© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   23.10.2020

Zbrodnia niesłychana – przemoc w rodzinie szlacheckiej w pierwszej połowie XVIII wieku

Staropolskie źródła pełne są informacji o najazdach, fizycznej napaści, nastawaniu na honor czy zbrodniczych występkach, które zagrażały zdrowiu i życiu ówczesnych ludzi. Przemoc była stałym elementem dawnej codzienności, występowała z różnym nasileniem i przybierała różne formy, od przemocy domowej po zewnętrzną napaść spowodowaną społecznymi buntami czy wojną. Od wykroczeń, zbrodni i przestępstw nie była wolna żadna grupa dawnego społeczeństwa, choć nasze wyobrażenie o wysokich wartościach i pozytywnych relacjach międzyludzkich – szczególnie wśród warstw wyższych – utrwaliło wizerunek statecznej, kochającej się rodziny, z atencją wobec dam i silną władzą ojca otaczanego czcią i szacunkiem. Tymczasem porywczość, zaborczość, kłótliwość, nieumiejętność panowania nad emocjami, skłonność do przemocy, nieprzystojne gesty i obraźliwe słowa były zjawiskiem powszechnym. Przestępczości sprzyjał fakt łatwego dostępu do broni czy nadużywanie alkoholu, który rozpalał umysły i skłaniał do nieobyczajnych i agresywnych zachowań. Narzędziem zbrodni mógł być zresztą każdy przedmiot, który znalazł się w zasięgu ręki rozwścieczonego człowieka. Przemoc – w różnym stopniu i formie – dotykała niemal każdego, a jej najczęstszym przejawem była przemoc domowa, codzienna, której ulegali członkowie rodziny, bliscy i dalsi krewni czy służba domowa. Uderzenia, szturchnięcia, klapsy, szarpanie za włosy, bolesne razy i dotkliwe plagi wymierzane jako kary za wszelkie przewinienia nie omijały przede wszystkim służby domowej, kobiet czy dzieci. Sprzyjały temu luźne więzi rodzinne, szczególnie w małżeństwach kojarzonych w imię interesów ekonomicznych lub politycznych, nieuregulowane kwestie majątkowe, odmienność charakterów i wzajemnych oczekiwań, ostra rywalizacja między krewnymi i sąsiadami. Przemoc wobec dzieci i służby była elementem ówczesnego systemu wychowania i posiadała społeczne przyzwolenie.

Niemniej bolesna od przemocy fizycznej była przemoc słowna, której towarzyszyły niewybredne słowa, uszczypliwości, wydumane oskarżenia i zniewagi. Jeden z korespondentów Jakuba Antoniego Dunina (zm. 1730), regenta koronnego, Franciszek Zenowicz odgrażał się ich wspólnemu znajomemu, Tyszkiewiczowi, który uraził jego dumę, naigrywając się z nowego wizerunku Zenowicza – „Deklaruj Dobrodzieju ode mnie, że za szczęśliwym JMci przybyciem, moja piechota ospę z twarzy JMci zdyjmie, będzie, deklaruję, gładki jak zatyłek Pani Hejnarowiczowej”. Wytykał jego braki w edukacji i nieumiejętność pisania – „kiedy się będzie podpisywał do konstytucyi, nie innym terminem jako nie umiejący pisma, X niech położy” – i groził – „Dam ja temu Brzydusiowi, jak przyjdzie!”. Sługa Konstancji z Potockich Szczukowej, podkanclerzyny litewskiej, Jan Małujowicz odgrażał się z kolei swojemu dyfamatorowi – „ktokolwiek zaś mnie niepoćciwie udał, weźmie w swoją gębę”. Nie wiadomo, czy Małujowicz zdołał odnaleźć swojego prześladowcę, niemniej rzucane przez niego groźby były realne, a pojedynki słowne stawały się często zarzewiem głębszych konfliktów. Jego dobrodziejka nazywała swoją nieznaną z imienia przeciwniczkę w trybunale „pyszną i głupią bestią”, z którą „nikt mający rozum nie dojdzie” do porozumienia.

