© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   09.08.2018

Wystawa w rocznicę Odsieczy Wiedeńskiej w Wiedniu roku 1883 oczami polskiego widza

Uroczystość 200-letniej rocznicy odsieczy wiedeńskiej wywołała dwa główne momenta, dwa objawy poważnej, pouczającej treści – różne może nieco myślą przewodnią i sposobem przeprowadzenia, ale zbiegające się w artystycznem, plastycznem odtworzeniu nam chwili brzemiennej w tak doniosłe dla chrześcijaństwa i cywilizacyi wypadki, w przedstawieniu naocznem, niejako, wyżyn społecznych i stanu kultury tak ciekawego pod każdym względem XVII wieku – pisał Teodor Nieczuja-Ziemięcki (1845-1916), w latach 1884-1902 kustosz Muzeum Narodowego w Krakowie, o rocznicowym roku 1883. Wiedeń i Kraków – piękna naddunajska stolica olbrzymiego mocarstwa i zdetronizowany gród Piastów i Jagiellonów – rzuciły sobie jakby rękawice, kto lepiej uczci pamięć słynnej po wsze wieki potrzeby, z wdzierającym się w samo serce Europy muzułmaninem? Kto da większy dowód wdzięczności bohaterskiej armii sprzymierzonej i dzielnemu jej wodzowi: czy oswobodzony od jarzma pohańskiego gród, czy wdzięczna, choćby za bezinteresowną sławę, tylokrotnie odtąd doświadczana społeczność? Głównym polem tych zmagań stały się dwie „wystawy historyczne” – w Krakowie urządzona w świeżo odrestaurowanych Sukiennicach na Rynku Głównym, we Wiedniu zaś, w również świeżej daty, monumentalnym Nowym Ratuszu, gmachu monumentalnym, najpiękniejszym, jaki gdziekolwiek w ostatnich czasach stanął i który pochłonął przeszło 10 milionów złotych reńskich. Wystawa wiedeńska była częścią uroczystości rocznicowych przygotowywanych już od 1878 r. a i budowa Nowego Ratusza wpisana została w ten obchód. 13 grudnia 1882 r. powołano specjalną komisję do spraw organizacji wystawy pod kierunkiem dyrektora Archiwum Miejskiego – Karla Weissa. W marcu 1883 r. ówczesny burmistrz Wiednia Dr Eduard Uhl ogłosił „wezwanie” (Aufruf) skierowane do ludności o zgłaszanie eksponatów na wystawę. Odezwa ta ukazała się także w prasie krakowskiej. Na obszarze niemieckojęzycznym spotkała się ona z dużym odzewem: w pierwszym rzędzie swój akces zgłosił cesarz Franciszek Józef, nadto król saski Albert oraz książę Fryderyk Badeński z Karlsruhe. Wyborem i opracowywanie dzieł zajęli się: Karl Uhlirz i Karl Glossy (archiwalia), Josef Karabaček (orientalia) oraz Aleksander Hirsch z Opawy (numizmaty). Opracowali oni także katalog ekspozycji. Wyselekcjonowano 1284 eksponatów, do których w trakcie wystawy dołączono 18 dalszych. Ekspozycję podzielona została na dziesięć działów: Plany i widoki Wiednia z epoki; Plany fortyfikacji; Ordres de Bataille obu walczących armii; Współczesna ikonografia oblężenia, obrony i odsieczy Wiednia; Broń i uzbrojenie wojsk obrony i odsieczowych; Portrety; Trofea i różnorodne militaria; Rękopisy i druki z XVII w.; Medale; Obrazy i publikacje z XIX w. Za najcenniejszy pozyskany obiekt uznano, eksponowany tylko przez kilka dni między 12 a 16 września, drewniany krzyż oprawny w metal, z posiadania słynnego świadka „potrzeby wiedeńskiej” – kapucyna i papieskiego wysłannika Marco d’Aviano, pozyskany ze skarbca katedry w chorwackim dziś Splicie. W środę 12 września 1883 r., po uroczystym Te Deum w katedrze św. Szczepana, w obecności rodziny cesarskiej, najwyższych urzędników państwa i miasta, odbyła się w Nowym Ratuszu uroczystość złożenia „ostatniego kamienia” (Schlußsteinlegung) tej budowli, a następnie otwarcia „Wystawy historycznej”. Uhonorował ją swą przemową sam cesarz Franciszek Józef. Dla szerokiej publiczności ekspozycja stała się dostępną dnia następnego i od razu spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Już w ciągu trzech pierwszych dni doliczono się 9,483 zwiedzających, a liczący 4000 egzemplarzy nakład katalogu rozszedł się bardzo szybko, co skłoniło organizatorów pokazu do dodruku wydawnictwa. Wobec wielkiego frekwencyjnego sukcesu, w pomieszczeniach wystawy – miast gazowego – zainstalowano elektryczne oświetlenie (akurat odbywała się w Wiedniu „wystawa elektryczna”), godziny otwarcia wyrzedłużono do późnowieczornych, a trwanie wystawy prolongowano: planowany na 15 października finisaż przesunięto na 5 listopada. Ostatecznie ekspozycję w ciągu jej trwania odwiedziło 169 tys. zwiedzających, a dochód brutto ze sprzedaży biletów i wydawnictwa wyniósł 51 000 guldenów. Wśród odwiedzających byli i Polacy.

Wystawę w Wiedniu, w porównaniu z krakowską, podjął się opisać i ocenić Teodor Nieczuja-Ziemięcki w tekście „Wystawa Historyczna wiedeńska w zestawieniu z wystawą zabytków z czasów Jana III i jego wieku w Krakowie”, skierowanym do czytelników „Przeglądu Polskiego”, opublikowanym w 1884 r. Przytoczymy zeń tutaj obszerne fragmenty (zachowując ich oryginalną ortografię). Autor zaznaczał, że w odróżnieniu od krakowskiej ekspozycji, której towarzyszyły inne rocznicowe obchody, Wiedeńska wystawa historyczna […] była jedynym obchodem i objawem pamięci faktu dziejowego, najbliżej sam Wiedeń dotyczącego. Podkreślał też z niejakim żalem, że inaczej niż Kraków, Wiedeń, dzięki wszechpotężnej protekcyi, oprócz szeregu rządowych i miejskich muzeów krajowych, dysponował, co do zabytków tej epoki, wszystkiemi pierwszorzędnemi muzeami i zbiorami nie tylko Niemiec, ale Europy, bo w części nawet Rzymu.

