A Ostrogski na przedzie na Moskala już jedzie | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”
Bitwa pod Orszą była wspaniałym popisem możliwości armii polsko-litewskiej. Niestety trwa dziś na wpół zapomniana.
W Muzeum Narodowym w Warszawie wisi obraz ogromny, który byłby jeszcze większy, gdyby go w swoim czasie nie obcięto. Namalowano go w latach 20. XVI wieku, a wyobraża sławną bitwę pod Orszą z 1514 roku. Była ona kulminacją różnych wątków uporczywej a długotrwałej wojny, jaką Wielkie Księstwo i Korona toczyły z państwem Rurykowiczów, którzy uzurpowali sobie prawa do całego niemal dziedzictwa cesarstwa rzymskiego. „Maskwa eto tretij Rim, a czietwiortomu nie budziet”. Tę doktrynę sformułował mnich Filoteusz i przez setki lat pchała ona Moskwę na inne narody. Jest ona trochę głupia, trochę straszna, a ludy sąsiednie naturalnie zupełnie w nią nie wierzyły, bo niby z jakiej racji. Owszem, Moskale posiadali historyczne dziedzictwo, mianowicie skandynawskie. Z całym szacunkiem dla najpopularniejszego Wikinga Ragnara Lodbroka i wszystkich jego synów, to jednak nie ta waga, co tradycja cesarskiego Rzymu.
Obraz „Bitwa pod Orszą” jest trochę komiksowy, gdyż przedstawia różne stadia bitwy, toteż komenderujący naszą armią książę Konstanty Ostrogski wyobrażony jest aż trzykrotnie. Jego kawaleria idzie w skok połyskując stalą pancerzy, a przeciw niej leci jakieś barachło, którego kolory – bodaj Paweł Jasienica – porównał do barw kwietnej łąki. Słuszne to i sprawiedliwe, bo jak bukiet łąkowych kwiatów może oprzeć się zimnej stali?
Nie czas jednak na metafory, skoro Czytelnicy (słyszę ich głosy) krzyczą „autor, autor!”
Otóż ten jest niewiadomy, jakkolwiek rozmaite spekulacje wiążą obraz już to z Hansem Krellem, uczniem Burgkmaira i Altdorfera, już to z Jörgiem Breu starszym, nadwornym malarzem króla Ludwika II Jagiellończyka. Faktycznie w obu przypadkach da się odszukać podobieństwa formalne, a ja – gdybym miał wybierać – powiedziałbym Krell. Jednak najbardziej podoba mi się hipoteza głosząca, że obraz wyszedł spod ręki obozowego kartografa księcia Ostrogskiego. W istocie jest mapopodobny, nadto w lewym dolnym rogu malarz zakonspirował pewnego jegomościa, który z uwagą przygląda się rzezi (bo to przecież rzeź była) i rączką kadruje obserwowaną scenę.
Wojna trwała od dawna, ale Wasylowi III udało się teraz zbudować prawdziwie groźną koalicję m.in z Cesarstwem i Krzyżakami. Po rozmaitych perypetiach, 8 września 1514 wrogie armie spotkały się wreszcie pod Orszą; wojskami litewsko-polskimi dowodził Konstanty Ostrogski, pierwszy, który nosił tytuł hetmana wielkiego litewskiego. Był to wódz wsławiony i szczęśliwy, nie bez przyczyny zwany Scypionem litewskim, ale czasem skłonny do nadmiernego ryzyka. Objawiło się to przede wszystkim w strasznej klęsce nad Wiedroszą w 1500 roku, która była jego autorskim dziełem; uderzył on bowiem na pięciokrotnie silniejszego przeciwnika. Skutkiem była okupacja 30% terytorium księstwa przez Moskali, a sam hetman wylądował na czas jakiś w moskiewskiej niewoli, z której wszakże uszedł.
Sama bitwa (uwaga, była to bodaj druga bitwa pod Orszą, w 1508 roku dowodził król Zygmunt) od początku potoczyła się wedle zamysłów Ostrogskiego, zwłaszcza że rosyjscy wodzowie – Czeladin i Bułhakow-Golica – bez przerwy darli koty. Nie ma co wnikać w detale, bo nie ukrywa się miecza pod tą Koszulką. Dość powiedzieć, że Ostrogski nie dał się wpuścić w maliny, zasypał Ruskich gradem pocisków, a później zrobił ich w konia rzucając na nich ciężką kawalerię pod wodzą pp. Samplińskiego i Świerczowskiego. Rzeźba była straszna.
Po bitwie król Zygmunt rozesłał listy i jeńców w formie podarków, m.in do papieża, króla Wegier, doży weneckiego, wielkiego mistrza Krzyżaków et - jak to się za komuny mówiło – consortes. Należy grubą kreską podkreślić, że ich los nie był przesadnie lekki, a jeden z głównych wodzów, kniaź Michaił Bułhakow-Golica wyszedł z polskiej paki dopiero w roku 1551! Ale bitwa orszańska doczekała się po latach prawdziwie zaskakującego upamiętnienia. Otóż w roku 1992 wolna Białoruś uznała rocznicę bitwy za święto swej armii, które później Aleksandr Łukaszenka, najzupełniej bez historycznego sensu przeniósł na 2 kwietnia. To Dzień Jedności Rosji i Białorusi. Jak na razie jest to prawdziwy koniec bitwy.
Polecane
Pod Lanckoroną | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”
Pod Lanckoroną było, jak to u nas, raz na wozie, raz pod wozem.Konfederacja barska, tak sławiona przez romantyków (zwłaszcza Słowackiego) …
O teatrze słów kilka | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”
Teatr, choć może nie tak jak we Włoszech czy Francji, stanowił jednak u nas ważny element kultury baroku. Teatr...to niewątpliwie …
Trzy baby | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”
Warto wciąż przypominać, że o ojczyznę walczyli z orężem w ręku nie tylko mężczyźni. Również w dobie baroku.Podobno „baby są …