Sama Elżbieta z Lubomirskich Sieniawska, późniejsza kasztelanowa krakowska, oburzona i urażona postępowaniem królewicza Aleksandra Sobieskiego, zainteresowanego wdziękami hr. Anny Alojzy Esterli (zm. 1738), metresy króla Augusta II, nazywała ją z pogardą „makrelą”, co oznaczało kobietę lekkich obyczajów. Kasztelanowa znana była zresztą z ciętego języka i nie wahała się odgrażać każdemu, z kim miała na pieńku. Piotra Morzyckiego, jednego ze swoich zarządców, wielokrotnie straszyła batami i szubienicą, kiedy tylko nie wykonywał jej poleceń. Zalecała, by zakupił „mydła na posmarowanie” bolących miejsc, bo nie ujdzie mu płazem jej zniewaga. Bratowa kasztelanowej Joanna z Sieniawskich Potocka (zm. 1733), strażnikowa wielka koronna, często żaliła się na swojego awanturniczego męża Stefana Aleksandra Potockiego, obrzucając go urągającymi szlacheckiej dumie epitetami. W gniewie nazywała go „grecką kanalią” i „Greczynem”, co miało oznaczać brak ogłady i niskie pochodzenie strażnika koronnego. Zarzucała mu grubiaństwo, nastawanie na jej życie i zdrady. Skarżyła się na akty agresji ze strony męża, przed którymi musiała się chronić wraz z dziećmi w lwowskich klasztorach. Brata, niechętnego Potockiemu Adama Mikołaja Sieniawskiego, wówczas wojewodę bełskiego, prosiła – „dopomóż mi sepratią uczynić, jeżeli życia mego cokolwiek chcesz przedłużyć”. Kiedy wojewoda odmówił pomocy, strażnikowa szukała wsparcia u krewnych. W styczniu 1706 r. napisała rozpaczliwy list do swojego kuzyna Stanisława Karola Radziwiłła (zm. 1719), kanclerza litewskiego, prosząc, by nie pozwolił jej dłużej żyć z człowiekiem, „który ni Bogu, ni ludziom nie dotrzyma, który wszelką nienawiść ma w sercu do mnie, wziąwszy mi honor, nie chcę tylko, żeby mnie miał w rękach swoich, dla ustawicznego mnie męczenia”. Wszyscy jednak pozostawali głusi na starania Joanny, podejrzewając ją, że wyolbrzymia doznawane krzywdy. W końcu porywczy małżonek po przyjściu na świat kolejnego dziecka w 1715 r., porzucił żonę dla innej kobiety.

Agresywne, opresyjne zachowania małżonków były częstym zjawiskiem, co oczywiście nie oznacza, że w każdym związku dochodziło do przemocy. Joanna Potocka, nieoceniona plotkarka, komentowała wydarzenia w domu Stadnickich, gdzie jeden z członków tej rodziny miał w gniewie połamać ręce swojej żonie. Sprawa zresztą stała się dość głośna z powodu pozwu wniesionego przez Stadnicką przeciwko mężowi, który miał ją więzić, głodzić i bić, a nawet przymuszać do współżycia i „nieprzystojnie” się z nią obchodzić. Rzecz ciekawa, że niemal identyczne zarzuty wytoczyła swojemu pierwszemu mężowi Stanisławowi Wyżyckiemu, chorążemu kijowskiemu, Eleonora z Korwin Kochanowskich Wyżycka w 1732 r. (AN, ATKob 40). Przymuszona do małżeństwa przez wuja, oskarżała męża o bicie, głodzenie, próby gwałtów i jawne obcowanie z „dziewczętami sprośnymi”. O „plugawe życie z dobrodziejkami” pomawiała marszałka wielkiego litewskiego Karola Pawła Sapiehę jego bratanica Tekla z Radziwiłłów Wiśniowiecka, wyrażając nadzieję, że kolejne małżeństwo, tym razem z referendarzówną koronną Barbarą Urszulą z Duninów, do którego się przygotowywał w 1735 r., uspokoi jurnego marszałka. „Plugawcem” Joanna Potocka nazywała Józefa Potockiego, starostę tłumackiego, i sugerowała, że przyczynił się do śmierci swojej pierwszej małżonki. Z kolei otrucie męża – Jana Kosa (zm. 1712), wojewody inflanckiego – przypisywano Anastazji z Myszkowskich Kosowej 2v. Jordanowej, co jakoby miało odstręczyć od małżeństwa z nią Jana Fryderyka Sapiehę, późniejszego wojewodę trockiego. Wśród towarzystwa rozeszła się plotka o niesłychanej zbrodni, którą miała popełnić Kosowa – „wojewodzina otruła męża swego i kazała go jeszcze ciepłego egzenterować dla ukrycia trucizny, sekret to był aż tego czasu, ale teraz to tyraństwo wielu kawalerom obrzydzi ochotę do Jeymci; tryumfowali, którzy nie akceptowali propozycyi…” (Juszyński do E. Sieniawskiej, 4 V 1713, BCz 2744, k. 399).

