© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   11.01.2021

Zbłąkana kula | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”

To było 16 listopada 1632 pod Lutzen. Król, jak zwykle pierwszy do bitki, ruszył do szarży na czele prawego skrzydła.

To miał być gwóźdź do trumny, bo wojska szwedzkie, choć cesarskimi dowodził sam Albrecht von Wallenstein, uzyskały wyraźną przewagę. I wszystko skończyłoby się pewnie kolejnym pogromem oddziałów cesarskich, może takim jak pod Breitenfeld, gdzie król wprost zgniótł armię Johana von Tilly'ego, gdyby nie zbłąkana kula, która trafiła Gustawa II Adolfa w ramię. Król spadł z konia, a leżącego przebił rapierem jakiś rajtar, drugi strzelił mu w głowę. Taki był żałosny koniec Lwa Północy, największego wodza swoich czasów.

Gustaw Adolf otrzymał bardzo staranne wykształcenie, uczył go m.in. sam Hugo Grotius. Był też wielojęzyczny, potrafił się porozumieć w jakichś dziesięciu językach.  W sztuce wojennej ćwiczył się głównie na Polakach, których (wbrew poglądowi pana Zagłoby) łupił gdzie dołapił. Na widok szwedzkiej piechoty nawet husaria, przecież wcześniej zwycięska pod Kokenhausen i Kircholmem, wpadała w panikę i odmawiała walki: tak było w blamażu pod Mitawą, podobnie pod Gniewem, gdzie król pobił Stanisława Koniecpolskiego.

Rzecz zasadzała się głównie na zwiększeniu siły ognia szwedzkiej piechoty: Gustaw Adolf doprowadził do tego, że w jednej chwili dawały ognia trzy szeregi gemajnów, a to już było zdecydowanie za wiele dla polskich jeźdźców. I tak w zasadzie było do końca walk Szwedów z husarią, może z wyjątkiem przesławnej szarży kniazia Aleksandra Hilarego Połubińskigo z bitwy pod Warszawą za czasów potopu szwedzkiego, kiedy to husarz Kowalewski (u Sienkiewicza Roch Kowalski) złożył się kopią na Karola Gustawa.

Jednakże czas husarii, mimo wspaniałych sukcesów Sobieskiego, które jeszcze nadciągną, właściwie już minął – jej apogeum to kres XVI i początek XVII w., ze specjalnym uwzględnieniem Kircholmu i Kłuszyna. Skądinąd pamiętam, jak w podstawówce (to było pierwsze dyktando w moim życiu) kazali mi jeszcze pisać (i słusznie) – Kirchholm.

Nota bene Kircholm i Kłuszyn to były bitwy bardzo różne: w pierwszej wróg padł od jednego uderzenia, w drugiej (też najzaciętszym przeciwnikiem byli Szwedzi) skrzydlaci jeźdźcy musieli wiele razy sięgać po nowe kopie. Napisałem „skrzydlaci jeźdźcy”, ale nie wierzę, że husaria szła do szarży ze skrzydłami u ramion. Wielu historyków w to wierzyło i wierzy dotąd, podając zwykle argumenty raczej wesołe, jak choćby ten, że skrzydła służyły husarzom do straszenia koni przeciwnika. Dobrze, że nie słoni. Skoro wspomniało się Sobieskiego: ciekawe (oczywiście chodzi o Sobieskiego w najwyższej formie) jak by wypadł w walce z którymś z wojowniczych władców Szwecji. Słabo to widzę.

W roku 1629 Gustaw Adolf włączył się do wojny trzydziestoletniej; według wyrażenia samego Wallensteina „Niemcy oczekiwały króla Szwecji jak Żydzi Mesjasza”. Bił się oczywiście po stronie protestanckiej (no i... francuskiej i… tureckiej) i od razu zaczął tłuc wrogów na kwaśne jabłko. Ale, jak to się mówi, „dobrze żarło, ale zdechło”. Czy tragiczna śmierć Gustawa Adolfa dała Polsce jakąś korzyść? Trudno powiedzieć, ale wiemy, że i tak zalał nas potop.