Następnie sprawozdawca przeszedł do opisu samego pokazu: Wystawa wiedeńska zajmowała trzy sale, z których jedna kwadratowa, większa od dwóch drugich razem wziętych; dalej, dwa długie korytarze, dwa gabineciki i przedpokój. Przedpokój i sala większa obejmowały zabytki zachodniej cywilizacyi, chrześcijańskiej, dwie drugie wypełniał dział turecki, korytarze i gabineciki zużytkowane zostały na nader kompletne i pouczające zbiory map i planów współczesnych, tak miasta, jak i całej kampanii, oraz liczny i ciekawy zbiór sztychów. Autor uwypuklał nieprzeciętne walory scenograficzne wiedeńskiej wystawy oraz dobrą jej organizację: Przyjemnie usposabiało widza estetyczne udekorowanie sal mnóstwem egzotycznych roślin, ustawienie w wielu punktach wygodnych sof, wysłanych miękkiemi i puszystemi perskiemi (niestety nowoczesnemi) kobiercami. Jedna firma Haas & Söhne oddał a do dyspozycyi komitetu sto kilkadziesiąt dywanów wschodnich, nowoczesnych, któremi gustownie wszystkie drzwi i przejścia za pomocą skrzyżowanych halabard powieszono. Komitet nie potrzebował liczyć się z miejscem; miał go nawet względnie aż nadto dużo. Zgrabne metalowe numerka i wzorowo opracowany katalog z łatwością informowały widza.

Od tej dekoracyjnej i organizacyjnej części przejdźmy do właściwej naukowej i pamiątkowej strony wystawy – kontynuował Nieczuja-Ziemięcki – Dział chrześcijański, mówiąc otwarcie, był nielicznie i źle reprezentowany. Utyskiwał, że było tam pokazanych ledwie kilka nielicznych panoplij, dwa jedyne działa owoczesne […] i to nie armaty. Następnie zwrócił uwagę na najważniejsze hierarchicznie elementy wystawy w tej jej części. W Sali wielkiej, na głównej ścianie, naprzeciwko wejścia, mieliśmy dość dobry portret Leopolda I cesarza w całej postawie, w bogato haftowanem ubraniu, malowany przez Laucha [Christoph Lauch (1618-1702)] w r. 1691; z dwóch stron jego umieszczono po jednej panoplii ze zbroi. Po prawej stronie cesarza portret w całej postaci króla Jana III – do omówienia którego zapowiadał powrót w dalszej części tekstu – po nad nim w popiersiu bardzo dobry portret Innocentego XI, papieża, w późnym wieku, włoskiego pędzla; po za nimi, portret w połowie figury ks. Karola Lotaryngskiego, przypisywany Hyacentowi Rigaud [Hyacinthe Rigaud (1659-1743), wybitny portrecista francuski epoki Ludwika XIV], ale najprawdopodobniej późniejsza kopia tegoż; po lewej cesarza, portret w całej postaci elektora saskiego, Jana Jerzego III, w pełnej zbroi; dalej lichy portret w połowie figury margrafa Ludwika Wilhelma Badeńskiego, pod nim kopia dawniejszego dobrego portretu, także w połowie figury, elektora bawarskiego, Maksymiliana Emanuela, który przynajmniej wyróżnia się ze swego bliższego otoczenia regularnością rysów i inteligentnym wyrazem twarzy – i kontynuował – Po nad portretem cesarza umieszczono panoplie z trzech dużych chorągwi austriackich i dwóch mniejszych; poniżej portretu, na podniesieniu, armaturę z bębnów, jednego falkonetu, jednego muszkietu, skrzydlatego polskiego szyszaka i liścia palmowego. Oprócz malowanych, znalazły się w tej części ekspozycji także rzeźbione wizerunki, te jednak zniesmaczyły polskiego widza. Na ścianie zwróconej do okien, wśród klombu zieleni, stoją na postumentach trzy biusty. Jeden autentyczny, współczesny, z białego marmuru, ale jak odrażającego, niemal monstrualnego wyrazu i składu twarzy! – to cesarz Leopold I. Dwa inne: ks. Karola Lotaryngskiego i Ernesta Rüdigera Starhemberga, słynnego obrońcy Wiednia – to gipsy z fantazyi robione, bez żądnej pamiątkowej, ani artystycznej wartości. Zwracał uwagę, że zabrakło wśród nich rzeźbionego portretu Jana III, choć równocześnie „dziękował” organizatorom i losowi, że nie był to żadna „gipsowa fantazja” – za gips przez wiedeńczyka z fantazyi modelowany, mogliśmy za siebie i za Jana III z góry podziękować. Szybko też zdemaskował powód tego braku, mianowicie próbę „wygumkowania” roli Sobieskiego na rzecz osoby Karola Lotaryńskiego w „potrzebie wiedeńskiej”. Za tło do wyżej wspomnianych trzech biustów służył wielki gobelin, ale jaki gobelin! – pisał dalej z oburzeniem tyleż historycznym co estetycznym – Jestto wyrób lichy z czasów upadku tego przemysłu, niekiedy do prawdziwego artyzmu się wznoszącego. Kolory nie spływają się ze sobą, kontury zbyt ostro występują. Kostyumy z czasów Ludwika XV i Maurycego Saskiego. Jakiej więc epoce gobelin, a raczej tkaninę tę przypisać należy, i co ma z epoką odsieczy wiedeńskiej wspólnego? Wązkie i brzydkie bordiury rozwiążą nam tę zagadkę. U góry widzimy połączone herby domów Lotaryngskiego i Orleańskiego, u dołu dwa napisy: „Carolus V. sacris in aede Sci Leopoldi refectus ex Calembergo diluculo descendens superis auspicibus Turcas seipso fortior invadit 12 Septembris 1683”; drugi: „Carolus V. Viennam pene ruentem liberat et innumeras eam obsidentium Turcarum phalangas ad turpem adicit fugam 12 september 1683. Faict à la Malgrange 1724-1725”. Ma więc to przedstawiać odsiecz Wiednia, a na pierwszym planie, jako zwycięzca, ks. Karol Lotaryngski ze swoim sztabem. Przed nim jakiś hajduk, jakby o słowiańskich rysach, z gołą głową, z kołpakiem w ręku, z miną błagającą, w liberyi ks. Lotaryngskiego, niebieskiej ze srebrem, z cyfrą C. C. V na olstrach [olstry – futerał przytroczony do siodła]. Kto to może być? Patrzymy w katalog, to: „Herzog Karl dem König Sobieski Hilfe suchend entgegenreitet, schlägt di Heerschaaren der Türken” [Książę Karol, nadbiegając z pomocą królowi Sobieskiemu, bije oddziały Turków – tłum. P.F.]