Przemocy ze strony męża Jana Mikołaja Radziwiłła (1681–1729), wojewody nowogrodzkiego, nie uniknęła podskarbianka koronna Dorota z Przebendowskich. Zdesperowana, zdecydowała się w końcu na separację, wbrew naciskom swojego ojca Jana Jerzego Przebendowskiego (1738–1729), który obawiał się reakcji Radziwiłłów i zachęcał córkę do cierpliwości i pokory. Źle się działo w pierwszym związku Barbary z Szembeków z Józefem Sewerynem Rzewuskim (zm. 1754), podczaszym koronnym, o czym w 1727 r. donosił jej wuj Jan Tarło, wojewoda lubelski – „Pani podczaszyna koronna, która z swoim mężem jednako nieszczęśliwa, jako była”. Jej matka Magdalena z Tarłów Lubomirska (zm. 1728), wojewodzina krakowska, winiła siebie za ten stan rzeczy, jako że przymusiła córkę do małżeństwa.

Szlachcianka Anna Tuligłowska, klientka Elżbiety z Lubomirskich Sieniawskiej, wielokrotnie dziękowała swojej protektorce za pomoc i ochronę przed napastującym ją mężem i jego krewnymi. „Ja już tego powtórnego małżeństwa z tym Kłopotem, ani z żadnym nie pragnęła, ale mnie do tego niewola przymusiła, a źli ludzie co mnie prześladowali i najeżdżali, rozumiałam, że obrońcę i protektora dostanę, a jam nabyła tyrana” – skarżyła się dobrodziejce. Kłopocki mimo orzeczonego unieważnienia małżeństwa z Tuligłowską organizował najazdy na majątek byłej żony, a jego krewni rabowali dobytek i grozili jej śmiercią. „Mają-li mnie ci rozbójnicy złapać, jako się grożą i męczyć, wolę się sama zabić, jeżeli mnie ręka WXMci Dobrodziki nie obroni” – rozpaczała.

Do przemocy posuwali się zarówno mężczyźni, jak i kobiety, a jej ofiarą padali zwykle słabsi. O próbie zajazdu żony na dobra męża, Wołłowicza, starosty grodzieńskiego, opowiadał swojej protektorce Konstancji z Potockich Szczukowej, podkanclerzynie litewskiej, Jan Małujowicz. Była pani Wołłowiczowa, mając wyrok trybunalski, zamierzała najechać mężowski Świeck, jednak małżonek uprzedzony w porę, przygotował odsiecz, spraszając przyjaciół i sąsiadów. Sprytna starościna nie dała się jednak wyprowadzić w pole i ominęła zasadzkę, na co Wołłowicz – „przybrawszy się hożo, rzędno, rumaczno i z swoją wszystką asystencyją w pogoń za nią, dogoniwszy, prosi do siebie nazad do Świecka, gdy ona tedy przy uporze stanęła, dał jej w gębę, a ona jego za łeb”. Przymuszona kobieta zgodziła się w końcu stanąć na nocleg w pobliżu mężowskiej siedziby, „gdzie ją różnie traktował i winem, i kijem, gdy mu podobno posłuszną być nie chciała”. Jednakże nad ranem przybył Wołłowiczowej z pomocą konwój rajtarii litewskiej, który „napadłszy ich niespodziewanych, wszystko im pozabierali, konie, rzędy, suknie. P. starosta sam ledwie w białych chustach do chrosta uskrobał, owa zaś asystencyja różnie, to w konopie, to w pokrzywy się pokryła, niektórym i plagi podawano, to tedy zrobiwszy, prosto tedy pojechała do Świecka, gdzie i teraz siedzi, w Grodnie solenne protestacyje i obdukcyją pobicia swego uczyniwszy”.  

