwa tumulty, ale także przebieg starcia 19 września, w toku którego pojawienie się ordyńców w przestrzeni pomiędzy obozem a szykiem taborowym skłoniło niemal całe centrum wojsk polskich do pośpiesznego odwrotu i pozostawienia na pastwę losu prawego taborku.

Hetman oparł plan kampanii na błędnych założeniach, przy czym nawet brak poparcia dla Grazzianiego oraz determinacja Turków, aby zbrojnie rozstrzygnąć spór, nie zmieniły jego nastawienia. Żółkiewski stracił kontrolę nad przebiegiem bitwy 19 września, co przyczyniło się do porażki strony polskiej, nie zapanował także nad dyscypliną, co najpierw pozbawiło jego wojsko wsparcia Mołdawian, a później doprowadziło do tragicznego w skutkach rozbicia taboru. Nie sposób jednak nie podziwiać stoickiego spokoju hetmana w nocy z 20 na 21 września, kiedy swoją obecnością przywrócił wojsku zdolność bojową, żelaznej woli kierującej taborem przez sześć dni i nocy pośród dymów pożarów oraz nękających Turków i Tatarów. Należy także docenić pogardę, z jaką hetman powitał śmierć, która przyszła poń pod Mohylowem. Nie wolno jednak zapominać, że klęska cecorska – pokazując słabość militarną Rzeczypospolitej – mogła sprowokować Turków do wielkiej wojny w 1621 roku, gdy na czele armii tureckiej stanął sam sułtan Osman II. Tylko heroiczny wysiłek Polaków, Litwinów i Kozaków na przedpolu twierdzy chocimskiej uchronił Rzeczpospolitą od tureckiego jarzma.