. Druga z tkanin z tego cyklu, wielki gobelin tegosamego czasu i fabryki, znajdowała się środku trzeciej ściany, od wejścia Wielkiej Sali i przedstawiała ks. Karola Lotaryngskiego po stoczonej bitwie 12go września – na szczęście niema na nim Sobieskiego, ani Polaków. Ostatni z tej serii arras odnalazł Nieczuja-Ziemięcki w drugiej sali „działu tureckiego”, gdzie w zupełnym niemal cieniu, jakby zawstydzony, ukrywa się trzeci z niefortunnych gobelinów, mających rozsławić waleczność ks. Karola Lotaryngskiego; przedstawia on zwycięztwo ks. Karola nad Turkami pod Budą – i dodawał z przekąsem – Żałować należy dla dobrej sławy organizatorów wystawy, że nie pierwszy numer tych gobelinów relegowany tu został. Ganiąc tę „manipulację”, pomniejszającą rolę Jana III na rzecz Lotaryńczyka, kustosz krakowski pisał równocześnie: Na objaśnienie jednakże, jeśli nie usprawiedliwienie podobnie potwornej kompozycyi jakiegoś Herbela, nadwornego bazgracza, tak grubo żartującego sobie z współczesnych i potomnych, powiedzieć musimy, że data, kostiumy i charakter cały kompozycyi, uniewinniają ks. Karola Lotaryngskiego, który, jako dzielny wódz i prawy rycerz, nigdyby nie poważył się tak fałszować prawdy historycznej, pod presyą nawet choćby najbardziej wygórowanej miłości własnej. Katalog nam nie mówi, kto wyświadczył mu tę niefortunną przysługę. Zalecał też „głosowanie nogami” wobec tej sytuacji, pisząc: Nie pozostaje nam nic innego, jak zmienić pozycyę i skierować gdzieindziej nasze kroki… Z innych godnych uwagi obiektów wystawionych w Wielkiej Sali ekspozycji – obok roślin egzotycznych i brązowego biustu ówczesnego burmistrza miasta Wiednia, Liebenberga, zwróciły uwagę Nieczui-Ziemięckiego pamiątkowe dwa zakończenia wieży ś. Szczepana z przed roku 1683: gwiazda z półksiężycem, mylnie za symbol turecki branym, i w parę lat po odsieczy założony podwójny krzyż na austriackim orle, z pamiątkowemi napisami. Za istotny mankament tej części ekspozycji uznał malarstwo. W liczbie jednakże portretów, przeważnie lichych lub kopji, jest kilka bardzo ładnych – opisywał dalej gość z Krakowa – Między niemi odznaczają się portrety rodziny Stahrembergów; najsłabszym może będzie słynnego Ernesta Rüdigera w ubraniu kawalera Złotego runa [Orderu Złotego Runa, ustanowionego w Burgundii w XV w., a następnie „przejętego” i nadawanego przez Habsburgów], a obok tego i innych – najpiękniejszy ze wszystkich, w całej postawie, hr. Anny Elżbiety Stahremberg, matki Rüdigera, we wspaniałym stroju z jedwabiu i koronek. Bardzo jest ciekawy ze względu na wspaniały oryginalny węgierski strój – czytamy dalej – portret w całej postawie hr. Pawła Esterhazego, oraz, ze względu na wyraz twarzy i niemniej oryginalny ubiór ks. Ferdynanda Schwarzenberga. Szczególnie zainteresował Nieczuję-Ziemięckiego jednak portret olejny w połowie figury, słynnego Jerzego Franciszka Kulczyckiego [słynnego kuriera między oblężonym Wiedniem a wojskami chrześcijańskimi], w oryginalnem, znanem ze sztychów ubraniu, z pamiątkowym długim napisem. Jest on własnością Towarzystwa kawiarzy wiedeńskich, których jest niejako jakby patronem. Dodać należy, że wizerunek ten do dziś jest chętnie reprodukowany i eksponowany w kontekście Odsieczy Wiedeńskiej. Jak czytamy dalej, oprócz ekspozycji przy ścianach Salę kwadratową zapełniły jeszcze cztery wielkie po środku gablotki z szlifowanych tafli szklanych, i kilka mniejszych pod oknami. Następnie krakowski kustosz wyliczał co celniejsze eksponaty: Jednę, na głównem i widocznem miejscu, zajmowały najcelniejsze i najwięcej widzów ściągające pamiątki wystawy. Jestto znana karacena, hełm, szabla i buława króla Jana III z królewskich zbiorów w Dreźnie. Kolosalna ta zbroja o zagadkowych krzyżach, z zakończeniem kotwic, na piersiach, ze złocistemi lwami na naramiennikach, robi istotnie imponujące wrażenie. Wspomnieć tu należy, że dziś związek owej karaceny i szyszaka z Sobieskim jest kwestionowany. Podobnyż hełm ze złocistym orłem, zakończony był niegdyś pióropuszem – kontynuuje Nieczuja-Ziemięcki – Buława piękna, turkusami sadzona, znana między innymi i z obrazu Matejki, służyła w swoim czasie królowi Saskiemu przy wejściu wojsk niemieckich do Paryża; jest w jego osobistym posiadaniu. Tu zapewne mowa jest o pięknej lasce z herbem Sobieskich, która co najmniej od 1733 r. znajduje się w zbiorach drezdeńskich, i którą pokazano znów w Wiedniu, na wystawie „Jan III Sobieski. Król polski pod Wiedniem” w 2017 r. Nie mamy jednakże żadnych danych co do pięknej szabli, w jaszczur biały oprawnej, którą wraz ze zbroją króla Jana tu pomieszczono – czytamy dalej – W każdym razie piękna klinga o trzech rówkach, bogato i misternie złotem nabijana, warta była wisieć u boku króla-bohatera. Nie wchodząc w bliższy rozbiór podania, cieszyć nas winno, że pamiątki po naszym królu i wodzu są w takiej obserwacyi u obcych. Druga podłużna gablota miała zawierać także jakoby pamiątki po królu Janie III – kontynuuje opis Nieczuja-Ziemięcki – Poszanowanie jednakże dla relikwij królewskich nie może nas zaślepiać do tego stopnia, abyśmy nieprawdopodobieństwa wszelakie z dobrą wiarą przyjmowali i, w braku poważnych dokumentów piśmiennych, odmawiali sobie tego artystycznego i technicznego dowodu, jaki z rozbioru, wewnętrznej analizy samego przedmiotu wypływa. Widzimy tu między innemi rodzaj żupana z różowego atłasu, przerabianego złotem i zielonemi liśćmi, który według pergaminowego napisu miał służyć królowi w dzień bitwy; ale żupan ten jest w piersiach tak szczupły, tak szczupły – że zaledwieby na 16-letniego królewicza Jakuba mógł być zdatny; w żadnej zaś proporcyi nie stoi z wyżej wspomnianą zbroją drezdeńską u znaną tuszą króla. Tu jednak Krakowianin, tak dotychczas i dalej krytyczny, chyba pomylił się. Ubiór ten, określony jako kaftan letni, znajdujący się dziś w jednym z muzeów w Budapeszcie, i pokazany ostatnio w 2017 r. znów w Wiedniu na wspomnianej „wystawie Sobieskiego”, uważany jest przez badaczy za dar polskiego króla dla