Ofiarami agresji stawali się nie tylko członkowie najbliższej rodziny – żony czy dzieci, ale i służba domowa, która nader często spotykała się z niezadowoleniem swoich dobrodziejów. Jak wspomniano, nie wahała się używać ostrych słów i pogróżek wobec zarządców i komisarzy Elżbieta Sieniawska, kasztelanowa krakowska, którym – niezadowolona z ich usług i opieszałości w wykonywaniu jej poleceń – groziła plagami, więzieniem i szubienicą.  Z porywczego charakteru słynął Jan Tarło (1684–1750), wojewoda lubelski, od którego „w pysk brał” niejeden sługa. Jego żona, Elżbieta z Branickich, często była informowana przez swoich ludzi o tym, jak pan wojewoda obchodził się z nieposłuszną służbą. „Folwarki tutejsze JW. JMci Dobrodziej objeżdżał i za złe dyspozycyje i gospodarstwo JP  Dłuskiego, gubernatora tutejszego, regalizował po łbie laską, z drugimi jednak, lepiej gospodarstwo prowadzącymi, łaskawiej obszedł się” – pisał K. Cieszkowski. Innym razem donosił o wyjeździe kompanii Jana Tarły do Tarnogrodu na obiad, „gdzie obiad nie wszyscy smacznie jedli, bo na niektórych clades padła, jako to Pilawski i Gołkowski w gębę bici, a Wiszniewski i Lewkowicz plagami, że nie pilnowali JW. JMci Dobrodzieja skarani byli”. Z kolei Jan Zawoyski zdawał wojewodzinie lubelskiej relacje o trudnej drodze Tarły ze Złoczowa do Lwowa, kiedy to karety i wozy topiły się w błocie i trzeba było naddawać drogi. Szczęściem straty w ekwipażu były niewielkie, „nie rachując jednak burek, tylko na Sapalskiego clades padła, w pyski brał nieborak, że karety nie pilnował”. Z ataków gniewu i bicia służby tłumaczyła się w testamencie Helena z Ustrzyckich Gościmińska, przepraszając swój fraucymer za brak opanowania.

W źródłach znajdziemy też plotki o zbrodniczych działaniach służby, jak w przypadku zmarłej w sierpniu 1725 r. Konstancji z Denhoffów Lubowieckiej, starościny oświęcimskiej, przyjaciółki Elżbiety Sieniawskiej, która jakoby została otruta przez jednego sługę. I chociaż Konstancja Lubowiecka zmarła prawdopodobnie na skutek zatrucia nieświeżą potrawą, to jej nagła śmierć wywołała poruszenie wśród szlachty. Franciszka Urszula z Wiśniowieckich Radziwiłłowa, wówczas starościna przemyska, pisała do męża, wzdychając nad losem starościny, „że i własnemu słudze dufać nie można”.

Częstym obiektem ataków stawały się osoby obce, niekiedy przypadkowe, które w różny sposób naraziły się swoim przeciwnikom. W 1713 r. Rzecząpospolitą wstrząsnęła sprawa zabójstwa Józefa Jelca, starosty sanockiego, który zmarł postrzelony przez Jerzego Ignacego Lubomirskiego, kuzyna Elżbiety Sieniawskiej. Toczący się wówczas w trybunale proces komentowała wszystka szlachta, a Lubomirski przyjął wydany na niego wyrok sądowy, skazujący go na dwa lata wieży. W 1743 r. Cieszkowski z emfazą opisywał swojej pracodawczyni Elżbiecie Tarłowej, wojewodzinie sandomierskiej, sprawę Malińskiego, podkomorzego łęczyckiego, i pracującego w jego dobrach Żyda młynarza. Ludzie któregoś z Jabłonowskich pobili młynarza, jakoby za niegrzeczną odzywkę, a kiedy ujęli się za nim słudzy Malińskiego, agresorzy skierowali się przeciwko obrońcom. Sługa Konstancji z Potockich Szczukowej, Jan Małujewicz, skarżył się na bestialstwo ludzi pewnego proboszcza, księdza Pieńczykowskiego, którzy pobili jej arendarza Żyda Bienia, „bestialsko do nieprzytomności katując go kijami i polewając wodą”, a prowodyrem nagonki był sam duchowny. Broniących arendarza mieszczan pijany ksiądz przepędził, każąc strzelać do nich swoim ludziom z pistoletów. Nie pomogła nawet interwencja stolnika litewskiego, którego proboszcz wygnał z plebanii drągiem, „ale go czeladź z pistoletów obroniła”. Postawa księdza budziła powszechne zgorszenie, ale i strach. „Jest to człek dziwny cholery, z ludźmi nie zgadzający się, a kiedy się napije, to wpół szalonego okazyje daje i dawno by był ubity, gdyby nie księdzem, dość pewnego razu gdybym go ja nie obroniłem, nie uszedłby z życiem” – relacjonował Małujewicz i prosił o wyrugowanie go z plebanii.

