Jeszcze nie ochłonięto w Warszawie po okropnej klęsce cecorskiej, gdy „całą Polską wstrząsnęła nowa i straszliwa zbrodnia. O podobnej nikt nigdy nie słyszał – notował w swojej Historii Władysława Królewicza kronikarz Stanisław Kobierzycki – nic dziwnego, że przejęła ona bólem i smutkiem całe królestwo”. Chodziło oczywiście o zamach na króla Zygmunta III Wazę, dokonany 15 listopada 1620 r. przez szlachcica Michała Piekarskiego.
Stało się to w niedzielę, o 9 rano, w momencie, gdy monarcha udawał się na mszę do katedry, idąc krytym gankiem drewnianym, łączącym Zamek ze świątynią Św. Jana. Gdy orszak królewski dochodził już do końca ganku, schowany w zagłębieniu okna Piekarski dobył węgierskiego czekana i zaatakował Zygmunta. Błyskawicznie zadał dwa ciosy (w plecy i w policzek), inne trafiły w ramię, dalsze zostały udaremnione przez najbliższe otoczenie władcy. „Zygmunt upadł jak długi na ziemię, a w kościele rozległ się wielki jęk” (Kobierzycki). Zalanego krwią króla szybko ocucono; szczęściem wszystkie rany okazały się niegroźne. Powstał tumult i atmosfera grozy, prawie panika; początkowo sądzono, że w stolicy pojawili się Tatarzy.
Okoliczności tego zamachu i osobę niedoszłego zabójcy znamy dziś wyjątkowo dobrze, gdyż szybko pojawiły się na rynku druki ulotne, przekazujące trzy różne relacje na ten temat, opublikowane łącznie w pięciu wydaniach. Zamachowcem okazał się Michał Piekarski, zawsze uważany przez otoczenie za dziwaka, melancholika i furiata, niepohamowanego w czynach (w dzieciństwie rozbił sobie głowę – może stąd wzięła początek jego choroba psychiczna). Wcześniej zabił królewskiego kucharza i poranił kilka osób, dlatego też rozciągnięto nad nim kuratelę. Piekarski zaprzysiągł zemstę Zygmuntowi III, a wiadomość o zabójstwie w Paryżu Henryka IV (1610) rozogniła jeszcze jego wyobraźnię. Na stosowny moment czekał cierpliwie 10 lat. Od razu ujęty nie wyparł się zbrodni. Stracono go dokładnie w ten sam sposób jak niedawno Ravaillaca (zabójcę francuskiego króla), 26 listopada 1620 r. pod murami Warszawy, na obszarze zwanym Piekiełkiem.
Zamieszczona w pierwszym tomie dzieła Hioba Ludolfa Allgemeine Schau – Bühne oder Welt (Franckfurt am Mayn 1699) anonimowa niemiecka akwaforta jako jedyna uwiecznia zamach Piekarskiego na króla. Przedstawia właśnie chwilę tuż po zadaniu Zygmuntowi ciosów czekanem; ruchy postaci są gwałtowne, szaty rozwiane, w natłoczonej kompozycji panuje chaos. Przy odrzwiach wyje pies. W głębi najbliżsi dworzanie cucą omdlałego, siedzącego w fotelu władcę. Autor ryciny starał, się jak mógł, aby wczuć się w polskie realia, lecz nie są one zbyt przekonywające. Stroje są dziwaczną mieszaniną elementów rodzimych i obcych, a rysy twarzy bohaterów dramatu – umowne. Z uwagi na zupełny brak jakichkolwiek przekazów ikonograficznych sporządzonych ad hoc omawiana rycina musi zostać uznana za całkowicie dowolną rekonstrukcję. Zapewne nie spełnia oczekiwań, ale potomnym musi wystarczyć.