członka rodu Esterházych, przechowywany pieczołowicie do 1919 r. w ich zamku w Forchtenstein. Aczkolwiek istotnie powątpiewa się w jego bezpośredni związek z garderobą Jana III. Dalej widzimy szablę rzekomą Jana Sobieskiego, będącą własnością Muzeum Narodowego w Buda-Peszcie, z daru hr. Erdödy, z domu Raczyńskiej – relacjonuje dalej Nieczuja-Ziemięcki zawartość wspomnianej gabloty – Pomijając rękojeść, widocznie najnowszego wyrobu, z traktującym Turka Sobieskim, na krysztale górnym, ze złota inkrustowanym, dość spojrzeć na klingę z fałszywym herbem Sobieskiego: trzema gwiazdami na tarczy, aby przekonać się o wartości całego tego fabrykatu. Po drugiej stronie są dwa napisy: „Haec meta laborum” i „Cave a falsis Amicis + Salvabo te ab inimicis”, przedzielone krzyżem w laurowym wieńcu. I dalej czytamy: Nie większą autentycznością przemawia do nas różaniec z kulek jaspisowych, blaszkami złota wyłożonych, zakończony chwastem ozdobionym perłami i granatami. Napis pergaminowy mówi: „Rosarium Joannis Tertii regis Poloniae, dum esset Viennae Austriae depulso Turco Anno 1683”. Choć co do tego przedmiotu, jeśli nie ma poważnych dowodów za, niema stanowczych przeciwieństw. Różaniec ten, jak również wyżej wspomniany żupan i kilka portretów króla Jana III […] są własnością zbioru ks. Mikołaja Esterhazego z zamku Forchtenstein i dowodzą przynajmniej pewnego rodzaju kultu, jaki ten magnat węgierski żywi dla naszego króla-bohatera, za co mu serdecznie wdzięczni być winniśmy. Równocześnie czujne oko kustosza muzealnego weryfikowało inne, ewidentne „pomyłki” i zafałszowania wśród pokazanych na wiedeńskiej wystawie sobiescianów: Sąto przesłane z Paryża przez rodzinę polską: waza srebrna i taca takaż, wielka, wyzłacana. Pierwsza, znany falsyfikat, obok najordynarniejszej techniki, łączy bezmyślnie herby i medaliony Jana Zamojskiego z Janem Sobieskim. Obok tego są cztery nędzne płaskorzeźby, jakoby z epizodów odsieczy wiedeńskiej, ze stosownemi napisami. Druga jest już okazalszym okazem staranniejszego wyrobu. Przedmiot zapożyczony z wielkiej ryciny Romana de Hooghe z r. 1674; widzimy tam portret króla na koniu z szablą dobytą, w głębi bitwa, pobieżnie co prawda wykonana, wokoło bogata armatura. I dodaje z niejakim zawodem: Przedmioty te dwa, wraz z obrazem Suchodolskiego, en grisaille [tzn. malowanym monochromatycznie, odcieniami szarości], przedstawiającym ucieczkę W. Wezyra z pod Wiednia, są jedynemi okazami, ze strony polskiej przesłanemi na wystawę wiedeńską. Jak można sądzić, owe argentaria-falsyfikaty wypożyczył na wystawę hr. Ksawery Branicki z Montrésor we Francji, natomiast obraz Januarego Suchodolskiego (1797-1875) Henryk Stypułowski (Stypułkowski?) z Warszawy. To ostatnie dzieło zaginęło w czasie II Wojny Światowej i jego losy są nieznane. Omówiwszy te prawdziwe i rzekome sobiesciana, gość z Krakowa przeszedł do zrelacjonowania zawartości następnych witryn: Trzecia z rzędu gablotka, równoległa do poprzedniej obejmowała pamiątki po bohaterach armii niemieckiej z pod Wiednia. Do nich zalicza jako najcenniejszy okaz, np. skromny miecz hr. Ernesta Rüdigera Stahremberga, będący własnością tejże rodziny. Nadto uwagę polskiego gościa zwróciła: Bardzo ciekawa […] para rękawic z tej epoki, z bogatym haftem złotem i jedwabiami na skórze, z których każda przedstawia Turka otoczonego wojennemi emblematami. Nadesłane zostały przez miasto Zittau [Żytawa (Niemcy, Saksonia)], którego kontyngens odznaczył się pod Wiedniem. Tę część ekspozycji zamykały: Jedna cała gablotka środkowa, w której odnaleźć można było statuetkę marmurową elektora Maksymiliana Emanuela Bawarskiego, późniejszego zięcia króla Jana; oraz pod oknem kilka gablotek, w których były medale, autografy (między innemi i Sobieskiego), kilka rzadszych dokumentów i osobliwości – które nie należały do największych.

Następnie Nieczuja-Ziemięcki przechodził do kolejnych sal, będących, w jego odczuciu, któremu dał w swym omówieniu wielokrotnie wyraz, najciekawszą częścią pokazu. Drugą i trzecią salę – pisze – zajmowały przedmioty pochodzenia tureckiego, wschodniego, po większej części z odsieczy wiedeńskiej, ale w ogóle i z innych wojen tureckich datujące. Prawdziwą ozdobą tego działu, a zarazem i całej wystawy, punktem głównej jej wagi, uzasadniającym samą wystawę i od licznych braków ją rozgrzeszającym, było mnóstwo chorągwi tureckich większych i mniejszych, aż do olbrzymich, sięgających os stropu po podłogę: płóciennych i jedwabnych, różnych kolorem i rysunkiem. Tu gość z Krakowa wylicza i opisuje najciekawsze przykłady z 38 chorągwi wielkich i małych, w tym kilku przesłanych ze zbiorów badeńskich w Karlsruhe oraz dwie z Rzymu z kościoła S. Maria della Vittoria. Równocześnie Nieczuja-Ziemięcki podkreślał, że chorągwi podobnej rysunkiem i doborem kolorów, do przesłanej przez króla Jana III do Lateranu, nie było na wystawie. Pomimo więc licznych zwycięstw oręża austriackiego nad Turcyą, bogaty Arsenał państwowy [Austro-Węgier w Wiedniu] nie może się poszczycić takiem trofeum wojennem, jak chorągiew W. Wezyra [za taką uważano sztandar w rzymskim kościele]. Wskazywał też na efektowny i wymowny sposób eksponowania chorągwi, które: pomieszczone najczęściej po trzy w panopliach, artystycznie ze zbroi, tarcz, szyszaków, sajdaków itd. tureckich, ułożonych, w połączeniu z równą niemal ilością buńczuków i niemniej liczną i piękną kolekcyą mieczów, jataganów, łuków itp., tworzyły jakby oddział świątyni sławy w której geniusz historii zapisuje niezatartemi zgłoskami krwawe i uporne, lecz stanowcze zwycięstwo krzyża nad półksiężycem. Oprócz chorągwi, pokazano w tej części ekspozycji inne tureckie dystynktoria wojskowe – buńczuki, których wystawa wiedeńska posiada […], jakeśmy dokładnie zliczyli, 28 sztuk.