Okazją do siłowych rozwiązań były rozmaite towarzyskie zgromadzenia, w czasie których rozochocone, podchmielone alkoholem towarzystwo nader łatwo rwało się do bitki. Stanisław Komorowski, gospodarz warszawskich majątków Jana Tarły, w marcu 1743 r., opisywał swojemu dobrodziejowi wydarzenia ze spotkania u marszałka trybunalskiego, kiedy to bliżej nieznany pan Bystry „dał w gębę deputatowi o pannę Turską”, która przyglądała się męskim porachunkom.  „Wielki tumult się stanął i do szabli się porwano”, osądzono jednego z zapalczywych uczestników, zaś Bystremu „łeb chciano uciąć, tylko się damy za nim wstawiły i dostał rok wieży”. Głośnym echem w Rzeczypospolitej odbiła się sprawa śmiertelnego zranienia Jana Prospera Załuskiego (zm. 1745), kuchmistrza litewskiego, dokonana w Sanoku w styczniu 1745 r. przez ludzi z kompanii Józefa Wandalina Mniszcha, kasztelana krakowskiego. Jak wynika z relacji jego żony Wiktorii z Szołdrskich, Załuski przybył do trybunału, by rozliczyć się ze swoim wierzycielem, „gdzie bezpieczeństwo wszelkie być powinno na zamku w grodzie, bez dania najmniejszej okazyi wprzód popychali, honor szarpali, a potem zrąbali, osobliwie w głowę bezbronną śmiertelną ranę zadano, kilkadziesiąt szabel dobytych było, sług porąbano, ledwo żywo męża mojego po zamku we krwi zostawionego, jako tedy niesłychana praktyka, publicznego bezpieczeństwa wiolacyja, a największa honoru […] i tak srogie na życie nastąpienie w grodzie tutejszym odprawiło się”. 

Przemoc przybierała również formę honorowych pojedynków, do których dochodziło nawet w pobliżu siedziby królewskiej, przy jawnym lekceważeniu obowiązującego prawa. „Wczoraj był pojedynek kuchmistrza koronnego ze starostą sądeckim, ale bez rozlewu krwi” – zawiadomił Elżbietę z Branickich Tarłową, wojewodzinę sandomierską, w 1737 r. jej małżonek. Kilka lat później w 1744 r. jego krewny – Adam Tarło, wojewoda lubelski – stał się ofiarą sfingowanego prawdopodobnie pojedynku z Kazimierzem Poniatowskim. Zdarzenie to spotkało się z ogólnym potępieniem, tym bardziej że – jak podejrzewano – wojewoda po odniesieniu ran miał zostać dobity. Zabójstwo o zdecydowanie politycznym charakterze wywarło szczególnie silne wrażenie na krewnym wojewody – Janie Tarle, który pozbawiony własnego potomka, widział w nim swojego dziedzica.  

Zbrodnie, okrucieństwo i przemoc były zjawiskiem nader częstym w epoce nowożytnej. Codzienna przemoc stanowiła zaś tylko jedną z niebezpiecznych i stresogennych sytuacji. Wojna, rozmaite zagrożenia zewnętrzne czy klęski elementarne utrwalały w ówczesnych ludziach szczególny rodzaj wrażliwości.