Szczególne wrażenie na Polaku zwróciły na wystawie wiedeńskiej osmańskie namioty. W pierwszej Sali oddziału tureckiego, na środku wewnętrznej ściany rozpięty był i podtrzymywany kopiami jeden kawałek namiotu tureckiego (5 m wys. na 12,60), jedno przęsło kopułkowatego dachu. Lecz co za wspaniałość, fantazya i praca! Jestto tasama robota aplikacyjna, co i w innych namiotach, ale dekoratywna technika tego rodzaju do bajecznej tu kombinacyi i fantazyi dochodzi, łącząc razem: jedwabie różnych odcieni, płótna, hafty, złoto w postaci wyzłacanej korduańskiej skóry [kordobańskiej – czyli kurdybany], i składając się na jedną harmonijną całość, w wielkim ornamentacyjnym, niezrównanym stylu. Mamy wprawdzie tu do czynienia tylko z górnym fryzem i kasetonami formy podków, kopułkowatego wewnętrznego wysłania namiotu, ale z cząstki tej idealnej łatwo domyśleć się całości, tych ścian wewnętrznych jedwabnych, rodzielonych meczetowemi łukami, kolumnadą roślinną, godną Tysiąca i jednej nocy. Dalej Nieczuja-Ziemięcki, urzeczony tą częścią ekspozycji, opisuje drugi fragment tego samego namiotu: Jestto zapewne opona od drzwi, której zadaniem tworzyć u wejścia do wspaniałego namiotu […] dygnitarza, jakiego baszy trzybuńczucznego, np. rodzaj baldachimowego przedsionka, wspartego na pozłocistych kopiach. Głównym motywem dekoracyjnym tej opony są dwie maurytańskie arkady o bogatym roślinnym rysunku, na dwóch odmiennych tłach jedwabnych, seledynowem i wiśniowem – i podsumowywał – Niewątpliwie kawałki te są najpiękniejszemi okazami tego rodzaju wyrobów aplikacyjnych tureckich, jakie się nam widzieć zdarzyło. Gość z Krakowa wyrażał żal, że podobnych okazów nie można było zobaczyć na krakowskiej wystawie, nie tracił jednak krytycyzmu pisząc: czy części te pochodzą istotnie z namiotu Kara Mustafy, jak katalog przyjmuje, wolno nam wątpić. Trzy dalsze namioty obecne na wystawie wiedeńskiej nie wydały mu się już godne szerszego omówienia, a jeden z nich wręcz uznał za nieudałą kopię namiotu drezdeńskiego, tak zwanego Kara Mustafy, rażącą tak świeżością, jak i niezbyt wielkim doborem barw. Ów krytyczny stosunek badacza przejawił się także w omawianiu głośnych „relikwii” Odsieczy Wiedeńskiej, pokazanych nad Dunajem w 1883 r. Pod baldachimem z namiotu w Sali Iej oddziału tureckiego umieszczono w szkatułce srebrnej i szklanej, głośną rzekomą czaszkę Kara Mustafy, z okręconym sznurem jedwabnym na szyi, który z rozkazu padyszacha miał mu śmierć zadać. Pod nią w szafie z miedzi i szkła, umieszczono koszulę płócienną, całą sentencyami z Alkoranu, modlitwami i kabalistycznemi znakami, tuszem i złotą farbą zapisaną, także jakoby z grobu w. wezyra mającą pochodzić. Autor wątpi w autentyczność tych mniemanych pamiątek, co uwalnia go od dłuższego zatrzymania się nad tą kwestyą. Jak czytamy dalej, w sali tej zgrabne gabloty i dwie większe szafy z żelaza i szlifowanego szkła, obejmowały […] wszystkie drogocenniejsze okazy uzbrojenia i ubioru tureckich i tatarskich rycerzy, rzędy na konie, a nawet pomniki artystyczne z tej epoki, bo manuskrypty z pięknemi miniaturami. Zwróciły tu uwagę Nieczui-Ziemięckiego, nieobecne na wystawie krakowskiej, kilka pięknych pancerzy na konie, w tym dwa najwspanialsze egzemplarze [przesłane] przez Generalną intendenturę książęcego domu z Karlsruhe; nadto czapraki, np. przysłany przez ks. Mikołaja Esterhazego. Równocześnie Polak utyskiwał, zawiedziony: w ogóle musimy podnieść ubóstwo wystawy wiedeńskiej pod względem rzędów i siodeł. Pokazane cztery przykłady osmańskie rozczarowały go, żadne [bowiem] niema owych pięknych, srebrnych wyzłacanych, drogiemi kamieniami wysadzanych strzemion siodeł naszej wystawy [w Krakowie], których na Wschodzie wolno tylko było używać jedynie wielkim dostojnikom. Była też tu dla gościa z Krakowa kolejna okazja do prostowania pomyłek, np. siodło z wiedeńskiego Arsenału uchodzące za własność Kara Mustafy nosiło w rzeczywistości stemple [i] okucia […] z czasów Mustafy II (1695-1702), na co też miała wskazywać forma i ornamentyka tego eksponatu. Z rzędów, jeden się wyróżniał wykładany blachą srebrną wykowaną i wyzłacaną – pisze dalej Nieczuja-Ziemięcki, i dodaje – Niemniej zadziwiało ubóstwo, albo raczej brak zupełny makat, opon, szpalerów i kobierców wschodnich ówczesnych. I dodaje: Zato przeciwwagę niejako stanowiły: jedyne swojego rodzaju muszkiety […] tureckie i perskie, ciężkiego i lżejszego kalibru […] i mnóstw trzcinowych tarcz wschodnich. Następnie krakowski kustosz opisał co celniejsze ich przykłady.

Następnie przechodzi gość z Krakowa do opisu drugiej sali „działu tureckiego”, gdzie pod baldachimem, wraz z panoplią z chorągwi, buńczuków […], łuków i sajdaków, pomieszczono latarnię […] płócienną, namiotową, o pięknych blachach górnej i dolnej […] oraz łańcuch żelazny z pięcioma naszyjnikami, który wraz z wielu innemi miał być przygotowany dla okuwania niewolników po wzięciu Wiednia. Ten drugi zabytek słusznie rodzi powątpiewanie. W tej części zaimponowała mu zwłaszcza: Kolekcya łuków rogowych w arabeski pięknie wyzłacanych o strzałkach subtelnie malowanych i wyzłacanych, i sajdaków o bogatych aplikacyach haftów na amarantowym aksamicie. Ale i tutaj dostrzegł niedostatki: Mniej za to licznym był zbiór mieczów, szabel i jataganów. Te drugie nie przewyższały ani ilością ani jakością exponowanych na naszej wystawie. Wśród opisów eksponatów dostrzegł kolejne pomyłki: Szabla, która miała być własnością hr. Ernesta Rydygiera Stahremberga, a wzięta jakoby Kara Mustafie pod Wiedniem, cała na głowni pokryta inkrustowanemi złotemi napisami – pokazało się, iż jest niewątpliwie wschodnią, ale z późniejszych czasów [Mustafy II]. Przegląd tej części ekspozycji kończył uwagą: Z uzbrojenia wymienić nam jeszcze wypada dwie piękne i misternie wykonane kolczugi.

Oprócz tkanin, broni czy uzbrojenia krakowski kustosz w gablotach „działu tureckiego” dostrzegł inne osmańskie cymelia, godne osobnego omówienia: Widzieliśmy tam, obok trzech Kodeksów Koranu z całą wspaniałością arabskiej kaligrafii wykonanych, pięknemi miniaturami stylu arabeskowego ozdobionych, w skórę wytłaczaną i malowaną oprawnych a wziętych w obozie pod Wiedniem i stanowiących ozdobę bibliotek: królewskiej drezdeńskiej, miejskiej lipskiej i muzeum w Zittawie […]. Drugą osobliwością […] był ośmioboczny maleńki (38 mm) Koran, arabskiem najcieńszem pismem zapisany, z miniaturami na pierwszych dwóch i ostatniej karcie. Manuskrypt ten skończony został w r. 1604. Koran ten miniaturowy, według tradycyi miał być wyjętym wraz z czaszką i koszulą z grobu W. Wezyra w Belgradzie. Nie dowierza temu, pisząc: cała ta legenda jest fałszem, a Korany takie zwykle zawieszano jako amulety na szyi, lub w kuli zakończającej chorągiew lub proporzec. Oprócz rękopisów uwagę polskiego gościa zwrócił także pierścień z pieczęcią na karniolu wyciętą, o którym pisze, że według inwentarza biblioteki w Zittawie, miał być w namiocie W. Wezyra znaleziony – i mógł należeć do kogoś z otoczenia Kara Mustafy. I wreszcie podsumowywał tę część ekspozycji: Na tem kończymy przegląd działu tureckiego, najciekawszego i najbogatszego, dla którego warto już było zadać sobie trud zwiedzenia wystawy wiedeńskiej. Równocześnie zwracał uwagę na pewną niekonsekwencję autorów ekspozycji, sale te bowiem oprócz drzeworytów z epoki odnoszących się do państwa osmańskiego, uzupełniały na środku, w gablotkach, rzadkości bibliograficzne tyczące się tej epoki, między któremi i polskie panegiryki na cześć Sobieskiego, które zdaniem Nieczui-Ziemięckiego właściwie nie tu należą. Mimo to krakowski kustosz z uznaniem pisał o bogatym zespole grafiki i książek obecnym na wystawie, rozproszonym po wszystkich salach. Dwa długie korytarze i dwa małe czworoboczne gabineciki […] obejmowały niezrównane współczesne plany, tak miasta, jak całej kampanii wiedeńskiej, jużto w olejnych wielkich obrazach, jużto w sztychach lub rysunkach, oraz kompletny niemal zbiór sztychów z tej epoki – pisze Nieczuja-Ziemięcki, wymieniając co celniejsze przykłady i podsumowując ten dziś oczywisty zabieg ekspozycyjny wystaw historycznych – Doskonały był to pomysł organizatorów wystawy wiedeńskiej, aby wypełnić ściany […] takim szeregiem pierwoszorzędnych rzadkości w portretach sztychowanych osób współczesnych, w planach i obrazach bitw. Nie może nic bardziej być pouczającego dla studiującego bliżej tę epokę, jak gruntowne i pilne przestudiowanie i niejako wżycie się w ten dział artystyczny, tak mało zwykle ponętny dla profanów. Wiele to portretów, obrazów bitw lub choćby zagadkowych szczegółów uzbrojenia, stroju, urządzenia wewnętrznego mieszkań, da się w ten sposób zdeterminować i uzupełnić. Przybysz z Polski wyraża przy okazji żal, że na krakowskiej wystawie brakowało takiej obfitości grafiki i wydawnictw, zwłaszcza że w sztychach też wiedeńskiej wystawy można było dopełnić sobie szeregu portretów samego Sobieskiego, a nawet niektórych osób z jego otoczenia, jak Hetmana Stanisława Jabłonowskiego.

Najszczególniejszą uwagą jednak darzył Nieczuja-Ziemięcki na wiedeńskiej wystawie malarskie sobiesciana: Dla nas naturalnie największy interes budziła osoba naszego samego króla, oraz rola, jaką różni współcześni i późniejsi malarze dają Janowi III w walce pod murami Wiednia. I dalej szczegółowo omówił ich przykłady. Pierwszym był portret elblągski [tj. przesłany z Elbląga na wystawę], pokazany w Sali Wielkiej. Zdaniem krakowskiego kustosza, jest on niezaprzeczenie z lepszych [na wystawie wiedeńskiej]. Przedstawia króla w całej postaci [o wymiarach: 210 x 150 cm]. Żupan na nim z złotogłowiu, delja ponsowa, czarnem futrem podbita. Ręką lewą trzyma szablę, prawa na stole oparta, na którym leży korona, jabłko i berło. Na piersiach wstęga niebieska Św. Ducha, krzyżem brylantowym z Duchem Św. u dołu przepięta. Buty żółte, pas metalowy, złoty, ze skromną okrągłą klamrą. Po nad królem kotara wsparta na filarze – w głębi rozległy widok. Co do samej twarzy, widzimy rysy regularne, wydłużone, nos nie tak jak na niektórych portretach zgarbiony. Wyraz twarzy pochmurny, jakby los rodziny, jeśli nie państwa, przez myśl króla się przesuwały. Twarz nalana, nabrzękła, cera śniada, brwi silnie zaznaczone, ciemniejsze, wąs jasny – ogółem wziąwszy, nie można dać królowi więcej nad pięćdziesiąt kilka lat wieku. Ponieważ podpisu żądnego na portrecie nie ma, wolno więc tylko domyślać się autora. Portret ten niezgorzej malowany, nie przypomina typem twarzy, z blizka, żadnego innego portretu, nawet ze sztychu znanego. Z tego względu biorąc, jak również samego sposobu malowania, wnosićby należało, że jest oryginałem, że jest współcześnie malowany. Najwięcej jeszcze przypominać się zdaje wyrazem twarzy portret króla na żółkiewskich wielkich obrazach – mogłoby więc być, że go Altomonte [Martino Altomonte (1657-1745), nadworny malarz Jana III od 1690 r.] malował. Gdyby nam jednakże zestawiono do wyboru, ten portret lub przez Triciusza [Jan Tricius / Tretko (zm. 1692 r.), malarz nadworny trzech kolejnych królów polski począwszy od Jana Kazimierza] malowany z Nowodworskiego amfiteatru [tzn. w Kolegium Nowodworskiego w Krakowie], bez wahania wybralibyśmy, tak dla typu najbardziej zbliżonego do ideału, jakimyśmy po 200 leciech sobie wyrobili, dla szlachetnego i dobrotliwego wyrazu twarzy, jak i podobieństwa, które określić się nie da, ale które bije z każdego dobrze malowanego portretu – ten drugi portret w całej postaci, który dotychczas, naszem przynajmniej zdaniem, jest najlepszym, jeśli nie co do malowania, to co do podobieństwa, portretem znanym króla Jana III. Oprócz powyższego – kontynuuje krakowski kustosz omawianie malarskich wizerunków Sobieskiego – widzieliśmy na wystawie wiedeńskiej trzy inne portrety króla Jana, rozmieszczone w różnych punktach. Dwa z nich, z których jeden jest nieudolną kopią drugiego, są własnością ks. Esterhazego. Względny oryginał, w połowie figury [o wymiarach: 129 x 97,5 cm], nieźle malowany, znowu przedstawia odrębny typ, nieschodzący się z żadnym innym portretem. Szczególną uwagę Nieczui-Ziemięckiego wśród sobiescianów przyciągnął obraz o niebanalnym formacie i kompozycji. Najciekawszym jednakże, tak co do typu twarzy, jak i szczegółów ubrania, jest portret króla pomieszczony na obrazie ze wszech miar oryginalnym. Obraz ten, który widocznie służył jako dekoracya ścienna po nad kominem, kupiony został przez właściciela prof. de. Filipa Zamboni’ego z Wiednia we Włoszech. Środek o wiele krótszy a szerszy [o wymiarach: 123 x 295 cm] przedstawia nieudolnie namalowane oblężenie m. Wiednia i samą odsiecz. Nad tą częścią jest nadpis: „Vienna d’Austria assediata da Turchi et Liberata da Christiania a di 12 Settenbre 1683”. Zdaje się, że tu malarz zużytkował jeden ze sztychów seryi znanej pod tytułem: „Vienna d’Austria, assediata da Turchi del 1683”. Po lewej stronie [o wymiarach: 219 x 190 cm] jest przedstawiony Leopold I. Cesarz w licznem otoczeniu, tratujący Turka. Nad nim napis: „Leopoldus I. Dei gratia Romanorum imperator semper augustus”. W prawem skrzydle [o wymiarach: 221 x 183 cm] Jan III. również w licznem otoczeniu tratujący Turka. Króla portret, abstrahując wartość artystyczną, jest bardzo dobry. Siedzi na koniu myszatym (niebardzo co prawda udanym), rzęd na nim bogaty, perłami i rubinami wysadzany, na zebeltaszy orzeł biały na karmazynowem tle; pistolety w olstrach ze złotogłowiu. Na królu żupan ze złotogłowiu, po wierzchu kolczuga, na piersiach krzyż brylantowy Św. Ducha. Delia wiszniowa aksamitna podbita czarnem futrem, podpięta podwójnym łańcuchem złotym z perłami i rubinami. W ręku trzyma buławę (w kształcie laski marszał.[kowskiej]) również perłami i rubinami, jak rzęd, wysadzaną. Buty żółte, kołpak w zęby futrzany czarny, z wierzchem aksamitnym karmazynowym. Z tyłu króla w takimże kołpaku i delii ponsowej, młodziuchny królewicz Jakób, na koniu i kilku Polaków – jeden na przedzie z halabardą. Typ króla bardzo dobrze uchwycony, prawdziwie sarmacki! Nad nim orzeł biały unosi koronę i napis: „Joannes III. rex Poloniae”. Warto tu dodać, że to niezwykłe malarskie sobiescianum znalazło się niebawem w polskim posiadaniu – od 1890 r. w lwowskich zbiorach słynnego historyka i kolekcjonera Władysława Łozińskiego. W 1914 r. przeszło do kolekcji Muzeum Narodowego im. Króla Jana III we Lwowie, a od 1940 r. znajduje się w inwentarzu dzisiejszego Lwowskiego Muzeum Historycznego. Jak ustalono, to niezwykłe płótno, pokazane w 2017 r. ponownie w Wiedniu na wspomnianej wyżej wystawie, zostało namalowane do kaplicy Palazzo Elti w Gemona del Friuli, przez Melchiora Widmara (zm. 1706 r.). Obraz ten pokazywano był także niedawnymi czasy w Polsce – na wystawie „Jan III Sobieski: marszałek, hetman, król” na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie w 2015 r.

Oprócz portretów uwagę krakowskiego kustosza przyciągnęły obrazy batalistyczne. Z obrazów olejnych przedstawiających odsiecz wiedeńską, wystawa wiedeńska posiadała kilka bardzo ciekawych. W przedsionku pierwszym pod Nr. 2 pomieszczono obraz [o wymiarach: 167,5 x 239,5 cm] brunatnego kolorytu, z dalszemi planami dość niedbale zaznaczonemi, podpisany przez „P. v. Breda” czyli Bredaela (1630-89) [Peeter / Pieter van Bredael (1629-1719)]. Sobieski przedstawiony jest jako główna figura, w lewym rogu obrazu. Ubrany jest w biały żupan ze wstęgą Św. Ducha, w kołpaku futrzanym – siedzi na bułanym koniu, z szablą dobytą w ręku. Obraz ten powtórzony był w kopii pod Nr. 9; należy zaś do kapituły w Augsburgu. Obok pod Nr. 8 umieszczono małą redukkcyę [o wymiarach: 78,5 x 111,5 cm], a być może i pierwowzór, podkończony szkic głośnego żółkiewskiego obrazu odsieczy wiedeńskiej, z podpisem „Mar. Alto. Fec. 1685”. Nad Sobieskim nie ma unoszącego się w górze anioła. Należy ten obraz do szkoły chórzystów w Herzogenburgu. Ten ostatni obraz pokazano ponownie na wystawie w Wiedniu w 2017 r., wspomnianej wyżej. I dalej czytamy u Nieczui-Ziemięckiego: Lepszy niżeli Nr. 2 był obraz Nr. 4 [o wymiarach: 141 x 193 cm], niestety bez podpisu, przedstawiający na pierwszym planie hufce ks. Lotaryngskiego broniące przeprawy przez Dunaj Turkom; należy do Wydziału krajowego Niższej Austrii. I wymienia kolejne. W Sali V t.j. pierwszej tureckiej, były dwa duże obrazy na naprzeciwległych ścianach. Jeden na zamówienie bractwa św. Trójcy, na pamiątkę odsieczy malowany przez Mateusza Andrzeja Khebaldta [bliżej nieznany] w r. 1687, z długim odpowiednim napisem u dołu, jest obecnie własnością zbioru obrazów Benedyktynów w Seitenstetten. Na pierwszym planie, na namioty W. Wezyra napada niemiecka konnica. Sobieskiego i Polaków nie ma, a przynajmniej trudno ich odróżnić. Ruchu w tym obrazie dużo, koloryt nieprzyjemny, ceglasty. Zdaje się, że z tego obrazu, z małą modyfikacyą zapożyczono myśl do innego olejnego obrazu, bez podpisu autora, w pierwszym przedsionku pomieszczonego (Nr. 3), z którego znowu, lub być może odwrotnie, jest w kilku waryantach kilka sztychów (Nr. 97-103), łącznie przez Justusa van Nypoort i J. M. Lercha wykonanych (Teżsame sztychy przyswoił sobie później Jakób Hoffmann). Mniejszy obrazek jest tego samego kolorytu brunatno-rudawego, uproszczony tylko nieco w kompozycyi. Wspominamy o nim dłużej, z powodu licznych tych reprodukcyj i że jest bez wątpienia najlepszym obrazem odsieczy wiedeńskiej dla licznych szczegółów i współczesności, z nadesłanych na wystawę wiedeńską. Naprzeciwko (Nr. 414) pomieszczono największy obraz przedstawiający odsiecz wiedeńską [o wymiarach: 250 x 631 cm], malowany przez współczesnego malarza augsburskiego, Grzegorza F. Rugendasa [Georg Philipp Rugendas (1666-1742)]. Obraz ten pod każdym względem nieszczególny, w porównanie nawet iść nie może z żółkiewskiemi [tzn. ukazującym Bitwę pod Wiedniem, do 1975 r. znajdującym się w kolegiacie w Żółkwi a dziś w Lwowskiej galerii Narodowej im. B. Woźnickiego]. […] być może, że Rugendas, który podczas odsieczy miał dopiero 23 lat, a późno stosunkowo zaczął się w sztuce kształcić – na tej batalii zaprawiał się dopiero do późniejszych sukcesów. Konie w nim liche, jak nie można gorzej, topografia miejscowości zła i nie daje najmniejszego wyobrażenia o istotnym przebiegu bitwy […]. Sobieski w nim jest na pierwszym planie, po lewej stronie. Przedstawiony jest w pełnej złocistej zbroi, na białym koniu, w kołpaku aksamitnym ponsowym obłożonym futrem, z delią powiewającą i szablą w ręku. I kończy gość z Polski opisem ostatniego sobiescianum, które przyciągnęło jego uwagę: Pod względem artystycznym o wiele większej wartości był obraz w następnej VI. Sali (Nr. 733) [o wymiarach: 240 x 273 cm], malowany przez Jana Wycka z Harlemu [Jan Wyck / Wiyck / Wick (1652-1702)] w r. 1693. Sobieski na nim występuje także jako główna figura, siedzi na ciemno-bułanym koniu, w delii karmazynowej i kołpaku futrzanym. Figura króla bardzo dobra, pejzaż dobrze traktowany lubo fantastyczny – miasta np. Wiednia wcale nie widać; koloryt miły, ciepły – rysunek poprawny.

Kończąc swe omówienie, kustosz krakowski zauważył jeszcze jeden ciekawy eksponat wiedeńskiej wystawy: Jestto starannie wykonana akwarelą tablica broni i rzędów polskich z czasów odsieczy wiedeńskiej, zestawiona z podaniem nazw polskich i pochodzenia przez kapitana artylerii Antoniego Dolleczka – oraz szereg akwareli, według rysunków tegoż kapitana Dolleczka, malowanych przez Moryca Ledeli, a przedstawiających polskich rycerzy w całem uzbrojeniu, konnych i pieszych. Ciekawy ten i jedyny zbiór składa się z dziewięciu tablic. Wyraził przy okazji pomysł skopiowania tych tablic i pozyskania ich w tej formie do krakowskiego Muzeum Narodowego, co chyba jednak nie nastąpiło.

W zakończeniu tekstu Teodor Nieczuja-Ziemięcki pokusił się o porównanie obu rocznicowych wystaw – w Wiedniu i Krakowie. Wystawa wiedeńska w dziale chrześcijańskim, z wyjątkiem sztychów i bibliograficznych rzadkości, była o wiele uboższą od naszej. Portrety nasze były lepsze i liczniejsze. […] Nie było na wystawie wiedeńskiej wcale dział […]; bogatych rzędów, wcale makat ani kobierców współczesnych – co stanowiło znowu punkt ciężkości naszej wystawy. Nie było tych uroczych drobiazgów przemysłu artystycznego – jubileryi i argenteryi mianowicie. […] Z jednej strony komitet wystawy sięgnął niepotrzebnie aż po drugą połowę XVIII w., jak np. z temi niefortunnemi gobelinami, gdy szło o podniesienie kosztem Sobieskiego, uroku wypraw wojennych ks. Karola Lotaryngskiego, - z drugiej, zbyt ściśle trzymał się ram samej odsieczy i zabytków wojennych, nie przeprowadziwszy konsekwentnie wystawy całego wieku XVII, w różnych przejawach cywilizacyi. Temu przypisać prawdopodobnie należy, że my bogaciej, suciej i nawet bardziej po europejsku na obu wystawach występowaliśmy. […] Ubóstwo działu chrześcijańskiego na wystawie wiedeńskiej wynagradzał zato, jak mówiliśmy, bogaty i piękny dział turecki. Nie mieliśmy dwóch takich kawałków namiotu tureckiego, kap wspaniałych na konie, kołpaków janczarskich kolczug i misiurek baszów – jeśli broni trochę i namiotów się znalazło, to zato ani jednego z tych pięknych manuskryptów tureckich, miniaturami ozdobionych, pod Wiedniem zabranych. […] Obie wystawy wiedeńska i krakowska zrobiły nam samym niespodziankę. My względnie wyglądaliśmy bardziej po zachodnio-europejsku – Wiedeń bardziej poturczony. Na koniec wskazał na jeszcze jeden walor wiedeńskiego pokazu, z pewną przyganą dla krakowskiego: wyborny, naukowo przeprowadzony katalog, bez luk i pomyłek. Katalog, który pozostanie miłą i pożyteczną pamiątką wystawy wiedeńskiej.


Bibliografia: